Muramasa Rebirth

Muramasa Sengo zasłynął jako twórca wspaniałych, śmiercionośnych katan. Niestety wielki mistrz żył na granicy szaleństwa. Legenda głosi, że nadmierną skłonność do przemocy zakuwał w swoich dziełach, które w następstwie wywoływały u właścicieli mieczy niepohamowaną żądzę krwi. Niezaspokojenie jej mogło doprowadzić wojowników do obłędu, a nawet popchnąć ich do samobójstwa. Niesamowita historia płatnerza zainspirowała ojców Dragon’s Crown, czego efektem było stworzenie gry Muramasa: Demon’s Blade, która pierwotnie ukazała się na konsoli Nintendo Wii w 2007 roku. Jej reedycja, okraszona dopiskiem Rebirth, dostępna była dla zachodnich posiadaczy Vity już od czerwca tego roku, a niedawno wylądowała także na cyfrowych półkach europejskiego PS Store. Czy kilkuletnia już produkcja studia Vanillaware zachwyca równie mocno, co jego najnowsze dzieło? Odpowiedź znajdziecie w naszej recenzji.


FABUŁA


Napisał: Klon

Akcja gry została osadzona w siedemnastowiecznej, feudalnej Japonii i opowiada losy dwojga bohaterów, których łączy jedno – pogoń za przeklętymi mieczami mistrza Muramasy. Oboje opanowali pradawną sztukę oboro, która pozwala im kontrolować demoniczną siłę katan i odpowiednio wykorzystać ich moc. Pierwszą dostępną postacią jest Momohime, księżniczka Narukami, która w trakcie brutalnego ataku na swój zamek przypadkowo została opętana przez samuraja Jinkuro Izunę, który posiadł umiejętność zamiany ciał. Aby uwolnić się z niechcianego ciała Monohime, Jinkuro musi znaleźć specjalny miecz o nazwie Korimaru. Drugą postacią jest Kisuke, ninja ścigany przez własny klan, który stracił pamięć podczas wspomnianej już inwazji. Jak się wkrótce okaże, zadaniem młodego wojownika było wykradnięcie Kuzuryuu Muramasy. Katana ta posiada potężną moc, ponieważ zaklęto w niej złego boga Inugami, który mógł doprowadzić do zagłady świata. Misja jednak nie powiodła się, a broń przepadła. W tych okolicznościach bohater będzie musiał ponownie stanąć do walki o miecz, tym razem u boku Torahime, wojowniczej siostry księżniczki Momohime, jednak celem będzie utrzymanie ładu i bezpieczeństwa świata.
Niezależnie od wybranej postaci przyjdzie nam przemierzyć pieczołowicie oddane japońskie prowincje, a po drodze realizować wyznaczone cele, walczyć z hordami przeciwników oraz zdobywać kolejne miecze. Podczas podróży będzie nas wspierać duch upadłego mistrza płatnerzy, który posłuży pomocą przy wykuwaniu coraz to potężniejszych stalowych ostrzy. Pomocne okażą się też Yuzuruha i Kongiku – dwie boginie–lisice – które przybiorą ludzkie formy. Dostarczą one protagonistom przydatnych informacji oraz wskażą kapliczki, gdzie będzie można zapisać grę. Poza motywem pomocnych postaci losy głównych postaci nie będę ze sobą powiązane, a ich ścieżki fabularne nie przetną się. Mimo to twórcy zadbali, by jakaś interakcja pomiędzy nimi miała miejsce, więc zdecydowali się na tradycyjne japońskie gorące źródła. Będziemy mogli przy nich odnowić siły i zregenerować nasze ostrza, a także być świadkami zabawnych rozmów między dwójką bohaterów i postaciami fabularnymi.

Historia została przedstawiona w formie nieinteraktywnych, statycznych dialogów, które oczywiście przeczytamy po angielsku. Jednak, co ciekawe, twórcy zdecydowali się zostawić oryginalny japoński dubbing. Trzeba przyznać, że takie rozwiązanie dobrze potęguje i tak już mocno egzotyczny klimat gry. Oprócz postaci fabularnych przyjdzie nam też spotkać rdzennych mieszkańców poszczególnych prowincji, z którymi będziemy mogli zamienić parę słów. Jedni przybliżą nam tajniki otaczającego nas świata, a inni zaoferują możliwość zakupu przydatnych przedmiotów czy pożywienia.
Sama fabuła jest wielowątkowa i silnie zakorzeniona w kulturze Japonii, czerpie też garściami z tamtejszych legend i wierzeń. Możemy się więc spodziewać  walk z mitycznymi potworami, konfliktu bogów czy motywu zmartwychwstania. Problemem z początku może być dość mała ilość informacji o poszczególnych postaciach. W ich złożonych relacjach i historiach nietrudno się pogubić. Te są jednak odkrywane wraz z postępem fabuły i składają się w sensowną i spójną całość. Warto również dodać, że gra oferuje kilka różnych zakończeń, które są zależne od ostrza użytego w finałowej walce.

muramasa3


GAMEPLAY


Napisał: Szponix

Muramasa: Rebirth to reprezentant gry platformowej połączonej z dynamiczną akcją oraz elementami RPG. Zanim jednak wkroczymy w brutalny i niebezpieczny świat, staniemy przed wyborem stopnia trudności oraz grywalnej postaci. Do wyboru mamy dwa poziomy – Legend orazChaos. Ten pierwszy został przygotowany dla graczy, którzy nie mają zbyt dużego doświadczenia w tego typu grach. Pojedynki nie są trudne, a z bossami każdy powinien sobie poradzić. NatomiastChaos to inna para kaloszy. Widowiskowe walki potrafią dopiec, a potężni przeciwnicy będą śnić się nam po nocach. Tak, jest to poziom dla osób, które nie mają problemów z sercem, o czym informuje jego opis w grze.

Cały gameplay został podzielony na rozdziały. Oczywiście na końcu każdego z nich czeka nas pojedynek z potężnym bossem. Natomiast podczas wędrowania po przepięknych krainach, co chwilę będziemy atakowani przez losowych przeciwników. Nigdy nie wiadomo, z której strony oraz w którym momencie zostanie zadany wrogi cios. Niemniej jednak walki są dość proste do opanowania. Na pewno ułatwieniem w tej kwestii jest możliwość noszenia ze sobą aż trzech wybranych mieczy, które zmienia się trójkątem. Każdy z nich charakteryzuje się inną siłą zadawanych obrażeń oraz atakami specjalnymi, które wywołuje się kółkiem. Warto także odnotować, że broń niszczy się wraz z otrzymywanymi przez nas obrażeniami. Odnowienie katan trochę zajmuje, w związku z czym musimy właściwie nimi dysponować. Podstawowe ciosy zadajemy kwadratem, poruszając jednocześnie lewą gałką. Prowadzone w ten sposób pojedynki są dość ciekawe, na pewno szybkie i widowiskowe, jednak po kilku godzinach mogą zacząć się nudzić.

Jednak nie tylko pojedynki są ważne w tej produkcji. Duży nacisk został położony na elementy RPG. Mamy więc możliwość ulepszania postaci, odblokowywania broni, gotowania potraw i wiele innych. Zacznijmy jednak od początku. Statystyki zostały potraktowane po macoszemu i przekładają się na dwa zestawy. Pierwszy zawiera siłę i witalność, a drugi punkty animuszu i duszy. Siła oraz witalność zwiększają się nieco po awansie na kolejny poziom oraz dzięki korzystaniu z niektórych, co lepszych broni. Punkty natomiast zbieramy podczas wędrówki po lokacjach. Dzięki nim możemy „kupować”, a właściwie odblokowywać nowe bronie. Robimy to w dziale Forge, gdzie znajdziemy drzewko podobne do drzewka umiejętności w grach MMORPG czy hack’n’slash. Jest ono wspólne dla obu postaci i oferuje w sumie ponad sto różnych mieczy. Odblokowanie wszystkich wiąże się z bardzo czasochłonnym zbieraniem punktów, tym bardziej, że większość z broni jest zablokowana do momentu zakupu poprzedniej z danej linii. Należy również pamiętać, że im lepsze miecze, tym wyższego poziomu bohatera będą wymagać. Kuźnia Muramasy stanowi najistotniejszy element w całej grze. Wykute u mistrza płatnerstwa katany charakteryzują się zróżnicowanymi atakami specjalnymi, zadawanymi obrażeniami oraz dodatkowym zwiększeniem statystyk. Ogromnym plusem jest dostęp do tej opcji z poziomu menu niezależnie od miejsca, w którym się znajdujemy.

Wspomniałem na początku o bossach, z którymi zmierzymy się, wieńcząc każdy rozdział. Cała magia produkcji polega na tym, iż nie wystarczy wciskać jeden czy dwa guziczki na konsoli. Przy zwykłych pojedynkach na poziomie Legend taka strategia się sprawdzi, jednakże sprawa wygląda zupełnie inaczej podczas spotkania z potężnym bossem. Bezmyślne wciskanie kwadratu często kończy się powrotem do ostatniego zapisu. Podczas potyczek jesteśmy wręcz zmuszeni do przemyślenia odpowiedniej taktyki, wyboru dobrych mieczy oraz solidnego zaopatrzenia się w przedmioty.

Przechodząc do menu, znajdziemy kilka zakładek. Na samej górze widnieje „Items”, czyli przegląd wszystkich posiadanych przedmiotów, poczynając od akcesoriów, składników, na mieczach oraz księgach kończąc. Dzięki tym ostatnim możemy nauczyć się tworzyć lepsze potraw czy sekretne mikstury. Jeśli mowa o potrawach, u niektórych NPC możemy przygotować posiłki oraz mikstury, które najprawdopodobniej uratują nam tyłek podczas trudniejszych pojedynków. Gotować możemy także z poziomu menu w zakładce „Cooks”. Do przyrządzenia potrzebnych dań i napojów będziemy potrzebować odpowiednich składników (zdobędziemy je podczas eksploracji lub kupimy w sklepie). W menu znajdziemy również podgląd mapy. Ta wygląda nieco inaczej niż w typowych grach RPG. Znajdziemy na niej połączone ze sobą prostokąty oznaczające lokacje. Te z kolei nie są obszerne i dość szybko można je przemierzać. Jednak nie zawsze będzie nam się chciało, więc życie ułatwią nam przewoźnicy, którzy za odpowiednią opłatą zawiozą nas we wskazane miejsce. Jedną z najistotniejszych i najbardziej pomocnych zakładek w menu jest „Item Shortcut”. To właśnie tutaj dodamy przedmioty do szybkiego użycia podczas pojedynków. Ich podgląd znajdziemy w prawym górnym rogu, a przerzucamy je za pomocą D-Pada, klikając strzałkę w lewo bądź prawo. Natomiast strzałką w dół korzystamy z podświetlonego przedmiotu, mikstury bądź potrawy. Kolejną zakładką jest „Equipment”, czyli miejsce, w którym uzbroimy się w trzy wybrane miecze oraz założymy amulet zwiększający nasze statystyki bądź odporność na żywioły oraz szkodliwe statusy.

Po ukończeniu kampanii będziemy mogli wczytać ostatni zapis – tuż przed finałowym bossem. Dzięki temu możemy wrócić do poprzednich lokacji, odnajdziemy pominięte dobra oraz odwiedzimy specjalne krypty. Jaskinie te to coś w rodzaju dungeonów, w których czeka nas długa i dość ciężka potyczka z bestiami. Jeśli uda nam się przetrwać, otrzymamy specjalną nagrodę, której zdradzać nie będziemy.

muramasa2


OPRAWA AUDIOWIZUALNA


Napisał: Medium

Oprawę wizualną mógłbym podsumować jednym zdaniem, które dokładnie odda moje wrażenia – „Najładniejsza gra, w jaką grałem”. Zaznaczam, że na swojej konsoli nie miałem okazji odpalić nowego Killzona, który po premierze został przez wielu graczy ochrzczony mianem najładniejszej gry mobilnej Jednak wspomniane produkcje różnią się od siebie i każda miała wywołać nieco inne wrażenia. Muramasa: Rebirth został stworzony w typowo japońskim stylu, który jest odczuwalny zarówno w oprawie graficznej, jak i audio. Jeżeli w tym momencie pomyśleliście, że to kolejny japoński przeciętniak, zaskoczę was. Całość została sprytnie wykonana, a azjatycki styl nie jest nachalny i umila rozgrywkę. Dlaczego podniosłem Muramasę do rangi gry o najlepszej mobilnej grafice? Świetną odpowiedzią i argumentem na tak postawione pytanie będzie poniższa galeria, która ukaże wam opisywany klimat. Lokacje, po których podróżujemy, zapierają dech w piersi i odwracają uwagę od postawionych przed nami zadań. Różnorodność lokacji jest zadawalająca. Podczas wędrówki napotkamy m.in. wielkie pola skąpane w promieniach słońca, zimowe pejzaże czy miasteczka. Warto też wspomnieć, że kilka z nich będzie cechować się wprowadzoną dynamiką, np.: na zimowym terenie naszą widoczność ograniczy spadający śnieg. Niestety piękne obszary powtarzają się w prawie niezmiennej formie przez kilka ustalonych odcinków. Aby ujrzeć zupełnie inne tło, które na nowo podbije nasze serca, musimy odczekać kilka/kilkanaście minut podróży po przygotowanych trasach. Jednak ten negatywny element stał się dla mnie motorem napędowym, który nie pozwalał mi odłożyć konsoli. Grafika urzekła moje zmysły w tak wielkim stopniu, że odbiegłem myślami od fabuły i kończyłem grę, mając na celu poznawanie kolejnych pejzaży. Takie samo pozytywne wrażenie zrobiły na mnie modele postaci, które zachwycają swoim pięknym designem.

A czy audio dorównuje oprawie graficznej? Na szczęście tak. Tutaj może nie wpadłem w tak wielki zachwyt jak przy grafice, ale utwory skomponowane na potrzeby produkcji świetnie oddają klimat panujący na ekranie konsoli. W grze zaimplementowano japoński dubbing i angielskie napisy. Jakość podkładanych głosów w moich oczach, a raczej uszach, wypadła pozytywnie. Niestety z powodu nieznajomości języka japońskiego musiałem poznawać fabułę jedynie z angielskich napisów i problem ten na pewno będzie dotyczył większości z Was. Mogę jednak jednoznacznie stwierdzić, że podkładane głosy świetnie odwzorowywały charakter i wiek postaci. Podkład nie utrudniał mi zabawy, lecz pozwalał zagłębić się w świecie, który przygotowali twórcy.

muramasa4


Opinia: Medium

Recenzowana produkcja jest dla mnie jednym z niewielu tytułów, którego wady zostały przyćmione przez zalety. Fabuła, którą przygotowali twórcy, nie pochłonęła mnie na tyle, bym mógł w pełni zanurzyć się w świecie Muramasa: Rebirth. Historie obu postaci wypadły średnio i nie zatrzymywały mojej osoby przed konsolą. Na szczęście inne elementy, zaczynając od gameplayu i kończąc na oprawie AV, zostały wykonane na najwyższym poziomie. Przemyślany i dość nietypowy rozwój postaci, opierający się na tworzeniu nowego oręża, został perfekcyjnie wykonany. Pojedynki nie nużyły, a wszystko dopełniała idealnie stworzona oprawa graficzna, czyli zapierające dech w piersi lokacje, które zmuszały do zatrzymania postaci i podziwiania rzemiosła grafików, a także piękne melodie i dźwięki towarzyszące nam do końca rozgrywki. Te elementy pokazują, że gra została wykonana na najwyższym poziomie i wprowadza wiele ciekawych rozwiązań. Zostałem mile zaskoczony i mogę bez wahania polecić Muramasę: Rebirth każdemu z Was.

Fabuła: 4/10
Grafika: 10/10
Audio: 8/10
Gameplay: 8/10

Ocena końcowa: 8/10


Opinia: Klon

Muramasa: Rebirth jest wzorowym portem świetnej gry, który na małym ekranie wypada jeszcze lepiej niż w oryginalnej wersji. Gra jest ostra niczym miecz Muramasy. Oferuje poprawione tłumaczenie i usprawnione względem Wii sterowanie. Z uwagi na nieco metroidalny charakter, świetnie nadaje się do krótkich, kilkuminutowych posiedzeń. Tytuł jest też wyjątkowo długi – przejście obu kampanii pochłonie przynajmniej kilkanaście godzin, a maksowanie gry to zajęcie na tygodnie grania. Rozgrywka byłaby jeszcze dłuższa, gdybyśmy otrzymali obiecane DLC z czterema grywalnymi postaciami, którymi pierwotnie reklamowano konwersję na Vitę, co zaoferować miało kolejne dziesiątki godzin zabawy. Niestety, nie zapowiada się, aby dodatkowa zawartość miała kiedykolwiek opuścić granice Japonii. Z nią czy bez niej Muramasa: Rebirth to świetna, godna polecenia gra, która powinna spełnić wymagania nawet najbardziej wybrednych graczy.

Fabula: 8/10
Grafika: 10/10
Audio: 9/10
Gameplay: 8/10

Ocena końcowa: 9/10


Opinia: Szponix

Do Muramasy podszedłem z pewną ostrożnością, chociaż zamówiłem wersję pudełkową z USA. Kiedy ją otrzymałem, bałem się zagrać. Nie chciałem, aby moje pieniądze okazały się źle zainwestowane. W końcu jednak się przełamałem. Czy było warto? Zdecydowanie tak. Wspaniały platformer połączony z wartką akcją oraz elementami RPG sprawił, że nie mogłem się oderwać od mordowania kolejnych fal przeciwników. Piękna bohaterka, Momohime, oraz jeszcze piękniejszy świat karmiły moje oczy. Nie boję się stwierdzić, iż Muramasa jest najpiękniejszą grą na PlayStation Vita. Niestety produkcja nie jest pozbawiona wad. Ma krótki gameplay, wdziera się monotonia po dłuższym graniu i podczas rozgrywki pojawia się kilka mniejszych baboli. Nie oznacza to jednak, iż grze nie warto dać szansy. Jak dla mnie jest to jedna z lepszych gier na naszą konsolę przenośną.

Fabuła: 3/10
Grafika: 10/10
Audio: 8/10
Gameplay: 8/10

Ocena końcowa: 8/10


Plusy:

  • Przepiękna oprawa graficzna
  • Ciekawy system rozwoju postaci oparty na wykuwaniu broni
  • Dwie oddzielne i długie kampanie
  • Precyzyjne sterowanie
  • Twórcy w wersji na PSV poprawili tłumaczenie
  • Pasująca do klimatu gry ścieżka muzyczna

Minusy:

  • Brak trybu multiplayer
  • Specyficzna fabuła, w której nietrudno sie pogubić
  • Brak wydania pudełkowego w Europie
  • Uciążliwy backtracking

Grafika: 10
Dźwięk: 8,3
Fabuła: 5
Gameplay: 8
Ogólna: 8,3/10


Serdecznie dziękujemy Aksys Games
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Vanillaware
Wydawca: Aksys Games
Data wydania: 16.10.2013 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (w NA)
Waga: 454 MB
Cena: 99 PLN

Możesz również polubić…

2 komentarze

  1. pecetowiec pisze:

    Jedna z najładniejszych gier na vite, trudno pohamować się przed porównywaniem jej do Dragons Crown lecz jest to zupełnie inny rodzaj walki. Bardziej przejrzysta i precyzyjna, wyraźnie nastawiona na technikę. Fabularnie znacznie ciekawsza. Na wyższych poziomach trudności daje w kość.

  2. pecetowiec pisze:

    Jedna z najładniejszych gier na vite, trudno pohamować się przed porównywaniem jej do Dragons Crown lecz jest to zupełnie inny rodzaj walki. Bardziej przejrzysta i precyzyjna, wyraźnie nastawiona na technikę. Fabularnie znacznie ciekawsza. Na wyższych poziomach trudności daje w kość.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *