Max: The Curse of Brotherhood

Niejednokrotnie uśmiecham się od ucha do ucha, gdy zobaczę informację, że klasyk danej platformy trafi na nowszy sprzęt, który mam. Do takich gier podchodzę z optymizmem, ponieważ wiadomo, czego się spodziewać. Zdarza się jednak, że takie wydanie może zaskoczyć… negatywnie.

Protagonistę poznajemy w chwili, gdy po powrocie do domu zastaje w nim swojego młodszego brata. Jako że też mam rodzeństwo, rozumiem chęć pozbycia się go, zwłaszcza że najprawdopodobniej dzielą pokój. Co więc robi Max, czyli nasz bohater? Szuka poradnika w internecie!  Znajduje… zaklęcie, które od razu testuje. Po odczytaniu inkantacji pojawia się wyłom w czasoprzestrzeni i wielka łapa porywa brata. Jeśli pomyśleliście, że nasz bohater zacznie skakać ze szczęścia, że dopiął swego, to pudło. Zamiast tego wskakuje do portalu, aby go odbić. Gdzie w tym sens i logika? Podbijam pytanie dodatkową informacją, że umieszczenie wpisu w internecie było planem potężnego czarnoksiężnika…

Max: The Curse of Brotherhood to platformówka logiczna, w której prowadzimy maksa po arenach 2,5D. Zagadki opierają się na wykorzystywaniu magicznej mocy, którą otrzymujemy od pewnej starowinki. Narzędziem do jej wykorzystania stał się pisak, ponieważ bohater zapomniał zabrać ze sobą jakiejkolwiek broni. Na szczęście magiczna moc idzie w parze z wszystkim, więc gdy przypomnicie sobie „Zaczarowany ołówek”, zobrazujecie sobie możliwości takiego narzędzia. Taki potencjał twórcy postanowili przełożyć na tworzenie określonych struktur w ustalonych miejscach. W praktyce wygląda to jeszcze gorzej niż brzmi.  Naciskamy na ekranie dotykowym podświetlony punkt i kierujemy np. rozrost gałęzi. Łamigłówki te szybko robią się powtarzalne, a ich poziom trudności jest wynikiem tylko nieprecyzyjnego sterowania dotykiem. Już samo złapanie punktu startowego stwarza problemy, ale prawdziwa „zabawa” zaczyna się wraz z manewrowaniem palcem po ekranie przy tworzeniu konstrukcji.

Problem z dotykiem może nie byłby tak odczuwalny, gdyby nie etapy, w których nasz bohater przed czymś ucieka. Każdy z nich został tak zaprojektowany, że nawet minimalne zatrzymanie sprawia, że giniemy. Poza tym co jakiś czas musimy kreślić. Dla przykładu, nagle widzimy przed sobą przepaść, skaczemy, czas zwalnia i rysujemy linę, a przynajmniej próbujemy. Raz, drugi, trzeci mażemy palcem po ekranie, aby jak najszybciej zapewnić chłopcu przetrwanie, ale za każdym razem kończy się to niepowodzeniem. Bohater spada i zaczynamy od początku. Często to takich wstawek podchodzi się nawet kilkukrotnie, na szczęście checkpointy są dość gęsto rozłożone…

Aktualnie chyba nie ma gry bez znajdziek, i Max: The Curse of Brotherhood nie jest wyjątkiem.W tym wypadku będziemy wyrywać rośliny z wielkim okiem, które służą czarownikowi za monitoring; pozbieramy też fragmenty naszyjnika. Problem w tym, że brak trofeów na Słiczu może sprawić, że zabraknie nam motywacji, do wykonywania absurdalnych zdań, by wszystko skolekcjonować. Osobiście nie czułem chęci męczenia się z tym, ponieważ nie wiedziałem, czy będą z tego jakieś wymierne korzyści. Myślę, że ta kwestia może dotyczyć wielu pozycji, ale tutaj była szczególnie odczuwalna.

Oprawa audiowizualna prezentuje się naprawdę dobrze. Wspomnianą grafikę 2,5D twórcy wykorzystali do dynamicznego zmieniania kątów, co wpływa na lepszy odbiór akcji. Niestety ładność i efektowność nie idą w parze z czytelnością. Kilkanaście razy zginiemy, skacząc na coś, co okazuje się elementem otoczenia, a nie ścieżki. Szalę goryczy przelała jednak sytuacja, gdy po zgubieniu ogona cofnąłem się, aby sprawdzić, czy nie ominąłem znajdźki. Zamiast ją znaleźć, zginąłem. Bez przyczyny. Na płaskiej drodze. Na szczęście checkpointy są dość gęsto rozłożone…

Max: The Curse of Brotherhood nie podszedł mi głównie z powodu dotykowej mechaniki, która po prostu kuleje. A odniesienie mam dobre, ponieważ na handheldzie Sony ograłem dużo platformówek logicznych. Vita i twórcy pokazali w swoich grach, jak może zostać wykorzystany dotyk, i, przede wszystkim, jak precyzyjnie może działać. Poza tym brak trofeów w takiej produkcji też może stanowić problem, gdy mamy do czynienia ze znajdźkami i brak odpowiedniej motywacji, do ich zdobywania. Gra koncepcyjnie jest dobra, ale niestety jej odświeżona odsłona na Słicza nie została dobrze przygotowana. Mimo wszystko proponuję zapoznać się z demem, a nuż w jakiś sposób przypadanie Wam do gustu.


Ocena: 6/10


Serdecznie dziękujemy Stage Clear Studios
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Stage Clear Studios
Wydawca: Stage Clear Studios
Data wydania: 21 grudnia 2017 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 2.7 GB
Cena dla Switcha: 59.99 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *