Blasting Agent: Ultimate Edition
Niedawno miałem wątpliwą przyjemność zmierzyć się z czymś, co można było nazwać duchowym następcą Kunio Kun. Tym razem w moje ręce wpadł Blasting Agent, który trochę skojarzył mi się z inną Pegasusową legendą – Contrą.
Blasting Agent zadebiutował w 2009 jako produkcja przeglądarkowa. Gra przypadła do gustu wielu osobom, a w 2010 zdobyła trzecie miejsce na Newground’s Flixel February. Niedawno zaczęły się ukazywać porty na różnych sprzętach, w tym teraz i na Vice. Axol Studio promowało swoje dzieło tylko poprzez nakreślenie tła fabularnego. Na więcej nie mogło sobie pozwolić, ponieważ nie rozwinęło tej historii. Nam więc zostaje tylko pretekst, który wygląda tak: tytułowy bohater ma na celu infiltrację tajnej bazy terrorystów znajdującej się wewnątrz wulkanu. Aby powstrzymać zło, musi zmierzyć się z modyfikowanymi genetycznie żołnierzami. Wracając do moich skojarzeń ze wstępu, także w Contrze nie mogliśmy liczyć na nic więcej, niż garść domysłów oraz ewentualne komentarze autorów. Mimo to produkcja trzymała przy konsoli długimi godzinami.
Zanim przejdę do pełniejszego opisu rozgrywki, muszę zaznaczyć, że skojarzenia i porównania do Contry są tylko moje, twórcy w żaden sposób nie odwołują się do legendarnego dzieła. Zacznę od długości gry. W Contrze otrzymaliśmy osiem poziomów, więc nie mogliśmy liczyć na jakąś długą rozgrywkę (pominę już wpływ na tę kwestię poziomu trudności). Blasting Agent nawet tych ośmiu nie ma, bo zamyka rozgrywkę w sześciu planszach. Jednak przy ich projektach pojawia się kolejne podobieństwo – są dopracowane i zróżnicowane. Esencją Agenta jest jednak zmierzenie się z głównym przeciwnikiem, który zawsze pojawia się na końcu każdego etapu. Każdy z nich jest inny, a pojedynki z nimi dostarczają unikalnych wrażeń.
Aby dotrzeć do bossa, musimy skakać, strzelać i, przede wszystkim, nie dać się zabić. Nie giniemy od jednego strzału, ale dostępna ilość żyć i tak nie gwarantuje nam przetrwania poziomu. Na początku arsenał też nam nie sprzyja, ponieważ udostępniona została nam tylko jedna broń. Na szczęście wraz z postępem rozgrywki może stać się znacznie potężniejsza. Jak na ironię sprawia to, że dalsze poziomy stają się łatwiejsze od tych pierwszych. Poza tym, zabijając przeciwników i znajdując skarby, zyskujemy buffy, których efektu musimy się domyślić, bo choć znamy ich nazwę, opisu próżno szukać…
Oprawa wizualna to klasyka pikselowatych klasyków. Jest to prawdopodobnie podyktowane korzeniami tytułu i ograniczeniami, na jakie musieli zgodzić się twórcy, robiąc grę na przeglądarkę, i nawet na Vicie Blasting Agent zajmuje zaledwie 57 MB. Taka grafika nie jest jednak minusem, ponieważ w pełni wystarcza do zobrazowania dostarczonej nam rozgrywki. Także audio jest znośne, ale jest to też po części zasługa długości gry, ponieważ nie mamy czasu zmęczyć się stylizacją dźwięków na klasyczne.
Blasting Agent trzeba oceniać przez pryzmat ceny, która na PSN wynosi 12,5 PLN. Za taką kwotę oczywiście nie otrzymujemy Crisisa, ale to, co nam zaproponowano, jest w pełni warte każdej złotówki. I chociaż gra ze swoimi sześcioma poziomami jest krótka, tak każdy zakończony etap w pełni satysfakcjonuje dzięki walkom z bossami. Uważam, że jeśli ktoś kiedyś zagrywał się w Contry, tak i ten tytuł powinien polubić. Odradzam jednak tryb hard, do którego dostęp otrzymujemy po przejściu produkcji. Polega on tylko na znacznym wzmocnieniu przeciwników, co zabija esencję tej produkcji.
Zalety:
- Konstrukcje poziomów
- Ciekawe walki z bossami
Wady:
- Ilość poziomów
- Tryb hard
Ocena ogólna: 6/10
Serdecznie dziękujemy Ratalaika Games
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry
Producent: Ratalaika Games
Wydawca: Ratalaika Games
Data wydania: 20.06.2017 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 57 MB
Cena: 12,5 PLN
Najnowsze komentarze