Valiant Hearts: Coming Home
Koniec wojny.
W styczniu opisywałem Wam bardzo ważne przeżycie, jakim było zagranie w Valiant Hearts: The Great War. To gra bardzo ważna, która w sposób przystępny, ale dosadny pokazuje tragedię wojny. Tytuł który mógłby być ogrywany nawet w szkolnych ławkach w ramach zajęć z historii. Na zlecenie Netflixa została stworzona kontynuacja dedykowana telefonom z Androidem i iOS. Po “odczekaniu” ekskluzywności Ubisoft wydał tytuł na wszystkie liczące się sprzęty obecnej generacji. Niestety, “telefonowy” rodowód gry widać w każdym momencie rozgrywki.
W założeniach nie zmieniło się nic – nadal mamy prostą grę 2D z prostymi zagadkami logicznymi i drobnymi elementami zręcznościowymi. Spotykamy część bohaterów poprzedniej części, ale mamy też wprowadzone nowe wątki i postacie. Pod względem rozgrywki jest natomiast wyraźnie gorzej – przedstawione nam zadania są tak proste, że usunięto znane z poprzedniej części podpowiedzi. Nie ma ustawiania działa, nie ma zapisywania numerów, by otworzyć sejf – absolutne maksimum trudności, to poproszenie psiaka o przyniesienie cegły i rzucenie nią do celu. Chciałbym dać plusika za minigrę rytmiczną, ale ma ona tak szerokie okno na wciśnięcie przycisku, że nie daje zbyt dużej radości.
Fabularnie jest w porządku – postacie budują więzi, ponownie przeżywamy dramaty i szczęśliwe spotkania wielu bohaterów czy bierzemy udział w ważnych bitwach i wydarzeniach pierwszej wojny światowej. Valiant Hearts: Coming Home nie wytrzymuje jednak porównania z poprzednikiem ze względu na swoją konstrukcję. Tytuł ten pierwotnie projektowany był dla Netflixa, który w ramach subskrypcji pozwala pograć w katalog gier na telefonie. I to znacząco ogranicza skalę gry pod niemalże każdym względem. O ograniczonym wachlarzu dostępnych mechanizmów już pisałem, natomiast najbardziej boli mnie długość gry. Całość ukończyłem w mniej niż trzy godziny – to ponad dwukrotnie mniej niż oryginał. Przez ten czas nie zdążyłem zżyć się z bohaterami, ani nawet ich polubić, a co najgorsze – nie zdążyłem im współczuć. Bardzo krótkie etapy są super przy graniu na telefonie, ale jeśli wyciągam konsolę, to jednak oczekuję czegoś więcej.
Warstwa audio-wideo ponownie stoi na bardzo wysokim poziomie – stylizowana grafika jest bardzo ładna, a muzyka w tle zachwyciła nawet moją żonę. Grę testowałem na Lenovo Legion Go i działała na nim wyśmienicie. Pozycja jest na tyle niewymagająca, że obcinając rozdzielczość do 800p i pobór mocy do 9 watów da się przejść całość na jednym ładowaniu (co jest pochwałą optymalizacji, ale tragedią długości gry). Na plus również zaliczyć należy dodanie polskich napisów do gry – nie tylko dostajemy zrozumiałą dla wszystkich historię, ale również wzbogacone przypisy, opisujące dzieje rodaków w trakcie walk.
Zawiodłem się bardzo na Valiant Hearts: Coming Home. Po poruszającej części pierwszej liczyłem na mocne emocjonalne uderzenia i ciekawe rozwiązania w kwestii rozgrywki, a dostałem to, czym Netflix chciał, by gra była – mobilną pierdółką na krótką chwilę, stworzoną dla generacji, która potrafi skupić się maksymalnie na kilkusekundowych Tik-tokach. Mimo to uważam, że zagrać warto – ale potraktujcie to jako dodatek do części pierwszej, kupując w przecenionym pakiecie “Valiant Hearts: The Collection”
Ciężko powiedzieć…
Serdecznie dziękujemy Ubisoft Polska
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry
Producent: Old Skull Games
Wydawca: Ubisoft
Data wydania: 7 marca 2024 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 3 GB
Cena: 59,90 PLN (Uplay, PC), 69,90 PLN (Switch)
Najnowsze komentarze