Valiant Hearts: The Great War

Średnia gra, bardzo ważne przeżycie.

Jedną z moich ulubionych gier wszech  czasów jest Rayman Legends. Niesamowita platformówka dała Ubisoftowi nie tylko wór z pieniędzmi, ale też solidne narzędzia do tworzenia dwuwymiarowych tytułów z unikalną oprawą wizualną. I chociaż w ostatnich latach UbiArt wykorzystywany jest raczej do klepania kasy z kolejnych części serii Just Dance, to w przeszłości wykorzystywany był nie tylko do tworzenia świetnych gier, ale też do opowiadania ważnych historii.

Tutaj my ratujemy pieska, ale wcześniej ten piesek uratował dziesiątki ludzkich żyć.

Valiant Hearts: The Great War, nie ukrywajmy, pod względem rozgrywki nie błyszczy. Przymykając oczy, moglibyśmy ten tytuł uznać za średnią grę point’n’click z drobnymi epizodami jazdy na szynach czy zręcznościowym unikaniem pułapek. Większość kampanii skrojonej na 6-7 godzin to przenoszenie przedmiotów w odpowiedniej kolejności, uważając przy tym na adwersarzy czy spadające pociski. Czasem wykorzystamy psiego kompana, by przecisnął się przez otwór i przełożył wajchę czy zajął uwagę wroga. W grze ciężko się zaciąć, bo chociaż część rozwiązań bywa mocno nieprecyzyjna i prowadzi do niepotrzebnych zgonów, to regularnie dostajemy opcjonalne podpowiedzi do zagadek.

25 czy 35? Nie do końca wiadomo, jak ustawić armatę by trafić we wroga

Nie rozgrywka jest tutaj najważniejsza, bowiem służy ona tylko jako tło do opowiadanej historii. Historii tragicznej, bez happy endu, bo tutaj przegrywa każdy. Pierwsza Wojna Światowa pochłonęła ogromne żniwo po każdej stronie konfliktu, a dzieło Ubisoftu stanowi godny hołd dla tamtych wydarzeń. Nie chcę wchodzić zbyt głęboko w kwestie fabularne, by nie psuć tego unikalnego doświadczenia, więc zamiast faktów opiszę po prostu emocje, które gra we mnie wywołała.

Niewiele jest w Valiant Hearts walki – więcej skradamy się, by nie umrzeć, wspomóc towarzyszy lub osiągnąć osobisty cel.

W grze, która porusza tak trudny temat, spodziewałem się naprawdę ciężkiego klimatu. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy początek gry był wręcz hurraoptymistyczny – tutorialowy obóz treningowy ukazano w jasnych barwach, w tle przygrywa wesoła aranżacja “Humoreski” Dvoraka, a my kończymy poziom, wciągając francuską flagę na maszt. Dobrze ukazano nastroje początku wojny, która już chwilę później przechodzą w pierwsze ludzkie dramaty – rozbite wielonarodowe rodziny, dzieci, które już nigdy miały nie zobaczyć ojców, zniszczone biznesy, marzenia. Valiant Hearts skupia się na froncie zachodnim, ukazując wojnę głównie z perspektywy wojsk francuskich, jednak nie próbuje robić szerokiego nakreślania efektów wojny. Gra ukazuje losy kilku związanych ze sobą bohaterów, są to jednak cywile zaciągnięci niejednokrotnie siłą w szeregi wojsk francuskich czy niemieckich. To skupienie się na jednostce, jej próbie przetrwania i chęci powrotu do normalnego życia jest kluczowym elementem przyciągającym przed ekran. Jaskrawe barwy obozu treningowego bardzo szybko zmieniają się w szarości czy czerń, które wzmacniają obrazy śmierci tysięcy żołnierzy po obu stronach. Uczucia bardzo mocno podbija warstwa audio. Postacie w teorii wypowiadają kwestie w ojczystych językach, ale ma to znaczenie teoretyczne – gestykulacją i prostymi obrazkami przekazywane jest graczowi, co jest potrzebne, by ruszyć akcję do przodu. Mocniejsza strona audio pojawia się w trakcie bitew – szelest kul ostrzega, by kryć się za osłonami, dźwięk nadlatującego samolotu oznacza kłopoty, a jęki i krzyki rannych mogą zostać w głowie. Po przejściu gry cieszę się ze stylizowanej, rysowanej oprawy wizualnej, która nie jest zbyt dosadna – początkowo kłuły w oczy proste animacje, lecz po czasie uważam, że był to odpowiedni sposób, by nie traumatyzować potencjalnych nabywców brutalnością wojny.

Etapy prowadzenia pojazdu to dobre urozmaicenie rozgrywki. Jednocześnie jest to najtrudniejszy element zręcznościowy.

Im więcej czasu mijało od ukończenia przeze mnie Valiant Hearts, tym częściej rozmyślam o tym, jak ważna jest to gra. Ukazuje tragedię wojny, nie wybiela żadnej ze stron, a nawet wprost krytykuje niektóre decyzje generałów armii francuskiej. Fikcyjna opowieść wzbogacona jest w listy głównych bohaterów ukazujące ich emocje, ale również znajdziemy tu krótkie notatki historyczne i realne zdjęcia z czasów wojny. Spodziewałem się śmierci, spodziewałem się dramatów, brutalności wojny i jej bezcelowości. Nie spodziewałem się jednak, że zaprezentowana historia pójdzie w taką stronę, zostawiając mnie w zadumie nad słusznością działań bohaterów i tym, jakie konsekwencje ponieśli. Mimo niedoskonałości w rozgrywce zdecydowanie można nazwać tytuł Ubisoftu sztuką, a dzięki walorom historycznym mogłaby rozszerzać wiedzę w szkole na temat frontu zachodniego I Wojny Światowej. Zdecydowanie każdy powinien Valiant Hearts ograć i zastanowić się nad przesłaniem, które ta gra niesie.


Zakup obowiązkowy!


 

Producent: Ubisoft Montpellier
Wydawca: Ubisoft
Data wydania: 8 listopada 2018 r. (wersja Switch) 25 czerwca 2014 r. (oryginalnie)
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (w dwupaku z Child of Light)
Waga: 1,3 GB
Cena: 84 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *