Killzone: Najemnik
Czy nam się to podoba, czy też nie – pieniądze rządzą światem. Jeśli działania nie przynoszą oczekiwanych zysków, wykonywanie ich mija się z celem. Właśnie z takiego założenia wychodzą najemnicy. Z tego też powodu są gotowi dopuścić się najgorszych zbrodni, aby tylko zarobić. Mając to w pamięci, deweloperzy z Guerilla Cambridge stworzyli drugą handheldową część serii Killzone. Czy udało im się wykreować blockbustera, który zdoła sprzedać konsolę i ukaże drzemiącą w niej moc?
Głównym bohaterem Killzone: Najemnik jest Ziemianin Arran Danner. Dawniej był żołnierzem UCN, lecz po kilku sprzeczkach z dowódcami organizacji został z niej wydalony. Po tym incydencie postanowił dołączyć do zrzeszającego najemników Phantom Talon Corp zarządzanego przez Andersa Benoita. Dzięki świadczonym usługom szybko stał się gwiazdą korporacji. W skutek tajnego porozumienia zawartego pomiędzy firmą a admirał Alex Grey, w czasie II wojny pozasłonecznej rozpoczął walkę po stronie ISA. Tym samym historia naszego najemnika rozgrywa się podczas wydarzeń ukazanych w Killzone 1 i 2. Fabuła gry jest dość nierówna. Raz potrafi zaskoczyć nieoczekiwanym zwrotem akcji i puścić oczko do fanów, a innym razem straszy nieścisłościami oraz sztampą. Niemniej w ogólnym rozrachunku należy ją ocenić na plus. Jednym z głównych powodów jest dość ciekawe ukazanie głównych bohaterów, którzy stopniowo zmieniają się podczas prowadzenia fabuły. Niestety niechlubnym wyjątkiem pośród przedstawionych postaci jest jeden z kluczowych czarnych charakterów, czyli helghański pułkownik Viktor Kratek. Jestem tą postacią zawiedziony, gdyż mam wrażenie, że twórcy odsunęli ją na dalszy plan. Poza tym nie ma w nim tego szaleństwa i brutalności, jakimi charakteryzowali się chociażby Meel Radec lub Jorhan Stahl. Gryzie też lekceważące potraktowanie najlepszego przyjaciela naszego protagonisty, czyli Damiana Ivanova. Tutaj jednak działania scenarzystów są usprawiedliwione fabułą. Szczegółów nie będę Wam podawał z przyczyn oczywistych.
Już przy zapowiedzi tytułu podczas GamesCom 2012, deweloper obiecał spektakularny powrót serii na planetę Vekta, ukazanie najbardziej znanych momentów serii z zupełnie nowej perspektywy oraz możliwość zagrania po stronie helghastów. Czy wywiązał się z tych obietnic? Mniej więcej. Odnośnie Vekty, możemy chwilę polatać po ojczyźnie żołnierzy ISA, ale zajmuje to tylko około 1/5 czasu trybu dla jednego gracza. Jednak trzeba przyznać, że miasto Diortem wygląda przepięknie i nie raz podczas gry zatrzymywałem się, aby podziwiać zniszczone przez najeźdźców wieżowce. Gorzej sprawa wygląda z drugą obietnicą. Niestety w Najemniku jedynym momentem znanym fanom jest operacja „Archanioł” otwierająca Killzone 2 i tyko w nim bezpośrednio możemy uczestniczyć. Naszym celem będzie unieszkodliwienie dział Helghastów, aby siły ISA mogły rozpocząć desant na plaże Koryntu. Do tego dochodzi zdetonowanie bomby atomowej nad Pyrrus. Reszta nawiązań ogranicza się do dokumentów zdobywanych poprzez przesłuchiwanie dowódców wroga oraz hakowanie terminali. A jak wygląda kwestia wykonywania misji po drugiej stronie barykady? Tak słabo, że aż czuję się oszukany. Jasne, przez krótką chwilę walczymy przeciwko naszym dawnym towarzyszom. Niestety wykonujemy po stronie helghastów jedynie dwie misje, które niestety nie dały mi odczuć tego, czego oczekiwałem – głębszego zanurzenia się w kulturę tej rasy oraz chwilowego ukazania ich jako stronę poszkodowaną, w końcu odebrano im dom i zesłano na skrajnie nieprzyjazną planetę. Cieszy mnie natomiast rzucenie nieco cienia na Vektan. Oby w następnym przenośnym Killzone’ie twórcy bardziej skupili się na tym aspekcie (czyt. poprowadzenie Helghasta otępionego propagandą Visariego z krwi i kości).
Jak wspominałem na początku tekstu, pieniądze w grze odgrywają dużą rolę. Zbieranie amunicji, headshoty, zabójstwa bez użycia broni palnej, ciche prześlizgnięcie się – niemalże każda akcja w grze sprawia, że nasz portfel staje się pulchniejszy. Za zarobione vektańśkie dolary oczywiście możemy zaopatrzyć się w wiele gadżetów. W tym przypadku pomocną rękę wyciąga handlarz broni o pseudonimie BlackJack (ma też swoją rolę w wątku fabularnym). W jego sklepie znajdziemy masę przydatnych dóbr. Wśród nich przebierać możemy w broni głównej i przybocznej (w asortymencie znajdziemy m.in. karabiny szturmowe, RPG-i, pistolety maszynowe oraz snajperki), różnych typach granatów, pancerzach różniących się wytrzymałością czy ciężarem oraz bronie Van-Guard. Van-Guardy są to prototypowe narzędzia mordu, które nasz sprzedawca, jak on to ujmuje, „pożyczył” z tajnych laboratoriów ISA i Helghastów. W związku z tym dodatkowo mamy do dyspozycji naramienną wyrzutnię rakiet (które wystrzeliwujemy dotykając celów na ekranie), zakłócacz wyłączający wrogie drony i kamery, laserową tarczę czy kombinezon maskujący. Co więcej, do tego dochodzą drony – Mantys Engine cicho eliminujący przeciwników, wbijając im ostrza w czaszkę, Vulture skanujący mapę w poszukiwaniu życia, rażący wrogów znajdujących się blisko nas Arc Missle oraz zdalnie sterowane Sky Fury eliminujący jednostki z powietrza. Trzeba przyznać, że Van-Guardy są bardzo ciekawym patentem na urozmaicenie rozgrywki. Nie będziemy nosić tego wszystkiego na plecach i po kieszeniach. Całe nasze wyposażenie możemy zmieniać podczas rozgrywki, lecz dzięki porozrzucanych po mapie skrzyń z bronią – oczywiście odpłatnie.
W każdej misji do wykonania dostajemy kilka zadań. Raz trzeba uratować zakładników, innym razem wysadzić wrogie działa, a jeszcze innym eskortować zaprzyjaźnionego VIP-a. Misje zwykle kończą się ucieczką w miejsce ewakuacji w towarzystwie świstających koło głowy kul – czyli norma w dzisiejszych FPS-ach. Na plus należy natomiast zaliczyć możliwość cichej eliminacji wrogów. Jako wielki fan skradania się przyjąłem ten fakt z ekscytacją i kiedy tylko mogłem, próbowałem przebrnąć przez mapę niezauważony, co często nie było takie łatwe z powodu naprawdę dobrego SI przeciwników. Plus należy się także za dość dużą liczbę ścieżek, którymi może przemieszczać się gracz w celu cichego zabicia oponenta. Przejście trybu dla jednego gracza, który składa się z dziewięciu poziomów, na najtrudniejszym poziomie trudności zajęło mi ok. sześć godzin. Trzeba przyznać, że wynik ten jest dość rozczarowujący – szczególnie biorąc pod uwagę zapowiedzi dewelopera mówiące o 8-9 godzinach gry za pierwszym podejściem. Czas ten możemy podwoić, wykonując każdą z misji ponownie w trybie „Kontraktów”. Wtedy poza standardowymi zadaniami dostajemy nowe wytyczne. Dzielą się one na trzy grupy: „Tajne” polegające na cichej infiltracji; „Demolka”, jak sama nazwa wskazuje, zmusza nas do wykorzystania jak największych i najbardziej wybuchowych pukawek – tutaj nie ma mowy o działaniach incognito; ostatnim typem jest „Precyzja”, gdzie musimy zabijać strzałami w głowę oraz walcząc wręcz. O walce oko w oko mogę napisać tylko jedno – rewelacja. Dzięki Killzone 3 brutalne oraz krwawe zabójstwa nożem stały się znakiem rozpoznawczym serii, a Najemnik pod tym względem nie odstaje od stacjonarnego poprzednika. Co ciekawe, odbywa się to dotykowo. I trzeba przyznać, że mizianie palcem po ekranie w celu wbicia naszego ostrza w czerep Helghasta jest niezwykle intuicyjne i satysfakcjonujące… zwłaszcza w multi.
Napisał: VooDoo
O jakości grania po sieci na platformach mobilnych mówi się często, ale niestety w większości negatywnie. Szczególnie dotyka to produkcji first person shooters (gier z perspektywą pierwszej osoby). Jak więc wyglądała ta kwestia w przypadku Killzone: Najemnik, który jest dopiero trzecim rasowym FPS-em na konsolę PlayStation Vita? Czy tym razem otrzymaliśmy produkt będący strzałem w dziesiątkę? Z całą pewnością tak. Ekipa z Guerrilla Cambrige wyciągnęła wnioski z błędów poprzedników i stworzyła strzelankę z prawdziwego zdarzenia, dzieło niesamowicie kompletne i spójne.
W obecnych czasach ciężko uświadczyć FPS-a bez wariantu zabawy wieloosobowej, więc naturalnie i Najemnik go posiada. To, że jest uboższy w stosunku do Killzone 3, wcale nie oznacza, że jest od niego gorszy. Twórcy zadbali o taki zakres atrakcji, aby przyciągnąć graczy na dłużej i nie słuchać narzekań na nudę. Tak więc w pojedynkach może uczestniczyć do ośmiu graczy podzielonych na dwie rywalizujące między sobą drużyny – Helghastów i Vektan. Do zabawy możemy zaprosić członków założonej wcześniej na Vicie imprezy, znajomych z listy przyjaciół albo dołączyć po prostu do jakiegoś losowego meczu.
Gra wieloosobowa oferuje rozgrywkę w trzech trybach:
- „Starcie najemników” to typowy deatmatch, który polega na zabiciu jak największej liczby przeciwników i zebraniu jak największej ilości vektańskich dolarów przed upływem 10 minut. Dodatkowo przyznawane są premie za miejsca na podium.
- W trybie „Partyzantka” najważniejsza jest praca zespołowa. Dzięki dyscyplinie i trzymaniu się razem o wiele łatwiej wyeliminować przeciwników. Starcie zwycięża drużyna, która jako pierwsza osiąga 40 zabić lub drużyna z większą liczną zabić, gdy pierwszy warunek nie zostanie spełniony przed upływem 10 minut.
- “Strefa wojny” – z pewnością najciekawszy z dostępnych trybów. Łączy w sobie pracę zespołową z pracą indywidualną. Głównym celem jest wykonywanie zadań w pięciu fazach: zbieranie kart odwagi, hakowanie kapsuł, przesłuchania przeciwników, ponowne hakowanie kapsuł i zabicie jak największej liczby wrogów. Zwycięzcami zostaje team, który uzbiera największą liczbę punktów. Co więcej, przyznawane są także indywidualne premie punktowe. Każda z sekcji kończy się, gdy jedna z drużyn uzyska wymaganą liczbę punktów lub kiedy skończy się czas 5 minut.
Wszystkie zadania w każdym z trybów przyjdzie nam wykonywać na sześciu urozmaiconych mapach (Nabrzeże, Rynek, Zenit, Rafineria, Horyzont, Kanały). Gwarantuję, że pośród nich każdy znajdzie coś dla siebie. I chociaż mapy przygotowane na maksymalnie ośmiu graczy są dużo mniejsze od stacjonarnych odpowiedników, tak z kolei znacznie przewyższają obszernością te z Call of Duty: Black Ops Declassified. Poza tym wszystkie dostępne lokacje są bardzo zróżnicowane i tak pomysłowo zaprojektowane, że trzeba rozegrać wiele meczy, by poznać wszystkie zakamarki. Dzięki temu nie doświadczymy odczucia ciasnoty oraz szybkiego zmęczenia materiału, a serwery są przepełnione graczami. Co istotne, tryb wieloosobowy nie cierpi z powodu zubożałej oprawy graficznej. Zarówno kampania jednoosobowa, jak i strzelanie po sieci wykorzystują zmodyfikowany silnik Killzone’a 3 w takim samym stopniu. W obydwu wariantach obserwujemy więc piękne efekty świetlne, dym czy cienie. Jeszcze przed premierą uważałem, że albo grafika nie będzie jednak aż tak dobra, albo grę czekają koszmarne spadki płynności. Nic z tych rzeczy. Moje przewidywania okazały się błędne. Co prawda zdarza się trafić na słabsze tekstury, lecz w ogólnym rozrachunku Killzone: Najemnik wygląda prześlicznie i działa nadzwyczaj płynnie. Ku mojemu zaskoczeniu w Najemnika grało mi się naprawdę przyjemnie, bez większych lagów czy komplikacji związanych z połączeniem. Miło zaskoczył mnie też fakt, że profil gracza z multi jest powiązany z singlowym, a więc zdobytą podczas misji online forsę możemy wykorzystać w samotnej zabawie.
Napisał: PSVmaniak
Nie miejcie wątpliwości – Killzone: Najemnik to najładniejsza gra, która pojawiła się do tej pory na Vitę. Tekstury cechuje wyraźna ostrość (choć czasem widać doczytywanie się bitmap). Modele Helghastów są pierwszorzędne, tak samo jak nóż, którym przebijamy ich czaszki (swoją drogą, ta czynność nieźle zapada w pamięć). Jak napisał kolega wyżej – widać to i w kampanii i w multiplayerze. Gra wygląda naprawdę pięknie (co potęguje dodatkowo OLED-owy ekran), a przy tym animacja jest zadziwiająco płynna. Zadyszki silnik łapie bardzo rzadko, a gdy już do nich dojdzie, nie trwają dłużej niż kilka sekund. Oprawa wizualna to po prostu cudo! I chwała twórcom, że poświęcili rok na przystosowanie silnika z Killzone’a 3, aby dostarczyć na Vitę takie wrażenia.
Przy okazji warto zaznaczyć, że produkcja posiada stary, ciężki klimat dużych odsłon serii. Potęguje to nie tylko brudna stylistyka miejsc naszych działań, ale też audio. Człowiekowi aż lepiej się robi na duchu, kiedy słyszy od konającego przeciwnika ukochane przez fanów słowa „Ty vektański skur*****!” zagłuszane przez konanie jego współtowarzyszy. Od razu przypomniały mi się godziny, które spędziłem przy Killzone 2, chłonąc ciężki klimat brudnej wojny. Ale wracając do sedna… Muzyka przygrywająca w czasie starć jest dobrze skomponowana, choć nie dorównuje świetnym aranżacjom Jorisa de Mana, który tworzył akordy do poprzednich odsłon serii. Natomiast dźwięki wybuchów i wystrzałów zostały pieczołowicie przygotowane i dobrze rozbrzmiewają w uszach. Z tego też powodu polecam grać w słuchawkach.
Opinia: VooDoo
Zakup Killzone: Najemnik to inwestycja na długi czas, głównie za sprawą trybu wieloosobowego. To właśnie w nim do tej pory spędziłem najwięcej czasu i absolutnie nie zamierzam kończyć. Kampania dla jednego gracza według mojej opinii jest nieco za krótka (kilka godzin), ale ja od samego początku nastawiałem się tylko i wyłącznie na granie po sieci. Killzone: Najemnik to solidna strzelanka godna sprzętu, na którą jest przeznaczona. I chociaż bardziej spodziewałem się pomniejszonej wersji dużych Killzone’ów, rzeczywistość pokazała, że byłem w dużym błędzie i bardzo mnie to cieszy. Tym bardziej, że zapowiedzi rozpaliły we mnie spore oczekiwania. Produkcja ta powala graficznie, a o spadkach płynności możemy zapomnieć. Cieszy też, że dubbing został przygotowany na bardzo wysokim poziomie (za wyjątkiem BlackJack’a). Na dzień dzisiejszy nie znajdziecie lepszego przenośnego FPS-a. Polecam z całego serca!
Fabuła: 6/10
Grafika: 10/10
Audio: 8.5/10
Singleplayer: 6/10
Multiplayer: 10/10
OCENA KOŃCOWA: 8/10
Opinia: PSVmaniak
Przed napisaniem recenzji omawianej gry zdążyłem zdobyć w niej platynowe trofeum. Nie żałuję przy tym ani sekundy z ponad 50 godzin, które spędziłem przy tytule Guerrilla Cambridge. I niech już to będzie dla Was dowodem na to, że mamy tu do czynienia z produkcją bardzo dobrą. Jasne, kilka rzeczy mi się nie spodobało. Przykładowo system respawnów w multi wymaga dopracowania. Poza tym tryb ten zawiódł mnie także z powodu odejścia od bardziej taktycznego stylu bitew z pozostałych części (co nie zmienia faktu, że wciągnął mnie bez reszty). No i oczywiście singiel powinien być dłuższy. Niemniej jednak gra ta pokazała jedno – Vita ma wystarczająco dużo mocy, aby móc dostarczyć nam rozgrywkę znaną właścicielom PS3 i X360. A właśnie tego między innymi oczekiwałem przez premierą konsoli. Czy warto więc dla Killzone’a kupić Vitę? Jeżeli marzyliście o 100-procentowym shooterze znanym z platform stacjonarnych, który można nosić w kieszeni, to chyba już wiecie, o co poprosić w tym roku brodatego, ubranego na czerwono włamywacza zwanego też Świętym Mikołajem. Na pewno nie zawiedziecie się.
Fabuła: 7/10
Grafika: 10/10
Audio: 8/10
Singleplayer: 7.5/10
Multiplayer: 8.9/10
OCENA KOŃCOWA: 8.6/10
Plusy:
- Rewelacyjna grafika
- Stabilny framerate
- Wciągające multi
- Zróżnicowane uzbrojenie z Van-Guard na czele
- Klimat brudnej wojny
- SI
- Polska lokalizacja
Minusy:
- Krótka kampania
- Niski poziom trudności
- Niewykorzystany potencjał misji wykonywanych po stronie Helghastów
- Problemy z respawnami w multi
- Sporadyczne bugi
Grafika: 10
Dźwięk: 8
Fabuła: 6,5
Multiplayer: 9,5
Gameplay: 6,5
Ogólna: 8,3/10
Tytuł oryginalny: Killzone: Mercenary
Producent: Guerrilla Cambridge
Wydawca: Sony Computer Entertainment
Data wydania: 06.09.2013 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 3,2 GB
Cena: 139 PLN
Pozycja obowiązkowa dla fana Vity. W sumie jej posiadaczem jestem od niedawna ale zaraz po kupnie zakupiłem Killzona i się nie zawiodłem. Różnorodność misji, fabuła no i bardzo fajny multiplayer w którego nie jedna noc przegierzyłem 🙂 Polecam
Świetna gra, dobra recka. Pozdrawiam wszystkich fanów uniwersum Killzone i oczywiście “vitowców”
Absolutny Must Have na Vite. Grafika rodem z PS3 i świetny multiplayer. Gra jest niejako “następcą” GoW w sensie wyciskacza ostatnich soków z konsoli. Komentując grę nie sposób się ponieść i zapomnieć, że mamy do czynienia z grą na urządzenie przenośne. Naprawdę ciężko na nią narzekać. Szkoda tylko, że tak nie wiele jest gier na handhelda od Sony zrobionych z takim rozmachem.
Killzone: Najemnik to jedna z tych gier, które po prostu trzeba ograć jeśli posiada się Vitę. Niestety jest to jedna z niewielu gier, które pokazały potencjał drzemiący w tej konsoli.