Earth Defense Force 2017 Portable
Uwielbiam filmy o potworach. Jest coś niezwykle przyciągającego w wizji gigantycznych kreatur z piekła rodem wesoło hasających po ruinach zdemolowanych przez siebie, wydawać by się mogło, niezniszczalnych miast. Prawie każdy z nas ma swój ulubiony tego typu film, a kto nie ma, prawdopodobnie nigdy nie widział Godzili w akcji. Nic więc dziwnego, że twórcy gier komputerowych z całego świata od lat zajmują się tworzeniem przeróżnych symulatorów potwornego giganta, pozwalających graczowi poczuć, jak to jest móc radośnie siać terror wśród bezbronnych mieszkańców ogromnych metropolii.
Recenzję napisał Eustachy (tekst zajął 3. miejsce w konkursie reckowym)
To, co jednak mnie zawsze interesowało najbardziej w tego typu dziełach, to działania podejmowane przez ludzką stronę konfliktu. Wszakże nie ma nic ciekawszego, niż podziwianie kolejnych arcydzieł militarnej technologii wysyłanych naprzeciw zmutowanym monstrom. Nie mówiąc już o wrażeniach zapewnianych przez te nieliczne filmy opisujące losy pojedynczych, anonimowych mieszkańców radzących sobie tej w niezbyt komfortowej sytuacji. Gra, którą mam zamiar dzisiaj omówić, skupia się właśnie na ludziach i ich staraniach, aby sprostać wyzwaniu postawionemu przez natrętnych kosmitów z odległej galaktyki. Oto przedstawiam wam Earth Defense Force 2017 Portable. W krajach azjatyckich znana również jako Earth Defense Forces 3 Portable.
Wydawać by się mogło, że w kolejnym nudnym dniu żołnierzy międzynarodowej organizacji obrony Ziemi czeka jedynie poranna musztra i zbijanie bąków. Los jednak chciał, aby tego dnia naszą błękitną planetę postanowili odwiedzić nieznane dotąd nikomu istoty. W swych statkach kosmicznych wzorowanych na ubiegłowiecznego anime science fiction czy nawet i gwiazdę śmierci lewitują nad japońskim miastem, a ciekawscy żołnierze wyczekują rozkazów. My, gracze, wcielamy się w jednego z takich dzielnych wojaków – dowódcę grupy szturmowej. Przyjdzie nam nie tylko zarządzać komitetem powitalnym, ale i, jak się później okazuje, poprowadzić ziemską armię ku zwycięstwu w wojnie przeciwko najeźdźcom lubującym się w zaśmiecaniu Ziemi niezliczonymi zastępami ogromnych owadów, pajęczaków, robotów, a nawet i dinozauropodobnych mutantów. Choć gra przy japońskim tytule oznaczona jest numerkiem trzecim, a w amerykańskim nawet i dwa tysiące siedemnastym, nie musimy się obawiać, że nie zrozumiemy fabuły. Nie bójcie się, nie jesteście zmuszeni grać w poprzednie części, bo omawiana dzisiaj gra jest rebootem serii. Oznacza to, że pozbawiona jest ona jakichkolwiek powiązań z poprzednikami, i możemy spokojnie poznawać historię bez strachu, że konieczne będzie sprawdzanie pewnych pojęć w internecie.
Gra to, na pierwszy rzut oka, typowy przedstawiciel gatunku trzecioosobowych strzelanin. Diabeł nie tkwi tym razem w szczegółach, bo oto z każdą sekundą poznajemy kolejne aspekty wyróżniające Earth Defense Force (w skrócie EDF) na tle innych sobie podobnych. Pierwsza rzecz zasługująca na osobny akapit to pełna zniszczalność otoczenia. Za pomocą różnych narzędzi zagłady, najczęściej rakiet i granatów, możemy wysadzić w powietrze każdy budynek, most, płot czy samochód, który stanie nieopatrznie na naszej drodze. Co ciekawe, nieważne, jak wielkiej demolce damy się ponieść, dopóki nie będziemy stali w strefie rażenia naszych eksplozji, nic nam nie grozi. Może nam się nawet i cały wieżowiec zwalić na głowę, a my i tak wyjdziemy z tego bez szwanku. Możliwość bezkarnego zniszczenia wszystkiego, co solidne, to element dający niesamowitą satysfakcję, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nasi przeciwnicy uwielbiają na nie wchodzić i na nich koczować.
Zestaw przeciwników, z jakim przyjdzie nam się zmierzyć, również jest niepospolity. Podstawowym wrogiem są tutaj mrówki. Nie są to jednak zwyczajni przedstawiciele tego gatunku, bowiem osiągają one rozmiary dorosłego nosorożca. W odróżnieniu od swoich mniejszych braci uwielbiają do nas strzelać kwasem, a ich czerwoni kuzyni nie pogardzą też możliwością dziabnięcia nas. W dalszych etapach do walki z nami staną równie wielkie pająki, uwielbiające strzelać do nas swoją siecią. Warto wspomnieć, że jest to chyba jedyna gra, gdzie mrówki i pająki po śmierci są w pełni wystawione na prawa fizyki i pod wpływem eksplozji i wystrzałów mogą najzwyczajniej w świecie odlecieć w dal. To w połączeniu z potężnymi rakietami, w jakie jesteśmy uzbrojeni, daje nam mieszankę wybuchową. Szukanie okazji do posłania samotnej rakiety prosto w gromadę mrówek, skutkującej w fascynującym spektaklu rozlatującymi się po okolicy zwłokami stawonogów, stanie się naszym hobby.
W dalszych etapach do batalii stawią się również ogromne roboty, wzrostem przewyższające nawet najwyższe żyrafy. Wyposażone są one w śmiercionośne działa ręczne i błyskawicznie przekonamy się, że nie wolno ich lekceważyć. Szybko wyznaczamy sobie je za główny cel, odkąd jeden ich pocisk może nas pozbawić nawet połowy zdrowia. Towarzystwa dotrzymają im latające statki, które, nawet w sporych grupach, już takie groźne nie są. Nie wolno też zapominać o szeregu bossów próbujących powstrzymać nasz nieuchronny triumf, ale z nimi już musicie zapoznać się sami, w końcu nudno by było, gdybym Wam wymienił absolutnie wszystkich adwersarzy.
Z pokonanych przeciwników co i raz wypadać będą trzy rodzaje znajdziek. Te najbardziej pospolite to apteczki. Jakie jest ich zadanie, każdy wie – odnawia zdrowie. Zbroja natomiast zwiększa na stałe naszą żywotność. Naprawdę ciekawie zaczyna się robić, kiedy przyjrzymy się zielonym skrzynkom. Zawierają one jedną losową broń trafiająca do naszej zbrojowni po zakończeniu misji. Spluwy dzielą się na szereg kategorii, różniąc się przydatnością w zależności od warunków. Warto nadmienić, że każda broń ma swój własny poziom i różni się od innej statystykami i mocą. Im wyższy będzie poziom trudności, na którym postanowimy zagrać, tym lepsze będą parametry wylosowanej broni. Na końcu dodam, że na misję zabrać możemy wyłącznie dwie bronie, co, jak się okazuje, nie jest wcale takim złym pomysłem, odkąd przez większość czasu i tak będziemy używać jednego gnata.
Ramie w ramię walczyć z nami będą nasi kompani, a my, jako wyżsi stopniem, często będziemy nimi dowodzić. Ogranicza się to wyłącznie do podążania wszędzie za nami, a w rozmowach między sobą będą podkreślali nasz autorytet. Niestety są oni niesamowicie podatni na ataki i nawet najmniejszy strzał od najsłabszego przeciwnika posyła ich w trybie natychmiastowym na łono Abrahama. Wynagradzają to jednak względnie wysoką siłą ognia, szczególnie na niższych poziomach trudności.
Na polu walki znajdziemy również pojedyncze pojazdy podzielone na cztery typy. Motory powietrzne umożliwiające szybszą podróż, czołgi zapewniające większą moc wystrzału, helikoptery pozwalające nam wznieść się w przestworza oraz mechopodobne pojazdy łączące cechy helikoptera i czołgu. Choć na niskich poziomach trudności są one bardzo przydatne, to na wyższych niestety nie zyskują wcale na sile rażenia, co sprawia, że stają się zupełnie bezużyteczne. Problemem może być też duża toporność w ich sterowaniu.
Takim nie można jednak nazwać sterowania postacią. Otóż nasz bohaterski dowódca nie stawia niemal żadnego oporu przy poruszaniu się. Przykładowo, biegnąc sprintem w jedną stronę, możemy natychmiastowo zacząć poruszać się w zupełnie przeciwnym kierunku. Może nie brzmi to jak coś naprawdę ważnego, ale uwierzcie mi, w tej grze jest to niezbędne przy unikaniu kolejnych ataków wymierzanych w nas, szczególnie na wyższych poziomach trudności, gdzie nawet jeden cios najsłabszego przeciwnika może nam odebrać wszystkie punkty zdrowia.
Grafika stoi na bardzo przyzwoitym poziomie pod względem zarówno technologicznym, jak i artystycznym. Wszystko jest spójne i wymodelowane z równomierną starannością. Tekstury są względnie wysokiej jakości, a animacje przeciwników są poprawne. Źle wyglądać mogą jedynie ruchy naszego bohatera i jego towarzyszy, jednak jest to kwestia sporna, bo znajdą się i tacy, co taką nienaturalnie wyprostowaną postawę pokochają. Gwoli podsumowania, produkcja została pierwotnie wydana na Xboxa 360, a mimo to z lupą można szukać różnic.
Nierówna jest jednak strefa audio. Muzyka przygrywająca nam w trakcie zmagań jest bardzo powtarzalna i duża część z utworów jest, lekko mówiąc, słaba. Na szczęście twórcy zdawali sobie z tego sprawę i te słabsze ścieżki pojawiają się stosunkowo rzadziej, ale przez to przesyceni zostajemy tymi dobrymi. Kwestią, której po prostu nie można zignorować, jest też absolutnie beznadziejna gra aktorska, ale prawdopodobnie jest to zabieg stosowany chociażby w filmach wysokobudżetowych upodobnianych do produkcji klasy B. Mowa tu nie tylko o bardzo przesadzonych emocjach ukazanych przez aktorów podkładających głos, ale i o bardzo patetycznych rolach, które dano im do odegrania. Czy to jest wada? Dla wielu z pewnością tak, ale dla mnie to jest jak najbardziej zaleta. Serio, głupoty. jakie wygadują nasi towarzysze i dowódcy, zapewniają rozrywkę dla całej rodziny i są one tak kultowe teksty, że stały się jednym z wielu powodów, dla których seria trzyma się świetnie do dziś. To po prostu trzeba usłyszeć, bo dialogi w stylu „O cholibka, ta rzecz ma laserowe działa!” są tu na porządku dziennym i nie da się tego przekazać suchym pismem. Prawdziwa gratka dla fanów filmu „The Room”.
Koniec końców, Earth Defense Force jest jedną z tych gier. dla których warto kupić konsolę PlayStation Vita. Choć dostępna jest wyłącznie cyfrowo, i to za niemałe pieniądze (choć często jest przeceniana w różnych promocjach, zwykle o 80%!), to jest jak najbardziej warta zainteresowania. Oczywiście, gra zewsząd wieje kiczem, ale sięgając po niskobudżetową grę o ataku obcych na Ziemię, musimy być na to, bądź co bądź, przygotowani. Twórcy zrobili jednak wszystko, co w ich mocy, by zawsze zapewnić graczom coś ciekawego do roboty. Misje są różnorodne, przeciwników jest wielu, a broni co niemiara. A jeżeli to Was nie przekonuje, to z pewnością skusi możliwość walki w trybie kooperacji w czteroosobowym trybie multiplayer (nazwanym tutaj na wskutek błędu w tłumaczeniu multiplay) zarówno przez internet, jak i połączenie lokalne. Od siebie dodam, że warto przynajmniej raz ją ukończyć. Gwarantuję Wam, że to, co twórcy przygotowali dla wszystkich śmiałków zdolnych tego dokonać, jest naprawdę warte zachodu. I to tyle co mogę powiedzieć. Jest to gra, dla której nabyłem swoją konsolę Playstation TV, i nie żałuję zakupu. Z całego serca polecam rządnym wrażeń maniakom bezkarnej rozwałki i klimatów starych filmów o potworach z połowy dwudziestego wieku.
Plusy:
- Zniszczalne otoczenie
- Różnorodni przeciwnicy
- Pełna kontrola nad postacią
- Ragdolle stawonogów
- System losowych broni
- Postgame
- Voice acting (dla większości)
Minusy:
- Voice acting (dla niektórych)
- Pojazdy
- Słabi towarzysze
- Animacje ludzi
- Muzyka
Grafika: 9
Dźwięk: 7
Fabuła: 3
Gameplay: 9
Ogólna: 9/10
Producent: Sandlot
Wydawca: Bandai Namco Europe
Data wydania: 16 stycznia 2013 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 700 MB
Cena: 125 PLN
Grałem w tego drugiego EDF (Invaders from Planet Space) i muszę przyznać, że grało mi się naprawdę dobrze. Niestety przerwałem gdzieś w połowie, ze względu na inne growe obowiązki, ale… postaram się wrócić 🙂 A jak już skończę, może sprawdzę i tę część.