Nurse Love Syndrome

Co prawda „Szpital” w wersji japońskiej nie brzmi jak coś, co chciałoby się zobaczyć, ale rzeczywistość potrafi zadziwić. I tak też stało się z Nurse Love Syndrome, który potrafi oczarować rozgrywającą się w wolnym tempie obyczajową historią oraz momentami niespodziewaną głębią.

Produkcja jest kolejnym przykładem sytuacji, gdy pierwsza w serii gra zostaje wydana na Zachodzie później niż kolejne części. Jednak pomimo podobieństwa tytułów, Nurse Love Syndrome ma wspólny z już ze znanym nam Addiction jedynie medyczny klimat. W tej pozycji przyjdzie nam wcielić się w Kaori Sawai, świeżo upieczoną pielęgniarkę, której, cóż, średnio wychodzi odnajdywanie się w nowej pracy. Zasadniczo mogłaby służyć za przykład na to, że na studiach warto się uczyć, a nie tylko zakuwać, żeby zaliczyć. Jej dość imponujące roztrzepanie i spora wrażliwość również w tym nie pomaga, zwłaszcza że sprawa wypadku samochodowego, którego była ofiarą, i niejasnego zaniku wspomnień związanych z tym okresem na nowo w niej odżywają… Krótko mówiąc, pierwsze tygodnie na internie nie są najłatwiejszymi w jej życiu, ale na szczęście ma kilka bardzo ciekawych towarzyszek – chociaż i one trochę kłopotów jej sprawią.

Nikt, kto zobaczył tytuł i jakiekolwiek grafiki promocyjne tego tytułu, nie powinien być zaskoczony, że Nurse Love Syndrome to romans absolutnie lubujący się w przedstawianiu relacji damsko-damskich. Scenarzyści nie próbowali nawet dla pozoru umieścić tam kogokolwiek, kto jest hetero, więc można z wyprzedzeniem przygotować się na trochę typowego dla romantycznych VN-ek przerysowania, zdecydowanego nadmiaru rumieńców oraz szeptania „Se-se-senpai” oraz kilka innych irytujących rzeczy. Ale gdy przymknie się na to oko, okaże się, że są tu naprawdę poruszające historie, które, na dodatek, zgrabnie unikają niepotrzebnego dramatyzmu.

Wynika to przede wszystkim z tego, że twórcy naprawdę potrafią pisać postaci, a przy tym nie śpieszą się z wprowadzaniem romansu. Dziesięć godzin, które zajmuje „common route”, zostało poświęcone głównie na poznanie bohaterek. Podtekstu jest tam stosunkowo niewiele, natomiast jest całkiem sporo obyczajowych historii związanych z pacjentami. Można powiedzieć, że to taka modyfikacja schematu „cute girls doing cute things” na „cute nurses doing nurse things”. Co ciekawe, ilość przemyconych medycznych motywów jest zaskakująco duża, więc twórcom nie chodziło (tylko) o narysowanie ładnych pań w ładnych fartuszkach, i losy przebywających w szpitalu potrafią naprawdę zaangażować. Z kolei „po godzinach” Sawai zazwyczaj się upija z koleżanką z pracy albo daje robić z siebie tanią siłę roboczą. Niezależnie jednak od tego, czy pogaduszki odbywają się przy alkoholu czy śmiertelnie gorzkiej herbacie, pomagają stworzyć świetną podstawę do ścieżek poszczególnych bohaterek. Nam z kolei pozwalają pobawić się i pośmiać (nie pamiętam VN-ki, która by mnie tak często rozbawiała, nie będąc komedią jako tako), dopóki nie przyjdzie cierpienie, jakim nasączona jest dalsza część gry.

Zwolennicy hawajskiej nie są jednak tacy najgorsi.

Nie chodzi jednak o dramatyczne finały, ponieważ to nie jest opowieść, w której ma się „dziać”. To bardziej historia o tym, jak mierzyć się z dorosłością i jak często nasze starania okazują się kończyć porażką. Jednak żeby taki zamysł wyszedł przekonująco, potrzeba osób, które doznają tych tragedii. W grze jest sześć „romansowalnych” bohaterek, przy czym same ścieżki są różnej jakości (chociaż to zależy głównie od gustu),  choć podejście do nich jest zawsze tak samo dobre. Pomimo sporej ilości nierealistycznych zbiegów okoliczności czy bezpośrednio fantastycznych motywów (choćby fakt, że na przebieg opowieści mają kluczowy wpływ wybory dokonywane w snach Kaori), które gryzły mi się z raczej realistycznym profilem „common route’a”, sam przebieg relacji jest rozegrany wyśmienicie. Każda z bohaterek ma swoje poczucie humoru, swoje dziwnostki, momenty, w których zdaje się sobie zaprzeczać (jak każdy człowiek), oraz głęboko zakorzenione problemy, którym musi w jakiś sposób sprostać.

Taki punkt zakotwiczenia bardzo dobrze się zgrywa z zasadniczym głównym wątkiem gry, jakim jest wypadek głównej bohaterki oraz powracające ataki paniki. Nie ma tu oczywiście co liczyć na głęboką analizę, ale scenariusz traktuje sprawę po prostu z szacunkiem, a przy tym jednak pozwala też na wgląd w sytuację. I, co ciekawe, przejście wszystkich ścieżek nie tylko pozwala przeżyć odmienne romantyczne uniesienia oraz poznać historię innych bohaterek, ale również uzupełnić swoje pojęcie prawdy o Kaori. Na początku potrafi denerwować – przez połowę czasu trwania fabuły nie wierzyłam, że była w ogóle w stanie skończyć szkołę, a jej poziom (nad)wrażliwości sprawiał, że bardziej nadawałaby się na płaczkę niż na pielęgniarkę. Jednak w miarę upływu czasu mój pogląd na nią się zmieniał, i ona sama zresztą też ulegała zmianie, a to, że twórcom udało się dobrze przedstawić jej rozwój, jest niesamowicie godny podziwu.

Zakończeń jest mnóstwo, a scenarzyści nie poprzestali na standardowym zestawie „dobre/złe/normalne”. Niestety, taka nadpodaż trochę się odbija na jakości, w związku z czym część złych zakończeń lub tych pobocznych jest raczej ciekawostką niż jakimkolwiek dopełnieniem całości. Za to normalne są jednymi z lepszych jakościowo, jakie czytałam w ogóle: zostawiają słodko-gorzki posmak, nie pozwalają poczuć samozadowolenia, wydają się po prostu prawdziwe. Jedyne czego mogłabym się doczepić, to ich nierównego poziomu oraz długości. W przypadku trzech wyraźnie dominujących ścieżek dobre zakończenia się dłużą, za to w przypadku innych aż prosiłoby się o nieco więcej przestrzeni do rozwinięcia pewnych wątków (co jak co, ale problemy z zaufaniem ludziom to nie jest coś, co przepracowuje się w niecałą godzinę czytania). Jednak pomimo tego zazwyczaj dobrze rozwijają kluczowe konflikty, jakie się przez rozgrywkę przewijają, a motywacji, żeby zdobyć je wszystkie, nie brakuje.

W kwestii oprawy wizualnej można powiedzieć, że gra wygląda dobrze, ale fajerwerków nie ma –  czasami jest trochę zbyt słodko i zbyt niedbale. Z kolei w porównaniu z Addiction widać, że przy tej części artyści dopiero się rozkręcali. Interfejs też do najlepszych nie należy,. Co prawda jest przejrzysty, ale jego design jest zdecydowanie przerostem formy nad treścią. Natomiast muzyki dotyka problem odwrotny: monotonne melodyjki zdecydowanie nie są w stanie podkreślić powagi sytuacji, za to jest w stanie to zrobić całkiem dobry voice acting.

Bo przemiany bohaterów to rzecz najistotniejsza w scenariuszu!

Krótko mówiąc, Nurse Love Syndrome nie jest VN-ką pozbawiona wad i jest się do czego doczepić. Jednak dzięki bardzo wdzięcznym, a przy tym wielowymiarowym postaciom oraz nietypowym klimacie, całość okazuje się być ciepłą, iskrzącą się humorem historią, która ma szansę zostać na dłużej w pamięci.


Ocena: 7,5/10


Serdecznie dziękujemy Degica Games
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Kogado Software
Wydawca: Degica Games
Data wydania: 18. kwietnia 2019 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 3,7 GB
Cena169 PLN

Gra jest również dostępna na Nintendo Switch w cenie 160 PLN.

Możesz również polubić…

2 komentarze

  1. Szponix pisze:

    Yay, nowe pielęgniareczki! 😀
    Pozdrowienia dla ekipy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *