Mother Russia Bleeds

Beat’em upy są tak projektowane, abyśmy mieli przesrane. Jednak zwykle jakoś można poradzić sobie z hordami przeciwników, a w tym przypadku zrobimy to w cudownych klimatach gore!

Tytuł Mother Russia Bleeds ma dwa, jak nie trzy znaczenia. Krwawienie możemy odnieść do sieczki, jaką zrobimy z przeciwników, tudzież oni z nas. Mateczka Rosja to oczywiście miejsce akcji. Wydarzenia rozgrywają się w lutym i marcu 1986 roku i pokazują historię grupki Romów, którzy zostali porwani przez siły policyjne. Wtrąceni do tajnego laboratorium posłużyli za szczury laboratoryjnie do testowania nowego narkotyku o nazwie nekro. Zbieg okoliczności sprawił, że udało im się wyrwać z niewoli, ale nie wyszli z tego bez szwanku, głównie na umyśle. Ważniejsza jednak była zemsta na oprawcach, więc uskrzydleni nią ruszyli w miasto. I tu dochodzimy do trzeciego znaczenia tytułu, które już bazuje na całości. Ale o tym, co się dzieje w kampanii więcej pisać nie zamierzam. Odkryjcie ją sami, bo jak na ten gatunek dostajemy konkretną historię o dużej ilości dialogów. Pełno w nich czarnego humoru, wulgaryzmów, ale też syfu, jaki zawsze idzie w parze ze skorumpowanym, autorytarnym rządem oraz mafią i dużymi pieniędzmi. Ponieważ bardzo istotna częścią całej podstawy fabularnej jest nowy narkotyk, trochę miejsca zajmuje kondycja psychiczna ludzi pod wpływem, a ten konkretny środek nie bez powodu nazywa się nekro. Tak więc, jak na ten gatunek, kampania zaskakuje, i to bardzo pozytywnie, o ile to dobre określenie przy mowie o takim horrorze. Warto jeszcze wspomnieć, że dostępne są dwa zakończenia – złe i dobre (trzeba ubić ostatniego bossa bez używania strzykawki, gdy zrobią to boty, też się liczy). Gra posiada też polskie napisy i bardzo dobre tłumaczenie. Gorzej, że nikomu nie chciało się dorabiać do czcionek polskich znaków (jest tylko „ł”). Można się to tego przyzwyczaić, ale wciąż, irytuje.

Mordować będziemy w dwóch trybach. Pierwszym jest kampania fabularna, w której znajduje się osiem rozdziałów. Walczyć możemy jedną z czterech postaci. Każda z nich ma trochę inne staty, czyli większa siła, mniejsza szybkość, itp. Gdy gramy sami, siła będzie miała większe znaczenie, bo przeciwnicy im dalej, tym są twardsi. I już teraz można zaznaczyć, że gra jest wymagająca. Pierwszy poziom przeszedłem, w drugim doszedłem do końca, ale boss z gnatem ciągle mnie rozwalał. Niestety w menu w trakcie gry nie ma możliwości zrzucenia poziomu trudności, więc musiałem zacząć drugi rozdział od nowa. Dalej grałem na normalu, ale dobrałem sobie do pomocy trzy boty. Co prawda gra dostosowała ilość przeciwników do tego wyboru, ale już jakoś poszło. Zabawnie zrobiło się w trzecim rozdziale, znowu na bossie. Wielka gadzina ciągle wrzucała mnie i pozostałych pod rozdrabniarkę, więc w końcu znowu musiałem się dostosować, tym razem zmieniając poziom trudności na łatwy. Wciąż jednak całą robotę z opanowaniem głównego przeciwnika musiałem wykonać sam, AI pod tym względem leżało. I tak już na łatwym dokończyłem grę, chociaż nie mogę powiedzieć, żeby rzeczywiście było łatwo aż do końca. Przypuszczam, że częściowo winna była za duża liczba botów, a więc i przeciwników, ale sama wytrzymałość wrogów też dawała nieźle popalić.

Jeśli chodzi o zakres ruchów, to jest on zdecydowanie zadowalający, ale, oczywiście, najczęściej i tak korzysta się z domyślnego kombo z pięści i kopa na koniec. Jednak w pewnych miejscach szybko zauważymy, że potrzebna jest strategia, bo walenie z piąchy trwa za długo. I tu przydaje się dobijanie leżących przeciwników, ale i to potrafi zająć chwilę, trzeba mieć się na baczności. Wślizgi przewracające atakujących i przetwory również są niezbędną częścią strategii. Dostępny jest też swego rodzaju unik w formie poderwania się do przodu, ale bardzo ciężko się go używa, bo ustawiono go na R. Na Joy’u nie potrafiłem z niego korzystać, więc właściwie całą grę przeszedłem na padzie. Było tylko troszkę wygodniej, więc dopóki mogłem, to korzystałem z innych technik. Pośród tych innych opcji pojawia się też duża liczba przedmiotów do wykorzystania, jak sedesy, tonfy, miecze czy nawet broń palna. Naturalnie warto też korzystać z nekro, skoro już zostaliśmy od niego uzależnieni. Posłuży do dwóch celów – przejścia w tryb berserka i lekkiego podreperowania zdrowia. Żeby uzupełnić zapas, trzeba będzie wyssać je strzykawką z trupów.

Gdy już opanujemy kampanię, możemy zrobić już tylko trzy rzeczy. Pierwsza to powrót do kampanii, żeby zdobywać lepsze wyniki punktowe na planszach (typowe dla tego gatunku). Następne mamy „Arenę”,  a w niej plansze bazowane na tych z fabuły. Na każdej z nich, do pełnego zaliczenia, trzeba pokonać dziesięć fal. Poza ładnym wynikiem punktowym nagrodą też będzie nekro o innych właściwościach (dłuższy berserk czy ogólne zwiększenie siły). Dodatkową zachętą dla niektórych będą wbudowane w grę osiągnięcia. Po spojrzeniu na listę miałem tylko jedną myśl „Krzyżyk na drogę chętnym”. W sumie jest jeszcze jedna opcja – robienie rozpiździelu w maks cztery osoby w kanapowym co-opie.

Pod względem graficznym dostajemy świetnie przygotowanego pixel arta. Począwszy od postaci, przez wrogów, po areny wszystko jest niesamowicie detaliczne i kolorowe. Oglądanie tego cieszy przez cały czas spędzony z grą, szczególnie że areny i przeciwnicy są bardzo różnorodni. Jednak, gdy gra się  z czterema postaciami po swojej stronie, w pewnym momencie może zrobić się za tłoczno i ciężko będzie zobaczyć swojego ludka. Gra jednak chodzi płynnie, a przynajmniej tak to wyglądało przez cały czas zabawy w doku. Przez dwie plansze spędzone w trybie handheldowym nie widziałem jednak żadnym ścinek. Za to dwa zawiasy trafiły mi się na postaciach. Pierwszy dotyczył prowadzonego przeze mnie kolesia, który nagle zamarzł i musiałem resetować checkpoint. Drugi zwiech dotyczył bota i pojawił się w ostatniej walce, ale, co ciekawe, sam się odwiesił i jeszcze skończyło się to wygraniem rundy, choć troje towarzyszy było wtedy nieprzytomnych. Świetna jest też muzyka. Przez większość czasu są to elektroniczne, często ciężkie i mroczne nuty z dodatkami fortepianu i perkusji, które idealnie pasują do klimatu gry. Pojawiają się też odskocznie wygrywane na żywych instrumentach, ale idą już w ton, powiedzmy, militarny. Dubbingu nie ma i w sumie jakoś nie zwróciłem też zbytnio uwagi na odgłosy cierpiących wrogów i towarzyszy, tak więc efekty dźwiękowe bardziej uznam za nieprzeszkadzające (najbardziej wybijają się wystrzały z broni palnej).

Mother Russia Bleeds to pod wieloma względami rzeź, ale jakże przyjemna. Oprawa AV to mistrzostwo, z którym chce się obcować dłużej. Fabuła pozytywnie zaskakuje swoim mrokiem i porąbaniem. Rozgrywka daje niezły wycisk i nawet na najłatwiejszym poziomie trudności pojawią się miejsca, w których trzeba się wykazać skillem oraz pomyślunkiem. W takich chwilach na pewno lepiej sprawdziłaby się pomoc żywych towarzyszy, bo boty potrafią olać niektóre ważne kwestie, szczególnie przy bossach. Brakuje też opcji przypisania przycisków, bo ten unik na R jest dość dobijający. Czasem irytowało też zatrzymanie się sceny walki w jednym punkcie i czekanie, aż zbliżą się przeciwnicy wywaleni przez boty poza ekran. Ale, są to małe niedogodności w produkcji, która będzie cieszyć każdego wielbiciela pokręconych klimatów gore, nawet jeśli to nie jest jego gatunek gry. Zadowoleni będą też wielbiciele beat’em upów, bo w grze zdecydowanie czuć ten stary klimat niewybaczających automatów, który został tylko trochę złagodzony poprzez bardziej system checkpointów. No i dla chętnych arena oraz trofki na pewno dodadzą dodatkowych godzin gry. Polecam.


Ocena: 8/10


Serdecznie dziękujemy Devolver Digital
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent:  Le Cartel Studio
Wydawca: Devolver Digital
Data wydania: 15 listopada 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 3,2 GB
Cena: 60 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *