Emerald Shores

Są takie gry, które może i by się przeszło, ale leżą technicznie. Emerald Shores jest jedną z nich.

Wcielamy się w chłopaka, który dostaje wezwanie do zamku od samego króla. Gdy przybywa na miejsce dowiaduje się, że zostało mu przypisane zadanie w postaci uratowania tytułowej latającej wyspy Emerald Shores przed wrogim najazdem. W kolorowej i banalnie prostej, jakby spod ręki kilkulatka pikselowej oprawie graficznej brniemy przez kilka krain, aby wykonać powierzoną misję. Towarzysząca nam przy tym oprawa audio jest tak samo nieciekawa, jak grafika.

W kwestii rozgrywki Emerald Shores prezentuje nam zabawę w konwencji platformówki 2D z małym dodatkiem RPG-a. Ten drugi element przejawia się w zdobywaniu doświadczenia, które oczywiście pozwala levelować postać. Za każdy nowy poziom dostaniemy +1 do ataku i trochę więcej punktów zdrowia. Wszystko to się przyda, bo plansze maja tak rozplanowane pułapki i wrogów, żeby jak najbardziej nas zdenerwować. I wcale nie chodzi o wyśrubowanie poziomu trudności, wręcz przeciwnie, to efekt niezbyt udanego designu leveli.

Przeszkody bardzo często są rozstawione tak, że lecimy w ciemno. Na przykład skaczemy w dal, nie wiedząc, jak wielka odległość do pokonania nas czeka. Co więcej, niby w osiągnięciu dobrej odległości ma nam pomóc trampolina, ale odpowiednie wybicie się z niej nie jest łatwym zadaniem. Innym przypadkiem słabego rozplanowania przeszkód jest zbytnie nawalenie ich, na przykład zestawienie kilku opadających kolców plus skaczący pomiędzy nimi but, którego ominięcie często kończy się utratą zdrowia. W przypadku niedoróbek technicznych najważniejsze jest dzikie skakanie i niemal niekontrolowane odbijanie się od przeciwników, a to w ten właśnie sposób pokonuje się przeciwników. Dotyczy to również bossów, np. pierwszego, czyli latającego żuka. Trzeba w pewnym momencie na niego wskoczyć, ale twórcy tak go ustawili, że ciężko nie wbić się mu się na skrzydło, zamiast na plecy. Innym przykładem złego ustawiania wysokości pod podskok są latające platformy ze skrzydełkami – kilka razy ludek zamiast wylądować na desce utknął w skrzydełku, potelepał się w nim i spadł do wody… Takich błędów i niedoróbek jest znacznie więcej. A teraz wisienka na torcie, każdy spadek w przepaść czy wodę, i oczywiście strata całego zdrowia, wiąże się powtarzaniem poziomu  od nowa. I nawet to, że te plansze są dość krótkie, nie jest tu żadnym pocieszeniem, bo każde podejście do nich coraz bardziej frustruje.

I to ostatnie słowo najlepiej podsumowuje Emerald Shores. Ostatnią tak słabo zaprojektowaną platformówką, z którą miałem do czynienia, był Sigi, choć on trochę lepiej wypadał pod względem technicznym. Produkcji studia Fordesoft nawet nie byłem w stanie ukończyć, odpuściłem po drugim bossie. Gra męczyła mnie przy każdym, nawet krótkim podejściu kiepskim systemem ruchu, masą błędów i rozplanowaniem poziomów. Nie polecam.


Ocena: 1,5/10


Serdecznie dziękujemy Fordesoft
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Fordesoft
Wydawca: Fordesoft
Data wydania: 24 stycznia 2019 r
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 38  MB
Funkcje crossowe: -buy z PS4
Cena: 46 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *