Prinny: Can I Really Be the Hero?

Tysiąc prinnych oddało życie, by wypełnić zadanie. Ginęli w różnych liczbach na różnych etapach, ale pozostała czterdziestka okazało się zdecydowanie zbyt małą liczbą, by wygrać z drugą formą ostatniego bossa…

Nie doszłoby do całej tej rzezi, gdyby jeden z prinnych trzymał łapki przy sobie. Niestety zdecydował się podkraść władczyni Etnie trochę słodyczy, co oczywiście odkryła, gdy zachciało jej się coś przekąsić. Mocno zdenerwowana dała ultimatum całemu zastępowi pingwinich sług – albo zdobędą najznakomitszy deser, albo zostaną straceni. Na wykonanie zadania dostali dobę. Taki właśnie niepoważny powód pcha nas do przodu przez dziesięć plansz. Pomiędzy nimi zobaczymy wiele scenek, które prezentują zabawne interakcje prinnyego z silnymi przeciwnikami oraz też z kolegami i szefową. Całość została podana  w charakterystycznym dla serii Disgaea głupkowatym humorze, który spokojnie może trafić do wszystkich. Widać tu też, że twórcy naprawdę chcieli pozwolić grzesznym duszom pokazać, że są istotną częścią tego uniwersum, dzięki czemu mamy poczucie, że w tej platformówce 2D została zawarta kompletna historia. Nie dane mi było jednak zobaczyć dobrego zakończenia.

Zawsze znajdzie się jeden idiota, który zrujnuje innym życie…

Żarty kończą się w rozgrywce. Jakoś przeoczyłem informację, że Prinny: Can I Really Be the Hero? jest cholernie trudną produkcją. W związku z tym dość szybko po rozpoczęciu gry zacząłem zobaczyłem, że nieźle się wpakowałem. Przede wszystkim twórcy zdecydowali się pójść w stare mechaniki ruchu znane z klasycznych gier 2D, choć grę wydali w 2008 roku na PSP. Z tego powodu musimy męczyć się z odrzuceniem do tyłu po każdym zetknięciu z pociskiem, przeciwnikiem czy niektórymi przeszkodami. Naturalnie wiele razy taki odrzut skończy się wpadnięciem w przepaść i natychmiastową śmiercią. Jeśli jednak wylądujemy na stałej powierzani, prinny przez chwilkę jest odporny na ataki, co jest jakimś pocieszeniem i daje szansę na wycofanie się. Choć też nie odbywa się to całkiem sprawne, bo w grze występuje lag pomiędzy ruchami. Na przykład, przy lądowaniu po skoku, gdy chce się kucnąć, pojawia się zauważalna przerwa między wykonaniem drugiej akcji a naciskaniem przycisku. Tak samo nie można gładko zrobić kilku skoków po sobie. Nawet więcej, podczas wybicia się w górę nie dostaliśmy kontroli lotu, a żeby przeskoczyć w przód, trzeba w tym samym czasie nacisnąć skok i kierunek. Poza tym prinny ogólnie nie jest szybki. Niby mamy opcję rozbiegu, ale bardzo rzadko pojawia się sposobność skorzystania z niej. Jest też unik, ale bohater musi nabrać odpowiedniego rozpędu, kręcąc się wokół własnej osi, a jeśli już się kręci i potrwa to za długo, to zostaje na chwilę unieruchomiony z powodu zawrotów głowy. Twórcy nie przewidzieli też trybu łatwego. Przed rozpoczęciem gry wybieramy, czy chcemy mieć trzy skuchy czy żadną. Oczywiście wziąłem trzy, i jest to zdecydowanie za mało…

Rzetelny raport rzetelnych dziennikarzy. Nie to, co u nas.

W Prinny: Can I Really Be the Hero? do przejścia mamy dziesięć plansz, ale sześć pierwszych ma sześć wariacji. W zależności od pory dnia, w której tam się wybierzemy, może wyglądać inaczej, mieć innych przeciwników, a nawet bossów. W pozostałych levelach znajdziemy walkę z bossem, normalną planszę, walkę z pięcioma bossami z pierwszych plansz oraz lokację finałową, gdzie po pokonaniu trudnego toru przeszkód czeka na nas ostatni przeciwnik z dwiema formami (na szczęście z punktem kontrolnym pomiędzy nimi). Plansze. jak i przeciwników cechuje spora różnorodność, więc zawsze trzeba się mieć baczności. Szczególnie że twórcy nie ograniczali się w zestawach przeszkód, które trzeba pokonać pomiędzy check pointami. Dla przykładu, na dwóch platformach przed nami zostało rozstawionych sześciu kolesi na armatach. Najpierw trzeba pozbyć się czterech, wyżej czeka dwóch. Gdy zostaniemy zauważeni, potrafią wystrzelić wszyscy na raz, pokrywając pociskami spory obszar, trzeba więc odpowiednio ich podchodzić i wycofywać się. Ale to nie koniec, potem jest łucznika, za którą lata dywan. Po dostaniu się tam czekają latający czarodzieje. Jeden ma dzieci i trzeba tak trafić bombą, że go ubić, inaczej będzie nas gonił w zemście za zamordowane dziatki. Nawet jeśli się uda ubić latacza, to drugi, tym razem samotnik, od razu rozpocznie pościg. Trzeba go ominąć na wąskiej przestrzeni, przeskoczyć dużą rozpadlinę i nie wpieprzyć się przy tym na jakiegoś zwyczajnego mobka, bo spadniemy w przepaść. Tuż za nim jest punkt kontrolny, przez który nie wystarczy przejść, trzeba go odpowiednio zaatakować, co jeszcze daje szansę czarodziejowi na atak. Kilkadziesiąt prób kosztowała mnie ta część…

Ten czerwony “ogon” to przeciwnik, który wyskakuje za pierwszym razem tak, że zawsze nas trafi…

Z bossami nie jest łatwiej. Teoretycznie na każdego mamy trzy minuty, ale w rzeczywistości próba zapamiętania i odpowiedniego wykonania akrobacji potrafi zająć z godzinę i zebrać nawet blisko sto żyć. Wzorce zachowania może i nie są mocno skompilowane, ale weźmy za przykład walkę z dwiema czarodziejkami. Obie mają dwa podobne ataki z wyskoku, poza tym jedna wystrzeliwuje długo lecą kulę, druga odpala wybuch przed swoim nosem. Nawet jeśli skupimy się na jednej z nich, to wciąż trzeba uważać na drugą. Niestety na planszy nie zawsze widać wszystko, więc bywa, że zajęci jesteśmy pierwszą, a druga leci na nas z drugiego końca planszy. Jeśli jesteśmy w trakcie ataku, istnieje spora szansa, że nie uciekniemy. Mocno zarządzanie tym bałaganem utrudnia brak gładkiej kontroli ruchu – wszystko trzeba robić z dużą uwagą i ostrożnością. Poza tym ciosów szefom trzeba zadać naprawdę dużo, a przed tym jeszcze rozbić ich gard, skacząc na nich dwa, trzy razy. Warto mieć też szybki palec, bo szybkość naciskania przycisku może zrobić dużą różnicę w ilości zadawanych obrażeń. I przykładem na to jest boss z siódmej planszy. Robot ma bardzo powolne ruchy i walkę z nim kończy się blisko końca czasu, ale tylko jeśli naprawdę szybko nawala się w przycisk ataku. I nie może to być normalny atak, trzeba odpowiednio się ustawiać i robić to z wyskoku, bo wrażliwy punkt jest nad ziemią.

Trzeba trafiać w ten ognisty krąg. Pięć sekund do końca… Ale to chyba wtedy mi się udało!

Taka masakra jest przez cały czas. Od początku gry miałem wątpliwości, czy dam radę ją skończyć i okazało się, że były uzasadnione. Do drugiej formy ostatniego bossa dotarłem z czterdziestoma pingwinami i gdy tylko zobaczyłem, co się święci, odpaliłem gameplay na YT dla potwierdzenia. Osoba, która zrobiła nagranie, wykonała całe podejście bez żadnej skuchy i wykorzystała każdą szansę na atak, a i tak zostało jej tylko dwadzieścia sekund czasu… Już wtedy wiedziałem, że pozostałe mi próby będą tak naprawdę tylko drogą do zobaczenia, co twórcy przygotowali dla osób, które stracą wszystkich prinnych. Tyle ciosów, które trzeba zdać temu wrogowi oraz liczba uników do wykonania jest jakimś chorym żartem. Hm, może dlatego po nawet nieudanej próbie dostajemy opcję ataku, który rzuca we wroga pozostałe nam jednostki? Już tego nie sprawdzę, bo utrata tysiąca żyć zajęła mi 14,5 godziny! Nie mam już siły do tego wracać, a z powodu niedoinformowania pobrałem też drugą część gry. Po cichu liczę, że będzie choć trochę łatwiejsza…

Przynajmniej zdołałem aktywować check point…

Mimo szalonej trudności (dla większości, zawsze znajdą się zdolni, dla których będzie to nic…) coś mnie trzymało do końca Prinny: Can I Really Be the Hero?. Produkcja jest satysfakcjonująca, to na pewno, ale trzeba mieć naprawdę dużo cierpliwości do niej. A na dodatek nie można wyłączyć gry np. przy walce z bossem, bo trzeba będzie powtarzać trudną drogę do niego. Przypuszczam, że drugie podejście mogłoby pójść sprawniej, bo kilku rzeczy się uczy w trakcie, więc finalna porażka za pierwszym razem niekoniecznie jest złą opcją. Poza tym, jak wcześniej wspomniałem, twórcy zadbali o różnorodność większości plansz, a są i dodatkowe. Natomiast dla tych, dla których tytuł okaże się prostszy, czekają dodatkowe wzywania, jak znajdywanie ukrytych na planszach czerwonych ludków czy podbijanie wyniku punkowego. Poza tym gra działa sprawnie i jest super przyjemna pod względem oprawy audiowizualnej, która kontynuuje trend głównej serii Disgaea. Szkoda tylko, że nikt w NIS nie pomyślał o podrasowaniu grafiki, bo obecna wydaje się troszkę rozmyta. Ale to szczegół, bo głównie skupiamy się na tym, żeby nie zginąć. Polecam więc sięgnąć po Prinny: Can I Really Be the Hero?, ale tylko jeśli nie przeraziły Was wielokrotne wspominania o koszmarnej liczbie powtórzeń większości etapów plansz i bossów.  Tymczasem ja zrobię sobie przerwę przy point’n’clicku, a potem zabiorę się za część drugą…


Ocena: 8,5/10


Serdecznie dziękujemy NIS America
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Nippon Ichi Software
Wydawca: NIS America
Data wydania: 16 października 2020
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (tylko kolekcjonerskie wydanie limitowane)
Waga: 830 MB
Cena: 80 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *