Rise of the Third Power

Na Switcha zawitał kolejny współczesny klon 16-bitowego RPG. I choć do poziomu Chrono Triggera czy też Final Fantasy VI raczej mu dość daleko, to bardzo przyjemnie mnie zaskoczył.

Wprowadźcie rewolucję, tylko nie zmieniajcie za dużo

Wbrew temu, co można sądzić, stworzenie zmodernizowanego odpowiednika klasycznego rolpleja nawiązującego do epoki SNES-a i Mega Drive nie jest zadaniem łatwym. Tego typu pozycje nie dość, że są kierowane do niezbyt licznej grupy graczy, to dodatkowo mają oni zwykle specyficzne i wysoko sprecyzowane wymagania. By liczyć na sukces, nowe erpegi muszą z jednej strony oferować nowinki wobec doskonałych pierwowzorów, z drugiej zaś… skala tych nowości nie może być zbyt duża. Za przykład niech posłużą skądinąd bardzo dobre Octopath Traveler czy też Cross Code. Mimo bardzo ciekawej fabuły, pierwszy tytuł położył sposób jej opowiadania. W przypadku drugiej pozycji zbyt śmiałym krokiem okazał się zrewolucjonizowany system walki. Rise of the Third Power w praktycznie każdej materii łączy skostniałe rozwiązania i śmiałe unowocześnienia. To zdecydowanie najmocniejszy punkt omawianej pozycji.

Jankeski jRPG

Produkcja jest najnowszym dziełem amerykańskie Stegosoft Games, czyli studia, które składa się z zaledwie dwuosobowej załogi. Mimo takiego pochodzenia programiści wcześniej również popełnili staroszkolnego erpega na japońską modłę. Ich najnowsze dziecko ponownie charakteryzuje się klasyczną rozgrywką, ale tym razem sprzężono ją ze współcześnie poprowadzoną fabułą. Jednak wbrew kanonowi tutaj gracz rzucony jest od razu w sam środek sporu, wprawdzie chwilowo zawieszonego, ale za to toczonego pomiędzy aż trzema nacjami. Mnogość stron w konflikcie pozwoliła twórcom gry nie tylko na liczne i nieoczekiwane zwroty w akcji, ale też obfite naszprycowanie świata przedstawionego wątkami dodatkowymi. Dialogi są napisane bardzo ciekawie, a zdecydowana większość postaci wykreowana na tyle wyraziście, iż każdy gracz powinien bez problemu znaleźć bratnią sobie duszę. Nie uświadczycie tutaj sztampowych pacynek o sterotypowych zachowaniach – każdy z bohaterów ma swoje wady i zalety, nikt też nie jest stuprocentowo niegodziwy albo tylko i wyłącznie szlachetny oraz honorowy. Zresztą w  tej grze nic nie jest albo tylko czarne, albo tylko białe. Po Rise of the Third Power warto już więc sięgnąć chociażby dla historii zawartej w grze.

Współczesny klasyk

Także za sprawą ciekawych walk zostaniemy przyciągnięci do ekranu. Jak przystało na neoklasyka, system walki nie mógł być oczywiście inny niż turowy. Tylko z początku wydaje się on do bólu wierny tradycji, w której stojące naprzeciw siebie ekipy oczekują na swoją kolejkę aby móc mozolnie okładać się po facjatach bronią oraz magią. I choć mechanika potyczek ostatecznie zacznie ewoluować w kierunku wywoływania do walki towarzyszących nam ultrasilnych kreatur, to po drodze wiele delikatnych smaczków sprawi, że walka okaże się naprawdę w licznych aspektach odświeżona. Pojedynki determinować będzie chociażby stale rosnący wskaźnik wyczerpania dla każdego z protagonistów. Zmęczenie postaci opada oczywiście wskutek odpoczynku bądź też częstszego wykorzystywania innego z bohaterów obecnych na placu boju. Świeżość zapewnić sobie można również chociażby medykamentami czy też pobytem w karczmie. Utrzymywanie wysokiej formy ma niebagatelne znaczenie nie tylko z powodów stricte fizycznych. Poszczególni bohaterowie dysponują wachlarzem przypisanych tylko im umiejętności dodatkowych, dzięki którym będą np. w stanie zapewnić atak wyprzedzający ruch wroga, ustawić właściwie swoje siły na polu bitwy czy też dokonywać manipulacji przy kolejności tur.

Postacie są również różnorodne pod względem wyposażenia. I tutaj także na plan pierwszy wysuwa się niewielka, ale pozytywnie wpływająca na rozgrywkę implementacja. Specjalny oręż nie trafia do ekwipunku naszych growych towarzyszy po pokonaniu jakiejś wybitnej kreatury czy też w wyniku przytargania wozu pieniędzy do lokalnego sprzedawcy. Unikalne przedmioty produkujemy sami zbierając w opasłym świecie przeróżne surowce. Crafting w oldskulowym erpegu brzmi świetnie, a ukłonem w stronę tradycjonalistów jest jednak możliwość handlu z lokalnym kupcem, który jest oczywiście książkowo łasy na nasze dobra. System jest na tyle ciekawy, iż gwarantuję Wam, że niejednokrotnie szarpniecie się na dodatkowego questa tylko po to aby posiąść akurat potrzebny surowiec.

Fajnym patentem jest odgórnie narzucona odpowiedzialność zbiorowa, choć w sumie bardziej powinno się to nazywać działaniem drużynowym. Wszystko dlatego, że doświadczenie zbierane jest tutaj właśnie drużynowo. Zmusza nas to niejednokrotnie tęgiego główkowania – otrzymywane po walkach bonusy trzeba rozdawać na tyle rozsądnie, aby rozwój naszej ekipy odbywał się jak najbardziej linearnie. Z czasem jednak zabawę urozmaicają dodatkowe zmienne. Przykładowo, po opracowaniu w miarę zwycięskiego systemu, zwrot fabularny uziemia nam jednego z bohaterów i cały misterny plan idzie w… piach. Tutaj naprawdę trzeba być czujnym, ale niesie to ze sobą multum zabawy.

Graj po swojemu

A nudzić się nie będą zarówno hardkorowcy, jak i niedzielni gracze rozpoczynający przygodę z klasycznymi jRPG. Gra posiada aż cztery tryby trudności: story, normal, hard i expert. W pierwszym skupiamy się tylko i wyłącznie na fabule, drugi to swoista klasyka gatunku, trzeci nosi już w sobie pewien poziom grindu, zaś czwarty to esencja klasycznego jRPG z początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to bez porządnego dopakowania wszystkich postaci wizyta u bossa była z góry skazana na porażkę. Jak widać, do wyboru, do koloru.

Słów parę o oprawie AV. Tutaj nie ma się nad czym specjalnie rozwodzić, gdyż zarówno grafika, jak i dźwięk trzymają równy, solidny poziom. Ani razu nie miałem odczucia, że muzykę źle dobrano, ale też żadna z kompozycji nie zapadła mi nawet na moment w pamięć, tak jak chociażby ponadczasowe motywy dźwiękowe z Chrono Trigger. Szału więc nie ma, ale powodów do wstydu też nie.

Jeśli idzie o sferę wizualną, to w menusach jest kilka opcji pozwalających ją dopasować do swoich preferencji – można np. zoptymalizować natężenie i nasycenie efektów świetlnych, itp. To co mi się szczególnie podobało ze strony warstwy wizualnej, to niesamowita spójność graficzna. Jeśli coś w danym momencie powinno być być rozpikselowane, to w Rise of the Third Power dokładnie tak jest. Jeśli zaś tekstura powinna być w wysokiej rozdzielczości, to możecie być pewnie, że tak jest również.

Świetny prognostyk

Amerykanie wypuścili na rynek niezwykle dopracowaną produkcję, a wspomniany w poprzednim zdaniu wzorcowy stan ujednolicenia trwa przez całą grę. A tego grania jest naprawdę sporo, choć nie jestem w stanie potwierdzić, czy aby na pewno to deklarowane przez producenta ponad 40 godzin historii. Dotarcie do napisów końcowych zajęło mi ich nieco ponad 20, ale wątki poboczne w zasadzie tylko liznąłem. Można więc spokojnie przyjąć, że czeka nas naprawdę sporo dobrej zabawy. I to takiej, która niemalże idealnie uchwyciła całą magię gier RPG z ery Super Nintendo, dodatkowo oferując mnóstwo nowości. Co ważne, nowinki zazwyczaj są perfekcyjnie wyważone, a wielu momentach wręcz uszyte na miarę. Na każdym kroku czuć tutaj szkielet 16-bitowej rozgrywki oraz oprawy AV, ale tak naprawdę otuleni zostajemy ciałem współczesności. To idealna pozycja dla wszystkich ,którzy pragną mentalnego powrotu do 16-bitów, ale na samą myśl o ograniczeniach charakterystycznych dla gier tamtego okresu dostają wysypki. Do magii najlepszych klasyków trochę zabrakło, ale jako psychofan Chrono Triggera obawiam się, że Stegosoft następnym razem może zrzucić z piedestału klasyka.


Polecamy


Serdecznie dziękujemy Stegosoft i Dangen Entertainment
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Stegosoft Games
Wydawca: Dangen Entertainment
Data wydania: 10 lutego 2022 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1,3 Gb
Cena: 90 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *