Blossom Tales II: The Minotaur Prince

W tym roku lepszej Zeldy już nie dostaniecie!

Uwielbiam staroszkolne Zeldy, ale bardzo chętnie sięgam też po wszelkiej maści klony tej serii. Do tej pory najlepszy jest Soleil wydany w roku 1995 na Segę Mega Drive (zdecydowanie polecam!). Jednak Blossom Tales II: The Minotaur Prince okazało się tylko nieznacznie gorsze. Produkcja jest kontynuacją Blossom Tales: The Sleeping King, ale nie w niej jakichkolwiek nawiązań fabularnych do pierwszej części.

W tej części w jednej z wiosek trwa wielki turniej, którego główną atrakcją staje się pojedynek Lily i jej brata. W wyniku kłótni pomiędzy rodzeństwem dziewczynka przeklina chłopca, którego momentalnie porywa przywołany zaklęciem mityczny Król Minotaur. Lily nie ma innej możliwość, jak tylko wyruszyć w pogoń za wskrzeszonym królem i uratować członka rodziny. Jakkolwiek niedorzecznie zaczyna się ta historia, to gwarantuję, że przez całą opowieść trzyma się kupy, a na pewnych etapach potrafi nawet wciągnąć.

Niesztampowa fabuła jest interesująca jeszcze z kilku innych powodów. Dzieje Lily poznajemy jako opowieści, którą dziadek serwuje dwójce wnuków przy ognisku. Niesforne dzieciaki wielokrotnie przerywają nestorowi, stając się dodatkowymi narratorami historii. Co więcej, mamy często wpływ na losy Lily, wybierając kwestie młodzikom słuchającym dziadka. W mojej opinii pomysł jest świetny, choć początkowo wydaje się nieco zakłócać balans rozgrywki.

A skoro przy rozgrywce jesteśmy, to nie powinien nikogo dziwić fakt, że wielu graczy już po rozpoczęciu przygody poczuje się w świecie gry jak u siebie w domu. Od pierwszych kroków naszej protagonistki wszystko wydaje nam się znajome: izometryczny świat, który pokonujemy, przemierzając kolejne fragmenty mapy; fabuła rozwijająca się dzięki rozmowom z NPC-ami i mnóstwo dungeonów czekających na oszabrowanie. Sama bohaterka, podobnie jak Link, dzierży miecz, tarczę i dodatkowo obsługuje jeden wybrany przedmiot, np. łuk albo bombę. Przemierzane labirynty nie są ani zbyt skomplikowane, ani też szczególnie łatwe. Dla narybku będą ciekawym wyzwaniem, a dla bardziej doświadczonych graczy okażą się miłą, bezstresową przechadzką z kilkoma trudniejszymi fragmentami. Przyczepić mógłbym się co najwyżej do nagród, które czekają na końcu najtrudniejszych opcjonalnych lochów. Zwykle były to albo przysłowiowe miliony monet, albo też ćwiartki serduszek. Zarówno jednych, jak i drugich zebrałem na tyle dużo w trakcie przebieżki po wątku głównym, że naprawdę ciężko było to złoto i fragmenty czerwonego organu nazwać ekstra zdobyczą. Nie wpłynęło to jednak na chęć zaliczenia każdego bonusowego dungeonu, więc każde miejsce wyglądające na wejście do takowego natychmiast atakowałem ogniem albo bombą. Być może to oznaki jakiegoś zaburzenia psychicznego, ale nie wnikajmy i poprzestańmy na tym, że po prostu lubię lizać ściany, jak to się mówi w żargonie graczy…

Główna zasada przeczesywania labiryntów jest oczywiście wierna kanonowi – szukamy skrupulatnie ukrytego w czeluściach danej lokacji klucza, który pozwala nam wejść do komnaty z bossem. Potężni przeciwnicy z końców lochów zostali dość ciekawie zaprojektowani wizualnie i są idealnie wyważeni pod względem poziomu trudności i nierzadko wymagają pogłówkowania, aby efektywnie się z nimi móc rozprawić. Moim ulubionym okazała się gigantyczna ośmiornica, która poza mackami atakowała też ładunkami elektrycznymi, a do posłania jej w zaświaty dodatkowo potrzebne było kilkukrotne majstrowanie przy poziomie wody w jej basenie.

Na pochwałę zresztą zasługuje projekt całego świata. Poszczególne krainy dzięki dużej ilości szczegółów eksploruje się bardzo łatwo, a orientację ułatwia czytelna mapa. Przemieszczanie się przyspieszają podesty, do których cumuje balon. Po wstąpieniu na taki obiekt możemy wskoczyć do kosza i natychmiastowo teleportować się do innego podestu. Wszystko jest intuicyjne i łatwe do ogarnięcia nawet dla ludzi mających problem z rozeznaniem się we własnym mieszkaniu. To niby nic nie znaczący detal, ale moim zdaniem świetnie podkreśla, jak bardzo duży nacisk developerzy położyli na ten aspekt.

Wszystko to zostało okraszone bardzo klimatyczną i dopracowaną retro grafiką, która szczególnie wspaniale prezentujące się na małym ekranie Switcha Lite, choć pewnie OLED też nie będzie miał się czego w tej materii wstydzić. Muzyka jest taka, jak być powinna – kiedy trzeba, buduje nastrój, innym razem podkręca tempo, a jeszcze innym pozwala na chwilę wytchnienia. Towarzyszące poszczególnym lokacjom kawałki są dziwnie podobne do tych spotykanych w Zeldach, ale… w ogóle mi to nie przeszkadza. W praktycznie każdej dziedzinie i w każdym aspekcie życia jestem zwolennikiem teorii niewyważania otwartych drzwi, co oczywiście dotyczy też również świata komputerowej rozrywki.

Mimo wcześniejszych superlatyw nie wszystko w Blossom Tales II: The Minotaur Prince jest tak dobrze przygotowane. Przede wszystkim nieco kuleją walki ze spotykanymi na naszej drodze wrogami. Pojedynki są dość miałkie, nie przyprawiają ani na moment o szybsze bicie serca, a sami przeciwnicy, poza kilkoma wyjątkami, są kiepsko przemyślani. Takim dobrym przykładem niech będą piraci, którzy są naprawdę zabawni, ale i nierzadko upierdliwi. I niewiele nawet pomaga bardzo bogaty i nowatorski, jak na tego typu produkcję, arsenał, z jo-jo robiącym w tej grze za linkę z hakiem na czele. Jest to o tyle dziwne, że sytuacja ulega diametralnej zmianie w trakcie wspominanych już starć z bossami, w trakcie których dopiero możemy z satysfakcją korzystać z naszego śmiercionośnego magazynu broni.

Najbardziej chyba jednak irytuje sterowanie. Pomijam już nienaturalny dla fanów Nintendo układ domyślnych ustawień, w których inicjujemy konwersację przyciskiem B, a rozmowę przewijamy przyciskiem A, bo sterowanie, na szczęście, możemy dopasować pod swoje preferencje. Strasznie upierdliwe jest to, że naszej bohaterce w jednym momencie możemy przypisać tylko jeden dodatkowym przedmiot. Wskutek tego w trakcie rozgrywki nieustannie żonglujemy użytecznymi przedmiotami, co oznacza każdorazowo włączenie ekwipunku i wybieranie. Dodatkowo ekwipunek uruchamiamy klawiszem + i przy pomocy + musimy też z niego wychodzić, gdyż któryś z programistów zapomniał zaimplementować możliwość wyjścia klawiszem B…

Gdy już jednak przyszło do podsumowania, nie mogę postąpić inaczej, niż pozytywnie ocenić Blossom Tales II: The Minotaur Prince. To wprawdzie mało oryginalna gra, ale za wyjątkiem drobnych niedoróbek jest bardzo solidnie przygotowana, a odróżniające ją od Zeldy elementy tylko podkreślają, że dodatkowo też i solidnie przemyślana. Wątek główny pochłonie fanów retro grania na minimum 8 godzin, a jeśli zdecydują się oni zwiedzić opcjonalne lochy, czas ten mogą podwoić. Polecam!


Polecamy!


Serdecznie dziękujemy Playtonic Friends
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Castle Pixel
Wydawca: Playtonic Friends
Data wydania: 16 sierpnia 2022 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 273 MB
Cena: 53,99 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *