BioShock Infinite: The Complete Edition

Z całej trylogii BioShocka to właśnie Infinite interesowało mnie najbardziej. Po obadaniu dwóch poprzednich części w końcu dotarłem do tej ostatniej, a po skończeniu jej jestem bardzo ukontentowany.

Tak właściwie nie jestem pewny, czemu ta część interesowała mnie najbardziej. Raczej dlatego że jest najświeższa (w tym roku obchodzi dziesięciolecie) i materiały z niej najbardziej zapadły mi w pamięci. Myślę też, że bardziej miejski klimat lepiej mi podchodził niż mroczniejsze, zamknięte przestrzenie podwodnego miasta. A do tego swoje pewnie zrobiła Elizabeth będąca towarzyszką drogi. Sama historia okazała się być bardzo skupiona na tej młodej kobiecie, ponieważ protagonista, którego prowadzimy, Booker DeWitt, został wynajęty, aby sprowadzić ją z Columbii do Nowego Jorku. Miasto Columbia, jak się szybko okazje, jest nie mniej specjalnym tworem, niż poznana w dwóch poprzednich BioShockach podwodna enklawa Rapture. Co ciekawe, akcja trójki dzieje się aż pięćdziesiąt lat przed już znanymi wydarzeniami, a i tak w pewien sposób je łączy. Nie oznacza to, że trzeba znać jedynkę i dwójkę, ale gdy zaliczyło się chociaż pierwszą odsłonę serii, to wtedy pewne obrazy i wydarzenia staną się jaśniejsze. Teraz pewnie zastanawiacie się, co scenarzyści namieszali, że udało im się to wszystkie spiąć. Ano poszli mocno w fizykę, w ten sposób też wyjaśnili, jak w 1912 roku może istnieć latające miasto. Co więcej, im bardziej będziemy zagłębiać się w fabule, tym wydarzenia będą bardziej się plątać. Wciąż jednak można uznać, że zostały dość logicznie, jak na takie warunki, wyjaśnione. Jednak finał BioShock Infinite (tym razem jest jedno zakończenie) sprawia niemałe zaskoczenie. Właściwie mam mieszane uczucia wobec niego, ale także dzięki temu uważam, że warto poznać tę historię.

Trudne początki nowej znajomości.

Gra zaczyna się od solowej eskapady Bookera. Początkowym celem jest odnalezienie i uwolnienie Elizabeth i już na tym etapie szybko można zauważyć pewne różnice względem poprzednich odsłon. Przede wszystkim nie zbieramy zapasów apteczek i soli (odpowiednik EVE). Nie kolekcjonujemy też broni – w danej chwili możemy posiadać tylko dwie i na bieżąco szybko je przełączać. Podobnie jest z vigorami (odpowiednik plazmidów) – możemy mieć ich więcej, ale mamy możliwość sprawnego przełączania między dwoma typami. Ważnym dodatkiem stała się tarcza, która ulega autoregeneracji. Tak jak wcześniej mamy opcję ulepszania broni i vigorów oraz możemy kolekcjonować amunicję. Tej ostatniej w Infinite właściwie nigdy nie brakuje (poza jednym etapem, ale nadrabia się to „magią”), tak samo jest z pieniędzmi, więc stać nas na wiele rzeczy (ulepszanie vigorów jest jednak wciąż cholernie drogie). Wpłynąć na statystki w postaci paska zdrowia, tarczy i soli możemy dzięki znajdowaniu często dobrze poukrywanych specjalnych flaszek wzmocnienia. Gdy na taką trafimy, decydujemy, który z trzech parametrów zwiększyć (właściwie wszystkie są równie istotne). Dodatkowo możemy manipulować szczęściem i statami Bookera przez zakładanie mu czterech rodzajów odzieży. Co mi przypomniało, że jako jest to edycja kompletna, dostaliśmy nawet pełny przekrój przedmiotów dostępnych dla osób, które kupiły season passa. Oznacza to, że właściwie tuż po tym, jak wybucha panika w mieście, w jednym miejscu zostanie nam zaprezentowany wybór kilku ubrań i trzech flaszek podnoszących straty, co niewątpliwie jest dodatkowym ułatwieniem. Jeśli więc chcecie dodatkowego wyzwania, nie łapcie się za te rzeczy!

Tarcza się zużyła! A strzał z shotguna z tej odległości zwykle zabija zwykłych przeciwników.

BioShock Infinite ogólnie jest znacznie prostszy niż poprzednie części. Myślę, że głównym powodem jest to, że twórcy tym razem bardziej chcieli się skupić na historii, którą mają do opowiedzenia niż na uprzykrzaniu graczom życia. W związku z tym na normalnym poziome trudności bez większych przeszkód można przejść całą grę. Tym razem, w przeciwieństwie do dwójki, możemy też w menu wybrać, czy chcemy grać z asystą celowania. Ponieważ grałem na klawie i myszy, leciałem bez niej i zginąłem może dziesięć razy na całą grę. Gdy do tego dochodziło, Booker wracał z częścią zdrowia i soli oraz jakimś zapasem amunicji, więc pozbycie się niedobitków wrogów z obecnej fali nie było już takim problemem jak wcześniej. Z kolei gdy uwolnimy Elizabeth, zostanie ona naszą aktywną towarzyszką. Na szczęście nie musimy przejmować się ochranianiem jej, bo zawsze gdzieś się ukryje. Jednak również sporo nam pomoże. W trakcie walki potrafi zdobyć to, czego potrzebujemy najbardziej, podrzuci więc amunicję lub apteczkę. Dzięki jej specjalnej mocy wpływania na środowisko możemy ułatwić sobie pozbycie się fal wroga. I już nie musimy sami chrzanić się z wytrychami, wystarczy poprosić o to Elizabeth. W ogóle nie ma już też hakowania oraz najbardziej wykurzającej rzeczy z poprzednich części, czyli robienia zdjęć przeciwnikom. Żeby było zabawniej, nie ma nawet mapy! Wystarczy nacisnąć górę na dpadzie i gra pokaże, w którym kierunku iść. Tak właściwie zgubić można się tylko w jednym miejscu, gdy mamy za zadanie odnaleźć trzy rozdarcia. U mnie przy trzecim strzałka wskazująca kierunek ostatniego nie pokazywała właściwiej ścieżki. Na szczęście wystarczyło, że spojrzałem na mapkę miasta w necie, żeby zorientować się, jak się tam dostać.

Widoki i grafika ogólnie cieszą.

Pod kątem graficznym jest to najlepiej wyglądająca część trylogii, ale też wyszły pewne ograniczenia Switcha, choć nie są jakimś dużym problemem. Przede wszystkim czasem widać doczytujące się tekstury (nawet blisko postaci) oraz czasem miałem wrażenie, szczególnie na otwartych przestrzeniach, że obraz jest delikatnie rozmyty jasnością, jaką niby daje niebo. BioShock Infinite mimo dekady na karku wciąż jednak robi wrażenie rozmachem i pracą, jakie zostały włożone w kreację podniebnego miasta. Oczywiście twórcy nie odmówili sobie kilku pokazowych przejazdów, w których zobaczymy, że pomysłowości im nie brakowało. Z tego też powodu nie ma takiego mrocznego klimatu, jaki był nam przedstawiony w jedynce i dwójce. Również przeciwnicy nie są tak nieludzcy, a w większości przypadków jest wręcz przeciwnie. Właściwie w tylko jednej lokacji, gdy ponownie ratujemy Elizabeth z zamknięcia, Irrational Games pokazuje, że dobrze pamięta przedstawiony kiedyś klimat i że wciąż potrafi go powtórzyć i sprawić, że gracz poczuje się niekomfortowo. W przypadku audio nie mam zastrzeżeń. Muzyka, w pewnej części składa się z już nam znanych ze starych, zasłyszanych pewnie głównie w starych filmach utworach. Efekty dźwiękowe z kolei nie sprawiają, że chce się wsadzić korki w uszy z racji irytujących syren itp. Natomiast to, co najbardziej się wybija, to aktorzy głosowi protagonistów. Poprzednio prowadzeni faceci byli niemi, teraz nowy ma głos i często rozmawia ze swoją tymczasową partnerką. Ich dialogi, wspólne dochodzenie do prawdy i radzenie sobie w trudnych sytuacjach jest nie dość, że bardzo dobrze napisane, to jeszcze bardzo dobrze zagrane, dzięki czemu szybko zaczyna nam na nich zależeć.

Aktywacja nowej “magii” nadal jest widowiskowa. Jest też sporo nowych przydatnych mocy, jak załączona “fala wodna”, którą można odrzucać wrogów!

BioShock Infinite wyróżnia się na tle poprzednich dwóch tytułów pod wieloma względami. I jak podobał mi się klimat jedynki, tak jednak dla mnie trzecia część cyklu jest lepsza. Przede wszystkim twórcy pozbyli się kilku upierdliwych mechanik i stworzyli bardziej sprawiedliwy bazowy poziom trudności. Wciąż jednak są w tej produkcji dobrze znane z serii cechy, jak używanie „magii” czy poszerzanie wiedzy o świecie za pomocą odsłuchiwania poukrywanych nagrań. Infinite jest jednak bardziej skupiony na fabule, co zresztą robi bardzo dobrze i szybko nabieramy sympatii do Elizabeth i wciągamy się w pomaganie jej. Część ta też jest bardziej rozrywkowa pod kątem walki. Wpływa na to ograniczenie do dwóch broni, więc szybciej można się przełączać między nimi, a gdy zabraknie amunicji, można zebrać inną z podłogi. Przede wszystkim jednak największą robotę w tym robią możliwości wpływania na środowisko i poruszania się na haku po zawieszonych w powietrzu szynach! Gdyby tylko w tym porcie znalazło się wsparcie dla celowania żyroskopem, dałbym tej grze maksymalną ocenę. Ale niestety go nie ma, więc, na przykład, granie na Joy-Conach właściwie nie wchodzi w grę. Najlepszą opcją jest po prostu klawa i mysz.

Cóż, teraz zostaje mi czekać na Judas. Nie jestem jakoś mega zachwycony BioShockiem, ale przy pierwszej i trzeciej części bawiłem się na tyle dobrze, że jestem ciekaw, co ta ekipa jeszcze zaprezentuje.
EDIT: Przed korektą tekstu dowiedziałem się jeszcze, że w drodze jest remake System Shocku i też wygląda ciekawie…

Na koniec jeszcze wspomnę o pewnej ciekawostce związanej z wydaniem fizycznym. Jeśli zaopatrzycie się w pudełko z grą, musicie przygotować dużo wolnego miejsca na karcie. Niestety w takim przypadku nie można usunąć np. jedynki i dwójki, bo przy wsadzeniu karty system na nowo je zainstaluje i pobierze wszystkie brakujące gigabajty…


Polecamy!


Producent: Irrational Games
Wydawca: 2K
Data wydania: 29 maja 2020 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (na karcie są kawałki każdej z trzech części bez pobrania danych są niemal niegrywalne)
Waga: 20,7 GB cyfrowo; 17,4 GB przy grze na karcie
Cena: 79 PLN lub 209 PLN za BioShock Collection (zestaw trzech części)

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *