Love Elysium: Secret of the Goddess
Gdy wydawca obiecuje więcej niż studio dostarcza.
Love Elysium: Secret of the Goddess jest debiutem rodzimego studia Bikini Games, które, przypuszczalnie, należy do również polskiego RedDeer.Games. Tytuł mnie zainteresował nie tyle z powodu fabuły, co dzięki kresce. Zwykle ludziom z Zachodu dość niezdarnie wychodzi naśladowanie japońskiego stylu. Poza tym w informacji prasowej wyczytałem, że studio składa się głównie z kobiet, które dobrze znają gatunek visual novel oraz nie boją się podejmować dojrzałych tematów. Po zapoznaniu się z ich grą mam co do tego wszystkiego wątpliwości. Poza tym wydawca w opisie produkcji w eShopie zauważalnie nadał jej cechy, których w niej nie ma.
Zacznijmy od tego, że Love Elysium w żaden sposób nie dorasta do miana symulatora randkowania. Powód jest prozaiczny – nie ma tu odpowiednich mechanik. Tak, są wybory, i to nawet całkiem sporo, ale są to decyzje czystko kosmetyczne. Nie wpływają na to, którą kobietę możemy wybrać na końcu, bo w pewnym momencie po prostu dostajemy ich listę i sami decydujemy. Tu wskakuje kolejna przesada z „zalet”, czyli „pięć zakończeń, pięć razy tyle czytania”. Rzeczywistość jest taka, że skoro wybory są kosmetyczne, nie ma żadnego powodu, by grę powtarzać, a już szczególnie pięć razy. Żeby było zabawniej, pięć zakończeń też nie wiąże się z pięcioma konkretnymi scenami. Ot w jednym miejscu zamienia się kilkanaście zdań z daną partnerką, a reszta związana z finiszem jest dokładnie taka sama. Nawet nie ma żadnego specjalnego CG z tej okazji. W ogóle z grafikami też jest tu słabo. Dostęp do galerii dostajemy po przejściu fabuły, ale niczego tam nie zobaczymy, dopóki nie kupimy DLC (pięć sztuk po 4 zł każda)…
Natomiast to, czego kompletnie nie rozumiem, to polityka cenowa związana z tą pozycją. Bazowa gra kosztuje 80 zł. O ile rozumiem chęć zachęcenia graczy preorderem, tak zrzut na 11,99 PLN z ceny sugerowanej jest bardzo duży. Jeszcze ciekawej jest z kolejnymi dwiema wersjami. Jedna ma dopisane do nazwy „Ultimate”, a druga „Delux” i obie kosztują 82 PLN. W jednej znajdziemy DLC z jedną dziewczyną, a w drugiej inną. „Delux” z jednym DLC z pięciu już jest naciągane, ale „Ultimate” to już bezczelna nadinterpretacja słowa. Żeby było zabawniej, obie wersje „rozszerzone” dwa tygodnie po premierze potrafią latać po 7,99 PLN. Nie wiem, czy to brak wiary w sprzedaż, próba podniesienia zauważalności tytułu czy po prostu próba wyciągnięcia z graczy jak najwięcej kasy. Tak czy inaczej wygląda to po prostu źle…
Bikini Games, jak na studio chwalące się znajomością VN-ek, trochę przekombinowało z menu. Po co każda opcja ma swój przycisk? Pierwszy raz to widzę i mam nadzieję, że ostatni. Zamiast tak kombinować, powinno dać więcej opcji ustawień. Chociażby czytelność tekstu pozostawia wiele do życzenia i nic nie można z tym zrobić. Nie ma też takich podstaw, jak ustawienie szybkości auto oraz pojawiania się dialogów. Tekst drukuje się w ramkach i można przyspieszyć jego pojawienie się, ale nie zawsze wyczuje się długość linii, przez co czasem się go przeskakuje. Poza tym skoro nie ma w pełni nagranych dialogów, tym bardziej brakuje opcji natychmiastowego pojawienia się całego tekstu. Widać też, że twórcom nie chciało się bawić w timing dla ramek, przez co jakiś czas bez sensu wiszą puste. Może bym nawet na to nie zwrócił uwagi, gdyby tak było na stałe, ale w kilku miejscach potrafili je jednak zabrać. Dziwną rzeczą jest brak opcji zapisu. Cała fabuła została podzielona na prawie 30 scen i tylko po przeczytaniu całej jednej robi się automatyczny zapis. W związku z tym jedyną opcją kontynuacji gry po jej całkowitym wyłączeniu jest rozpoczęcie całej sceny. Gdy tylko to zauważyłem, od razu wiedziałem, że wybory nie będą tu miały znaczenia.
Pod tymi wszystkimi zaskakującymi decyzjami studia i wydawcy kryje się jednak dość przyzwoity debiut. Fabuła Love Elysium: Secret of the Goddess jest krótka i jednotorowa, ale dialogi dobrze się czyta. Nie sądzę, żeby przeczytanie pierwszy raz całości zajęło mi więcej niż trzy godziny, ale czas ten upłynął w zaciekawieniu. Pomysł na wysłanie osiemnastolatka i jego koleżanki jako jurorów na konkurs miss sprawdza się całkiem dobrze, a dwa plot twisty zostały właściwie wykorzystane. Problem w tym, że licealiści trafili na wyspę na siedem dni i mniej więc więcej w 2/3 fabuły okazuje się, że nagle kilka dni zostało wyciętych. A nawet jeśli rozłożenie scen według scenarzystki (przypuszczalnie, bo występuje pod pseudonimem June SP) miało zawierać się w tygodniu, w ogóle nie ma się poczucia tego. Bardziej wygląda to na trzy, góra cztery dni i nagle finał. Nawet nie będę próbował napisać czegoś więcej o tej historii, bo jest na tyle krótka, że od razu wszedłbym w spoilery. Poza tym to nie ma tu żadnych odważnych tematów, których oczekiwałem po tym „odważnym kobiecym studiu”. W ogóle zastanawiam się też, skąd wzięła się ta przewaga kobiet, skoro w creditsach jest dwa razy więcej facetów…
Właściwie najlepsze wrażenia po grze pozostawiła po sobie grafika. Jak już wspomniałem, ludziom z Zachodu rzadko dobrze wychodzi japońska kreska, ale Daria, podana jako „Lead 2D Artist”, poradziła sobie całkiem dobrze. Pozy z rękami w górze wyszły trochę niezręcznie i nie trzeba długo przyglądać się wszystkim kobiecym postaciom, żeby zobaczyć, że są zrobione na jednej formie. Kształt twarzy i oczu są właściwie takie same poza szczegółami typu pieprzyk, kolor tęczówek. Podobnie jest z figurami – wszystkie mają właściwie tak samo obfite piersi z podobnym kształtem i bardzo podobne figury. Jednak biorąc pod uwagę stroje, fryzury i tła w scenach, robi to całkiem pozytywne wrażenie. Ale czy warto płacić dodatkową kasę za CG, które powinno być po prostu w grze? Nie sądzę.
Bardzo stonowana muzyka wypada w Love Elysium blado. Właściwie to się zwyczajnie gubi przez swoją cichość. Nawet po daniu jej na maksa w menu i podgłośnieniu Switcha mało co słychać. Co zabawne, głośniki handhelda ustawione na maksymalnej głośności potrafią zatrzeszczeć na tym podkładzie. Zaliczyłem na Switchu ponad 300 gier i pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Dubbingu tu nie ma, dziewczyny otrzymały japońsko-stockowe zestawy słów i dźwięków typu śmiech czy sapnięcie i czasem pojawiają się na początku nowej linii dialogowej.
Nie mogę pozbyć się wrażenia przekombinowania Love Elysium: Secret of the Goddess. Od opisu gry, przez jej rzeczywistą zawartość, po niedostatki w opcjach. Nie wiem, czy ambicje studia zostały ukrócone, czy wydawca chciał, by tytuł był czymś więcej niż jest. Jedno jest pewne, 80 złotych za tę produkcję do zdecydowanie za dużo. A skoro można go już dostać za 7,99, to tym bardziej nie ma sensu wydawać więcej. Jeśli więc macie ochotę na coś krótkiego i luźnego z ładną kreską, to spoko, lepsze to niż paczka chipsów. W innym przypadku można sobie odpuścić i nic się nie straci.
Serdecznie dziękujemy RedDeer.Games
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry
Producent: Bikini Games
Wydawca:RedDeer.Games
Data wydania: 21 czerwca 2024 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 757 MB
Cena: 80 PLN
Najnowsze komentarze