Oreshika: Tainted Bloodlines
W obecnych czasach każda większa gra od Sony przeznaczona na PSV budzi duże zainteresowanie. Jednym z powodów jest to, że takich pozycji jest coraz mniej, poza tym większość ich produkcji jest zwyczajnie co najmniej dobra. Nie inaczej było z Oreshiką, lecz oczy ku niej zwracali przede wszystkim wielbiciele jRPG-ów. Duży zawód związany z tą pozycją, czyli brak wydania pudełkowego, już zaliczyliśmy. Pora więc przekonać się, czy intrygujący pomysł na gameplay zrekompensuje tę decyzję.
Oreshika: Tainted Bloodlines jest kontynuacją Ore no Shikabane wo Koete Yuke, które pierwotnie zostało wydane na pierwszą konsolę PlayStation. Oryginalna gra nie ukazała się poza Japonią, lecz zdobyła tam wystarczającą popularność, aby Sony zdecydowało się przeportować ją na PSP. Produkcja przyciągnęła do siebie Japończyków z kilku powodów. Najważniejszym było powierzenie graczom losów klanu, który został dotknięty dwiema klątwami: szybkiego przemijania oraz zakończenia rodu. Wiązało się to nie tylko z bardzo ograniczonym czasem życia wojowników, wynoszącym maksymalnie dwa lata, lecz także z koniecznością wynajdywania bóstw lub innych przeklętych osób w celu prokreacji. Jednak, jak dobrze wiemy, nawet takie utrudnienia nie są w stanie przeszkodzić zdeterminowanym ludziom w osiągnięciu zemsty.
Oryginalna koncepcja była na tyle ciekawa, że padł pomysł zrealizowania kontynuacji. W kwestii fabularnej ponownie pokierujemy losem zhańbionego klanu, który pragnie odzyskać swój honor oraz ukarać winowajcę ich okrutnego losu. Tym razem kierowany przez nas samurajski ród pełnił rolę strażników cesarza oraz świętych instrumentów. Przez wiele pokoleń kolejni potomkowie sumiennie wykonywali powierzone im zadanie, lecz w końcu padli ofiarą intrygi uknutej przez Abe no Seimeia. Czarownik, który zaskarbił sobie łaski cesarza, nie tylko skradł boskie dary i przekazał je demonom, lecz także namówił władcę, aby złożył w ofierze bogom wszystkich członków klanu, jako że nie zdołali zapobiec nieszczęściu. Na tym ich los by się zakończył, lecz bogowie są kapryśni. Postanowili dać naszemu rodowi szansę na odzyskanie instrumentów oraz dobrego imienia, lecz wiązała się z tym pewna cena – nałożenie dwóch klątw. Żądza zemsty była tak wielka, że rodzina przystała na to bez wahania.
Niestety trzeba zaznaczyć, że ciąg dalszy opowieści nie jest jakoś bardzo rozwinięty. Zapewne jest to efekt charakteru rozgrywki, o którym więcej przeczytacie poniżej, i w związku z tym szkoda zdradzać cokolwiek więcej z następujących wydarzeń. Mimo tego twórcom udało się dodać do gry kilka zakończeń, co można uznać za plus. Pomijając braki w części fabularnej gry, warto wspomnieć o jej świecie. Akcja rozpoczyna się w XII wieku naszej ery, a co za tym idzie, została mocno osadzona w feudalnej Japonii. W związku z tym zobaczymy nie tylko wiele nawiązań do realnej sfery tamtych czasów, ale także tej mistycznej. Japonia słynie (bądź też słynęła, zależy od spojrzenia) z wierzeń w niezliczone bóstwa i demony, a twórcy zdecydowanie odrobili pracę domową, dzięki czemu w grze znajdziemy ogromną bazę duchów opiekuńczych i złośliwych. Oczywiście zdecydowana większość posłuży jedynie tworzeniu nowych potomków oraz jako przeciwnicy, lecz pozostali opowiedzą nam o otaczającym nas świecie i swoich losach. Wątki przez nie poruszane oraz konstrukcja świata zostały ciekawie zrealizowane, co zdecydowanie podnosi wartość tytułu i rekompensuje słabiej poprowadzony główny wątek fabularny.
Po intrze przechodzimy do właściwej części gry, która zaczyna się od stworzenia pierwszej głowy klanu i jego/jej rodzeństwa. Poza standardowym wyborem płci i cech fizycznych oraz barw rodziny możemy też skorzystać z narzędzia przenoszącego nasze oblicze do świata Oreshiki. Pomysł był ciekawy, szkoda tylko że nie działa najlepiej. Na pewno w jakimś stopniu jest to wina kiepskiej przedniej kamery, ale wciąż, z czystej ciekawości, warto sprawdzić tę funkcję. Po zatwierdzeniu aparycji przypisujemy trojgu rodzeństwa klasę, a do wyboru jest ich sześć. Dobieramy także nazwę rodu, imiona, a nawet czas, który chcemy poświęcić grze (w ten sposób system dopasowuje szybkość levelowania postaci itp.). Gdy uporamy się z tymi decyzjami, poznajemy Koichin. Łasiczka, która potrafi przemieniać się w bardzo energiczną dziewczynkę, będzie pełniła funkcje przewodniczki, sekretarki, sprzątaczki, księgowej, a nawet pójdzie z nami w bój, aby zbierać i wydać przedmioty. Naszą bazą wypadową będzie rezydencja, w której znajdziemy dostęp do wszystkich ważnych elementów rozgrywki, od zwykłych ustawień, przez zarządzanie miastem, po centrum prokreacji i wiele innych. Wszystkie poważniejsze działania, które w niej wykonamy, zabierają czas, dokładniej jeden miesiąc. Należy szybko przyzwyczaić się do tych interwałów oraz planować działania w trybie długoterminowym, ponieważ długość życia każdego członka klanu może wynieść maksymalnie 24 miesięczne cykle.
W tym miejscu porzucę typową formę recenzji. Gra pojawiła się w PSN 4 marca 2015 roku, a to, co przeczytaliście powyżej, napisałem jakiś miesiąc po premierze. Od tego czasu minęło dobre półtora roku i gra zdążyła już nawet trafić do Plusa. Gdybym miał kontynuować tekst w trybie, w jakim zacząłem, obecne już półtora strony spokojnie rozrosłoby się do czterech, i to bez AV oraz opinii. A tak wyglądał plan na dalszą część recki, który czekał w pliku:
- Rezydencja, Koichin, mijanie czasu.
- Charakter wypadów, lochy, eksploracja, klucze, wielopoziomowść i głębokość, powiększenie o mapy, odnajdywanie festiwali.
- Walka – klasy i bronie, turowość, łupy, skille, statystyki, rozwój.
- Prokreacja, miasto, festiwalowe turnieje i inne dodatki.
Jak widzicie, jest tego sporo do opisania. Ponieważ w międzyczasie naskrobałem wiele innych recenzji (z kilkadziesiąt ich było), zmienił mi się styl pisania na znacznie krótszy (czy ktokolwiek przeczytał te pełne pięć stron, które natłukłem o DOA5+ na początku swojej „kariery”?). Skoro jesteście już na tym etapie czytania, pewnie jeszcze zastanawiacie się, po co wracam do tej gry i pisania o niej, bo na pewno w nią ponownie nie grałem, a zainteresowanie nią dawno minęło i tak dalej. No więc w tej chwili powodów jest kilka, dostaliśmy na nią kod (rekordowe dojrzewanie…), ciągle mi ktoś z ekipy o tym truje, będzie -1 do zaległych recek, kończą nam się teksty do wstawiania oraz jest 7:37 i jestem po nieprzespanej nocy. W związku z tym nie będę już przedłużał i po prostu przejdę do opinii, dla dobra nas wszystkich. Aha, jeżeli przyjdzie Wam na myśl, że to z mojej strony nie miało sensu, na ratunek przyjdzie Wam Nadtechnecjanna ze swoimi przemyśleniami na temat Oreshiki.
OPINIE
Quithe:
Od razu przyznam się, że gry nie ukończyłem, ale to, co widziałem, powinno być wystarczające. Zatrzymałem się z dwóch powodów: utknąłem, bo nie mogłem znaleźć drugiego festiwalu i zaraz potem dostałem coś innego do zrecenzowania. Obstawiam, że do utknięcia spędziłem z Ore z dziesięć godzin, podczas których, tak na dobrą sprawę, niewiele zrobiłem. Strasznie dużo czasu pochłania w niej zarządzanie rodziną, czyli planowanie kolejnych potomków i ich rozwój. Poza tym trzeba też zwracać uwagę na rozwijanie miasta oraz warto brać udział w odbywających się co jakiś czas turniejach. Wszystko to wpływało na wypady do lochów, nad którymi też trzeba było się zastanowić. Głównym powodem była stamina wojowników, ponieważ im dłużej było się w terenie, tym bardziej opadali z sił, co znowu odbijało się na długości ich życia. Poza tym po ponownym wejściu na wrogie tereny trzeba było przechodzić je od początku, co wiązało się ze stratą czasu na walkach oraz szukaniu właściwych przejść (a trzeba zaznaczyć, że lochy są spore). Na szczęście młodzi, wytrenowani wojownicy byli w miarę rozwinięci już od początku, dzięki czemu pojedynki szły szybciej. Same walki zdecydowanie były przyjemne, a kilka klas postaci, opcje rozstawienia ich, uczenie skilli itp. było dobrze przemyślane przez twórców. Jeśli chodzi o fabułę, jak już wspomniałem, szału nie ma, ale to, co twórcy zrobili z klimatem gry dzięki wykorzystaniu feudalnej Japonii i mitologii z tych czasów zasługuje na spory szacunek. Poza tym w genialny sposób podbija go cel-shadingowa, bardzo kolorowa grafika i idealna muzyka. Generalnie żałuję, że nie spędziłem z Oreshiką więcej czasu, wciąż, i jakiś czas przypomina mi się, że chcę do niej wrócić. Gdy w końcu znajdę wolny czas pomiędzy nowymi grami na Vitę (albo przestaną pojawiać się nowości), na pewno zrobię jeszcze jedno podejście i będzie to pozycja priorytetowa. Ale raczej nie wybiorę ponownie opcji rozgrywki dla średnio zaangażowanych, która miała zająć nawet sto godzin, pójdę w krótszą wersję. Natomiast Wy, jeśli grę macie z Plusa, spróbujcie wejść do tego świata. A gdybyście myśleli nad zakupem, wciąż do tego zachęcam, bo tytuł niewątpliwie jest intrygujący, ale musicie być przygotowani do zaangażowania się w rozgrywkę z powodu narzuconych mocnych ograniczeń czasowych.
PS. Wtedy we wstępie napisałem, że jest coraz mniej większych gier od Sony dla Vity. Cóż, ta była ostatnią…
Fabuła: 6
Grafika: 8,5
Muzyka: 9
Gameplay: 7
Ocena ogólna: 7/10
Nadtechnecjanna:
Gdy weszłam w świat Oreshiki i bieg jej rozgrywki, przypomniała mi się gra sprzed kilku lat. Nazywała się From Dust i była niezwykła, wizjonerska, intrygująca, za co zyskała entuzjastyczne recenzje ludzi o wysmakowanych gustach. Wspominam o niej dlatego, że przypomina naszą recenzowaną grę pod jednym, niewiarygodnie istotnym względem: właściwie nie da się w nie grać. Nieważne, jak bardzo innowacyjny jest pomysł. Nieważne, jak artystycznie został przedstawiony świat. Jeśli gra nie jest grywalna, można ją sobie wrazić w miejsce wiadome.
Grając w Oreshikę miałam poczucie, że nie posuwam się wcale naprzód, w niczym. Nie chciało mnie opuścić wrażenie, iż wciąż powtarzam niekończący się cykl śmierci i narodzin (okraszonych patetycznymi tekstami, które wywoływały ewentualne podniesienie brwi, wyrażające pewne niedowierzanie), a postaci, które wytrenowałam do jako-takiego poziomu, są nieustannie zastępowane zupełnie nowymi, na początkowym poziomie zaawansowania. Fabuła, coraz mniej interesująca z miesiąca na miesiąc czasu płynącego w grze, najwyraźniej oczekiwała ode mnie jakiegoś postępu, stawiając przede mną coraz silniejszych wrogów, którym ja przeciwstawiałam świeżo narodzone dzieci zmarłego przodka i boga, który wygląda jak lis czy inny globus. To wszystko sprawiło, że po prostu granie w tę grę nie daje żadnej satysfakcji, żadnego uczucia osiągnięcia czegoś wartościowego. Prędzej czy później rodzi to w nas pytanie: „co ja tu właściwie robię?”. I chyba wypada zostawić gracza z tym pytaniem w tym miejscu.
Oczywiście, niektóre elementy są ciekawe. Fajna jest łasiczka, będąca naszym przewodnikiem w czasie i fabule, grafika to zaiste ciekawa mieszanka nowoczesnych technik i starojapońskiego malarstwa. A robienie dzieci z gigantycznym piernikiem po prostu rządzi, bo kto by nie chciał prowadzić armii pół-pierników? Każdy by chciał. Z tym że te wszystkie części układanki nie składają się w grę, lecz w twór będący swoistym auto-fanservice’em. Mój czas jest zbyt cenny na przedzieranie się przez coś, co nie daje żadnej przyjemności ani satysfakcji, a rodzi jedynie frustrację i namysł nad sensem istnienia gier wideo w ogólności.
Fabuła: 5
Grafika: 8
Muzyka: 7
Gameplay: 1
Ocena ogólna: 3/10
Plusy:
- Zarządzanie rodziną objętą klątwą
- Rozmnażanie klanu z rozmaitymi bóstwami
- Duże lochy
- Satysfakcjonujące walki
- Bardzo klimatyczna oprawa AV
Minusy:
- Pierwsze trzy plusy równie dobrze mogą stać się minusami
- Mało ciekawie rozwinięta fabuła
- Wymaga niezwykle dużo zaangażowania i planowania (wszystkiego!)
- W domyślnym ustawieniu gra zabije każdą memorkę liczbą zrobionych samoczynnie screenshotów
Fabuła: 5,5
Grafika: 8,3
Muzyka: 8
Gameplay: 4
Ocena ogólna: 5/10
Serdecznie dziękujemy Sony Interactive Entertainment Polska
za udostępnienie gry do recenzji
Producent: SCE Japan Studios
Wydawca: Sony Interactive Entertainment
Data wydania: 4 marca 2015 r.
Dystrybucja: cyfrowo na Zachodzie, fizyczne wydanie azjatyckie ma angielskie napisy
Waga: 2,8 GB
Cena: 84 PLN
Najnowsze komentarze