Escape Doodland

Wszystko szło dobrze, aż przestało, a problemem okazała się różowa chmura… No bo jak to nie można przelecieć przez chmurę?!

Fabuły w Escape Doodland nie znalazłem, więc przesuwamy się dalej. Wcielamy się w fioletowego stworka, który ucieka przez wielkim potworem. Jak do tego doszło, nie wiadomo, ale ucieczka została rozbita na dziesięć części. W każdej z plansz przebijemy się przez trzy checkpointy, ale dopiero po dotarciu do pierwszego z nich zaczniemy tracić życia. Ginąć będziemy dość często, bo żeby sobie poradzić z levelem, najpierw trzeba poznać jego rozplanowanie. Oczywiście powodem tego jest duża ilość przeszkód i odpowiednio rozłożonych platform. Dla przykładu, na samym początku, oprócz standardowych przepaści, często odrzuci nas do tyłu wpadnięcie na ogień. W którejś dalszej planszy trafimy do lodowej krainy, gdzie łatwo będzie się poślizgnąć, ale też i utknąć na obszczanych przez mopsa fragmentach planszy. Zestaw ten daje niezłe wyzwanie, już w samym podstawowym przejściu. A gdyby zawsze chciało się zdobyć trzy żółte fasolki, to trzeba będzie się nieźle namęczyć, bo one są przyznawane za zebrane na planszach zielone fasolki, które, oczywiście, najczęściej są ulokowane w trudniej dostępnych miejscach.

Radziłem sobie z tym wszystkim przez trzy poziomy. Potem przyszła pora na czwarty, a w nim las, dziuple, konary i wybuchające grzyby, mniej miejsca; ogólnie – spoko. Po drugim check poincie zmieniła się koncepcja rozgrywki na pacaną – czyli jednym przyciskiem podnosi się wysokość. Było ciężko, ale wyczułem to. Etap czwarty, właściwie od razu pojawia się różowa chmura, tudzież mgła. Noż… kilkadziesiąt podejść (przed każdymi kolejnymi trzema musiałem przechodzić planszę od nowa) i za cholerę nie mogę znaleźć ścieżki! Żeby było zabawniej, nie ma jednej opcji drogi, bo te obłoki ciągle opadają. Najgorsze jest to, że w przeciwieństwie do poprzednich plansz nie ma szans się uratować. Po pierwsze, gdy wpadnie się w chmurę, postać się odbija i już nie umknie paszczy potwora, który wisi jej na ogonie. W normalnych warunkach można by go ogłuszyć pierdnięciem lub spróbować wyrwać się innym typem pierdu, ale w latającej formie dodatkowe zdolności zostały wyłączone…

Chociaż nie zaliczyłem tej planszy, nie zablokowało mnie to w robieniu dalszych postępów. Grę mogłem pchać dalej, ponieważ plansze odblokowują się dzięki zbieraniu żółtych fasolek. Udało mi się zaliczyć piąty level (tam na początku też się lata, ale bez tej mglistej kurtyny) oraz szósty. W kolejnym, siódmym, ponownie pojawiło się urozmaicenie rozgrywki. Tym razem akcja przenosi się do wody, w której znowu kierujemy w trybie pacania. Nie możemy używać wystrzału do góry i do przodu, ale można przystopować potwora. Tylko co z tego, skoro wystarczy jeden drobny błąd, by skopać całe podejście? Problematyczne są tam dwie rzeczy – brak większej kontroli nad postacią i oraz ryby. W związku z tym etap ten jest totalną pamięciówką, w której wystarczy jedna drobniutka pomyłka, jak jedno szybkie naciśnięcie podpłynięcia, by umrzeć. Tej części gry też nie zaliczyłem… Co zabawne, kolejny, ósmy poziom, poszedł, bo był normalny. Do dziewiątego i dziesiątego brakowało mi już za dużo fasolek, a że wiedziałem, że czwarty i siódmy tylko mnie niepotrzebnie sfrustrują, to już spasowałem.

Teraz nie wiem, czy Wam tę grę polecić, czy nie. W znacznej mierze jest dobra i te sześć, właściwie niemal siedem poziomów dało mi dość zabawy i wyzwania. Wszystko dlatego, że oprócz ciekawie zaprojektowanych plansz w pakiecie przyszła bardzo fajna, bazgrołowa grafika i przyjemna muzyka. Dodatkowo za zebrane fasolki można odblokować różne rzeczy, jak wzmocnienia pierdów czy dodatkowe ludki do prowadzenia, są nawet żółte fasolki do pomocy z planszami. Bolą jednak te dwa etapy. Ten wodny jeszcze może bym w końcu wymęczył, bo jeśli się wciągnę i widzę, że dam radę coś przejść, to i ponad 2000 zgonów mogę zaliczyć. Ale ta mgła? Coś ewidentnie jest w niej skopane i nie wiem, czy to wina wersji Switcha czy to ja mam takiego pecha, że ciągle wpadam w złe kawałki tego różowego oparu… Co do skopania, to by mnie nawet nie zdziwiło, ponieważ przynajmniej dwa razy wpakowałem się na niewidzialne przeszkody (nie załadowały się w danym podejściu), a w ósmej planszy wpadłem w jakieś bagno i spadłem w  niebyt i dalej biegłem. Za te 39,50 PLN grę mogą wziąć osoby, które mają obsesję na punkcie trudniejszych gier i powtarzania podejść aż do skutku. Całej reszcie sugeruję poczekać albo na dużą obniżkę, żeby ewentualna blokada tak nie bolała, albo informację od wydawcy, że do gry zostały wprowadzone zmiany (np. został dodany łatwiejszy poziom trudności, który ma i checkpointy i nie ogranicza ponownych prób małą liczbą życia).


Ocena: 5/10


Serdecznie dziękujemy SONKA
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: flukyMachine
Wydawca: Quibic Games, SONKA
Data wydania: 30 listopada 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 513 MB
Cena: 39,50 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *