Rage in Peace

Przez ciekawą oprawę wizualną już kilka razy wpakowałem się w jakieś trudniejsze pozycje. Na przykład taki Wonder Boy męczył mnie swoją starą mechaniką ruchu. W Rage in Peace tego problemu nie ma, ale ginie się notorycznie co kilka, kilkanaście sekund!

Wcielamy się w Timmy’ego Malinu, który, jak się właśnie dowiedział od Ponurego Żniwiarza, ma dzisiaj umrzeć. Nie pada jednak konkretny czas, ani że nastąpi to teraz; wiadomo tylko, że niemal trzydziestolatek zginie z powodu dekapitacji. Po pierwszej rozmowie z Kostuchą jako przyszłym trup rozpoczynamy wędrówkę przez mnogość przeciwności losu, a naszym celem jest łóżku we własnym domu, aby umrzeć spokojnie we śnie. Ale nawet nie przypuszczacie, jak emocjonalna podróż Was czeka! Podczas pokonywania sześciu krain kilka interesujących osób, z którymi porozmawiamy o sensie życia i śmierci. Nie zabraknie też pogawędek ze Żniwiarzem, który nas nawiedził. Dialogów jest dużo, jest też konkretna tajemnica do poznania oraz próba poradzenia sobie z nią. Więcej zdradzać nie będę, ale dodam jeszcze, że fabuły w tej grze jest bardzo dużo jak na platformówkę. I, co więcej, jest to opowieść przemyślana i dla dojrzałych graczy.

W kwestii rozgrywki chyba właśnie „gra platformowa” pasuje najbardziej. Ewentualnie zręcznościówka też się sprawdzi. Tak czy inaczej, przede wszystkim czeka na nas dużo omijania przeszkód i sporą ich część robi się za pomocą skoków. Wyobraźcie sobie, że biegniecie do przodu, wbiegacie na kałużę, a ona zamienia się w kolczastą skałę. Zapamiętujecie więc, że trzeba nad nią przeskoczyć, co też robicie w następnym podejściu. Ale trzy korki za tymi kolcami przejeżdża ekspresem ciuchcia z krzeseł biurowych i Was zmiata. No dobra, a więc kolejna próba. Skok nad skałą, skok nad ciuchcią, jeszcze jeden skok i rozpieprza Timmy’ego spadająca lampa… I tak dokładnie wygląda ta zabawa – idziesz, giniesz, zapamiętujesz, idziesz, giniesz, zapamiętujesz i tak aż to samego końca gry. Trzeba jednak zaznaczyć, że gdyby sama pamięć wystarczyła do pokonania tej produkcji, to nie byłoby tak trudno. Do niej dochodzi jeszcze precyzja i wyczucie czasu, więc można kilkadziesiąt razy umierać w jednym ciągu pułapek, bo do śmierci wystarczy drobny błąd. Na szczęście twórcy na tyle często dali check pointy, że jednak czujemy, że robimy postępy i nie chce się gry porzucić.

Jednak, aby nie było za monotonnie, twórcy przygotowali trochę urozmaiceń w tych zgonach. Wcześniej wspominałem o bieganiu. Występuje ono w dwóch formach: w pierwszym sami w pełni kontrolujemy jego ruch; w drugim będzie zasuwał sprintem i nie będzie można go zatrzymać. Pojawi się również opcja tapania, gdy chłop dostanie skrzydła, czy zmienianie pasów, aby wbić się w luki pomiędzy spadającymi kroplami czy kolczastym żywopłotem. Przyjdzie nam też zmierzyć się z kilkoma bossami, ale, co ciekawe, nie walczymy z nimi dosłownie,  tylko omijamy ich szalone ataki. Na planszach czekają też na nas znajdźki. Nazwa jednak nie jest w pełni trafiona, ponieważ większość z nich jest ustawiona w widocznych miejscach, ale za to nie są łatwe do zebrania. Gra posiada też pełny pakiet trofeów, co może niektóre osoby zachęcić do dłuższej zabawy. Z kolei dla psychopatów są dwa dodatkowe tryby: speed run oraz pielgrzymka, w której trzeba przejść grę bez ani jednego zgonu.

Tym, co zdecydowanie wyróżnia Rage in Peace, jest oprawa wizualna. Została w całości narysowana i jest przepełniona detalami. Plansze są tak rozplanowane, że nie straszą nas żadne duże puste przestrzenie. Wszystko jest skondensowane tak, aby ciągle czuć, że w każdej chwili może nas coś zabić. W ogóle zabija nas masa różnych rzeczy. Niby idea pułapek się powtarza, jak wyskakujące z ziemi kolce, ale przyjmują różne formy i są dopasowane pod teren, w którym obecnie przebywamy. Same lokacje też są przyjemnie różnorodne i wcale się ich nie spodziewamy, gdy zaczniemy w biurowcu. Po przecież w jaki sposób droga do domu ma prowadzić przez Egipt czy jakieś jaskinie? Bardzo przyjemne dla oczu są też specjalne plansze fabularne, które opowiadają naszą historię. Sama oprawa dźwiękowa także jest trafiona, szczególnie podczas samej rozgrywki. Cieszą też efekty dźwiękowe i nawet tak często słyszany odgłos rozwalania się Timmy’ego na jakiejś przeszkodzie nie drażni. W ogóle twórcy bardzo skupili się muzyce, która ma służyć za podkład do fabuły. Pojawia się kilkanaście różnych indie rockowych i indie popowych utworów o różnorodnym nacechowaniu emocjonalnym i, jak trzeba przyznać, że pasują, tak niekoniecznie będą zapamiętane na dłużej, gdy się takiej muzyki na co dzień nie słucha. Mimo wszystko należy się plus za konkretne zwrócenie uwagi na łączenie ścieżki z puszczanami scenami. W grze nie znajdziemy jednak dubbingu i troszkę go brakuje, ale pewnie już budżetu nie starczyło.

Gdy zdecydowałem podjąć się tej gry, nie spodziewałem się dwóch rzeczy. Pierwszą było to, że twórcy rzeczywiście zaprezentują konkretną podróż fabularną. W końcu ile razy przy mniejszych, a nawet i większych tytułach widzieliśmy szumne zapowiedzi, a potem nic z tego nie wychodziło? Na szczęście w tym przypadku twórcy dostarczyli, i to konkretnie. Drugą niespodzianką było to, że nie trafił mnie szlag podczas przechodzenia tej gry oraz że potrafiła mnie utrzymać w trybie „dam radę, jeszcze jedna próba i dam!”. Nie jestem wielbicielem produkcji bazujących na ciągłym umieraniu, ale w tym przypadku zawsze wiedziałem, że w końcu mi się uda. I udało! Zajęło mi to tylko 8,5 godziny i 2211 zgonów… Tak więc tak, polecam grę wszystkim o dużej dozie cierpliwości, którzy chcą się wybrać na emocjonalną, ale i zabawną podróż ze śmiercią na pierwszym planie. Bądźcie też gotowi poprzeklinać na Switcha, bo niektóre uniki ciężko się na nim wykonywało przez brak porządnego d-pada. I głównie za to oraz kilka naprawdę powalonych sekwencji ocena jest taka, a nie wyższa.


Ocena: 8,5/10


Serdecznie dziękujemy Toge Productions
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Rolling Glory Jam
Wydawca: Toge Productions
Data wydania: 8 listopada 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1,9 GB
Cena: 48 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *