The Messenger

W pewnym momencie The Messenger okazuje się kłopotliwy ze względu na zmianę konwencji.

Na początku po prostu lecimy przed siebie. W końcu naszym zadaniem jest uratowanie świata przed demonami! W związku z tym, po odebraniu przesyłki od poprzedniego Posłańca, zmierzamy ku górze, na której znajduje się nowy odbiorca. W międzyczasie powoli dowiadujemy się, o co chodzi w tej inwazji, poznajemy różne postaci, nie brakuje humory i skonfundowania głównego bohatera. Gdy już przechodzimy przez test na górze zostaje nam odkryta prawda o tym, jaka była nasza rola i jaką przyjmiemy teraz. Ale przecież nic nie może pójść zgodnie z planem, więc wracamy do bezpośredniego ratowania świata. Od tego momentu ścieżka staje się zagmatwana, wiąże się z wieloma powrotami do znanych miejsc i przeskakiwaniem między dwoma czasami!

The Messenger to produkcja 2D, w której wcielamy się w ninja. W pierwszym etapie prowadzimy go w typowym stylu platformówkowym. Oznacza to, że mamy do pokonania w cholerę przeszkód w postaci skakania przez rozpadliny, omijania kolców czy rzucania rzutki z liną, by złapać się czegoś po drodze. Twórcy nie byli pobłażliwi dla wojownika i dla nas; zestawy przeszkód potrafią być naprawdę wymagające, co będzie się kończyło nawet kilkunastoma powtórzeniami danego fragmentu planszy. W tym momencie pocieszeniem staje się informacja, że  check pointy są rozstawione w miarę gęsto. Znaczenie ma to także z powodu przeciwników, bo pozbywanie się ich też jest istotną częścią produkcji. Typów wrogów jest kilka i sami w sobie zwykle nie stanowią większego wyzwania, ale za to są rozstawieniu w odpowiednich miejscach, utrudniając np. wskoczenie na półkę. Przechodzenie pierwszego etapu gry jest wymagające i satysfakcjonujące, ponieważ postać bardzo dobrze się prowadzi (genialne i wredne oddanie lodu) i dostajemy ciekawe zestawy przeszkód. Pojawiają się też trudni do ubicia bossowie. Naturalnie na każdego jest sposób, ale ich ataki są na tyle złożone i często szybkie, że łatwo zginąć, tym bardziej, że trzeba zadać naprawdę dużo ciosów. Nic tak jednak nie satysfakcjonuje, jak zwycięstwo po kilkunastu, a czasem nawet kilkudziesięciu próbach!

W połowie gry traci ona swój prostolinijny charakter, ponieważ wchodzi metroidvania. Dostajemy nowy cel, którym jest zebranie kilku nutek rozsianych po zwiedzonych już lokacjach. Dzięki dodatkowym zdolnościom, jak rzutka z linką, oraz, a właściwie przede wszystkim, przeskakiwaniu pomiędzy dwoma czasami możemy dostać się w nowe miejsca. Sama zmiana charakteru rozrywki może nie byłaby taka zła, gdyby nie kilka rzeczy. Przede wszystkim trudność przeszkód w lokacjach nie spada, a nawet pojawiają się nowe utrudnienia, bo czas trochę zmienia lokacje. Np. ze trzydzieści razy próbowałem przeskoczyć z jednej strony planszy na drugą bo: na start pojawia się krusząca się po czasie półka, ciągle nadlatuje zmieniający wysokość demon, jest zima i w cholerę ślisko, trzeba doskoczyć do spadających sopli, gdy już się doskoczy, trzeba skakać po nich za pomocą rzutki z linką… Twórcy nie byli też pobłażliwi w kwestii zadań do wykonania. Nie wystarczy po prostu wchodzić do konkretnych skrótowych portali, bo część lokacji ma je zamknięte i trzeba je dopiero odkryć. Nutki nie są po prostu ukryte, do zdobycia części z nich najpierw trzeba wykonać kilka innych czynności. To wszystko sprawia, że dynamika gry bardzo się zmienia, co przytłoczy niejedną osobę.

Ostatnio przy produkcjach pikselowatych i prostych graficznie często odpuszczam opis AV, bo screeny wystarczą, gdy wszystko działa. W tym przypadku warto jednak coś więcej napisać, ale nie z powodu błędów, tych nie ma. Po prostu pikselart w tej produkcji jest po prostu bardzo dobry. Twórcom udało się zrobić dwie rzeczy – zachować klimat dawnych gier akcji, a przy tym wykorzystali potencjał współczesnych wielkości ekranów i stworzyli proste, acz dokładne i świetnie wyglądające lokacje. Przebijanie się przez ten świat cieszy przez cały czas, a szczególną radość dają kolejni bossowie. Muzyka została dopasowana do oprawy, a więc z głośników rozbrzmiewa chiptune. Osobiście nie jestem fanem takich melodyjek, ale kompozycje przygotowane dla The Messenger są bardzo dobre. Świetnie oddają klimat produkcji, a ich budowa jest całkiem złożona (czyli nie ma powtarzania trzech dźwięków przez dłuższy czas). Na dodatek w wielu utworach piskanie zostało bardzo zminimalizowane, co zawsze jest na plus przy tym typie muzyki.

Tak właściwie jedyny problem, jaki mam z The Messenger, to przeskok z jednotorowej platformówki do metroidvanii. Być może rozwarstwienie tych dwóch stylów eksploracji nie byłoby tak duże, gdyby nie wiązało się z nagłym nawarstwieniem „problemów”. Przez około siedem godzin skupiałem się na przetrwaniu, co wiązało się z zaliczeniem niemal 300 zgonów. Potem zostało mi do tego dowalone jeszcze więcej trudności w postaci przeczesywania, czasem nawet kilkukrotnego, widzianych już lokacji, i to z dokładnie tą samą, wysoką trudnością. Po kolejnych dwóch godzinach z grą, gdy miałem już dwie nutki spojrzałem, co mnie jeszcze czeka i zostałem przytłoczony nawałem biegania i kolejnymi, jeszcze trudniejszymi bossami… I prawda jest taka, że gdyby były to dwie osobne gry, podchodziłoby się do nich zupełnie inaczej. Po prostu od początku brakuje kumulującego się nastawienia, jakie jest potrzebne do metroidvanii. W The Messenger najpierw zostajemy wymęczeni wymagającym platforemerem,  a potem dobici backtrackingiem. Tak więc zostaliście przestrzeżeni! To nie jest gra łatwa i szybka, wręcz przeciwnie. Daje dużo satysfakcji, ale też męczy. I generalnie lepiej by było, gdyby została rozbita na dwie osobne części. Ale tak nie jest, więc muszę wziąć to pod uwagę.


Ocena: 7/10


Producent: Sabotage Studio
Wydawca: Devolver Digital
Data wydania: 30 sierpnia 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 1,9 GB
Cena: 80 PLN


Tekst powstał dzięki naszej współpracy z Play-Asia! Dzięki Waszym zamówieniom zrobionym tam przez wejście przez nasz reflink oraz/lub z użyciem naszego kuponu zniżkowego będziemy w stanie zrecenzować jeszcze większą liczbę gier.

play-asia_mypsvita


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *