Sundered: Eldritch Edition

Interesująca oprawa AV, metroidvania, świat na kształt lovecraftowski, trochę roguelike’a, a to tylko część składowych Sundered. Jednak już nie raz przejechaliśmy się na takich zachętach, prawda? Na szczęście w tym przypadku zabawa jest przednia.

Zaczynamy od prowadzenia protagonistki przez burzę piaskową. Przeprawa nie jest łatwa, ale, na domiar złego, w pewnym momencie Esche zostaje wciągnięta w piach. Okazuje się, że znajduje się pod nim system jaskiń i żyją tam jakieś stworki. Szybko docieramy do wielkiej groty, w którym znajduje się coś na kształt ołtarza. Po chwili zwraca się do nas Trapezohedron, który, choć przemawia w nieznanym nam języku, jest dla nas zrozumiały. Proponuje swoją pomoc w wydostaniu się z tego miejsca. Ponieważ nie mamy lepszej alternatywy, przyjmujemy ofertę i rozpoczynamy wędrówkę przez sieć pomieszczeń zapełnionych szkaradztwem, silnymi przeciwnikami i śmiercią. Przy okazji od naszego przewodnika dowiemy się, co wydarzyło się w tym miejscu, a stało się nie mało. Poczujemy też, że pcha nas do czegoś, że jego pomoc jest nie jest bezinteresowna. Musimy więc ostrożnie decydować, co zrobimy z pradawnymi okruchami, które tak w nas wmusza. Wystarczy przyjąć już jeden, by wpłynąć na to, z kim się zmierzymy w ostatecznej walce i jakie zakończenie ujrzymy…

Zanim jednak dotrzemy do końca, musimy przeprowadzić Esche przez trzy obszary. Każdy z nich składa się z większych komórek, które są niezmienne w swoim położeniu. Większość z nich jest zbiorem mniejszych „sal”, których układ zmienia się wraz z każdą śmiercią. Dzięki temu mamy trochę różnorodności, choć widać, że formy budujące przejścia są dość powtarzalne. W pozostałych komórkach zajdziemy stałe miejsca, gdzie przebywają bossowie; specjalne pomieszczenia z zagadkami i nagrodami za nie czy ołtarze z nowymi mocami. Nie mamy jednak dostępu do wszystkich miejsc od razu, czyli tu wchodzi metroidvania. Do każdego obszaru będziemy uzyskiwać dostęp w określonej kolejności, ale też w samych obszarach nie zabraknie miejsc, do których będzie należało wrócić. Najczęstszy motyw z tym związany to otwarcie sobie drogi do robienia postępów, ale są też miejsca, do których będzie można przyjść ze zdolnościami z ostatniego etapu. Pośród zdolności znajdzie się np. wbieganie na ściany czy podwójny skok, a więc gatunkowy standard. Najważniejsze jednak zawsze jest skakanie, a to potrafi czasem zawieść brakiem precyzji lub gdy zostaniemy otoczeni przez chordę. Jednak, tak właściwie, ma to znaczenie dopiero w ostatnim obszarze, bo tam nie brakuje przepaści, a wpadniecie w którąś często jest równoznaczne ze śmiercią. Pomijając czasem problematyczne skoki, zwiedzanie tego świata i odkrywanie kolejnych większych komórek daje wiele frajdy, ponieważ często trzeba sobie naprawdę zapracować na to, żeby pojawiła się już zaliczona na mapie.

Przez zapracowanie mam na myśli głównie wywalczenie sobie tej drogi. Obok eksploracji walka jest drugim bardzo ważnym elementem Sundered. Pomoc, którą Trapezohedron zaoferował Esche, objawiła się także w postaci ostrza. Atak wykonujemy tylko jednym przyciskiem i możemy machać bez przerwy. Po naładowaniu mocy możemy też wykonać cios kończący. Istotne dla przetrwania są też ataki w powietrzu oraz spadanie z impetem oraz dość szybko w nasze ręce wpadnie specjalne działo o dużym odrzucie. Z akcji obronnych mamy tylko unik oraz wykorzystanie otoczenia. Niby niedużo tego, nie mówiąc już o banalności klepania jednego przycisku, ale gdy zabrzmi gong i zwali się na nas chorda przeciwników z docierającymi kolejnymi, to wtedy naprawdę docenia się tę prostotę. Wpływa na to nie tylko liczba wrogów do rozwalenia, ale też różnorodne charakterystykami mobów, np. forma ataku czy posiadanie tarczy, a wszystko to trzeba brać pod uwagę, szczególnie gdy trafiamy w miejsce, gdzie nasze obecne staty nie dają nam dobrego startu do nich. W każdym obszarze, poza około pięcioma rodzajami przeciwników, urzędują jeszcze trzej minibossowie oraz boss jako taki. Wiceszefowie są mocniejszymi i większymi wersjami mobów. Szefowie z kolei są ogromni, a pokonanie ich to wymagająca robota polegająca na rozwalaniu malutkich kryształów zawieszonych w powietrzu, do których trzeba ciągle doskakiwać, unikając szeroko zakrojonych ataków obszarowych. Oczywiście wygrana jest jak najbardziej możliwa, ale nie jest szybka i wymaga kilka prób, za to sukces naprawdę cieszy.

Ginąć będziemy nie tylko na bossach, ale także podczas zwykłych walk czy chociażby z powodu terenu. Ta produkcja jednak w pełni przyjmuje nasze porażki i nie karze nas za nie, a przynajmniej nie bezpośrednio. Jedyną stratą, jaka wiąże się ze zgonem, jest powrót do centralnej komnaty z ołtarzem, z której potem musimy przebiec na nowo całą drogę. Jednak podczas każdego kolejnego odrodzenia zbieramy specjalne kryształy, które wypadają z wrogów i ze specjalnych, cystowych skrzyń ze skarbami. Dzięki nim po każdym respawnie możemy sprawić, ze Esche będzie silniejsza, wytrzymalsza czy zdrowsza. Zwiększymy też liczbę sztuk amunicji czy posiadanych eliksirów życia. Innym istotnym punktem rozwoju są pradawne okruchy. Gdy wejdziemy w ich posiadanie, mamy wybór – pójść z nim do miejsca, gdzie znaleźliśmy jakąś zdolność i ją ulepszyć, lub zabrać go do spalarni, za co dostaniemy kryształy i specjalną zdolność na drzewie rozwoju. Każda z tych opcji ma swoje wady i zalety i pewnie część z Was może zmotywować do ponownego przejścia gry, szczególnie że korzystanie z nich jest połączone z zakończeniami, a są trzy.

Specjalnie do tej pory nie wspomniałem o lovecraftowskim klimacie, chociaż mogłem to już zrobić przy fabule. Trafiamy do miejsca, w którym przeróżne pomniejsze szkarady z mackami, o dziwnych kształtach i innych typowych cechach dla tworów tego pisarza są normą. Samo podziemie jest starożytnym miastem, do którego pewnego razu wkroczyli ludzie ze swoją technologią. Nie wygląda na to, by rdzenni mieszkańcy mieli coś z nią do czynienia na tak zaawansowaną skalę, więc w obecnym stanie dostajemy intrygujemy miks pradawnego koszmaru z zabójczą technologią. Naturalnie gra z racji swojego rysunkowego charakteru nie straszy, ale zdecydowanie emanuje z niej odpowiedni klimat. Podbija go także część audio. Przede wszystkim świetnie wypada nasz pomocnik, który mówi w jakimś obcym, nieziemskim języku, na dodatek ma odpowiedni do tego głos. Każdy potwór wydaje inne odgłosy (choć z dwa dość szybko stają się męczące) i co jakiś czas rozlega się klimatyczny dźwięk gongu, który spędza wszystkie te ohydy nam na głowę. Muzyka utrzymuje odpowiedni ton, nie inaczej jest też efektami dźwiękowymi. Pod względem AV gra jest strzałem w dziesiątkę pod pomysł na ten świat. Trzeba jeszcze pochwalić wydawcę za zadbanie o polską lokalizację. Teksty są porządnie przetłumaczone i nie kojarzę błędów językowych. Na początku jednak irytuje niedopatrzenie przy czcionkach – żadna z użytych w grze nie ma polskich znaków, więc pojawiają sią większe, proste litery z potrzebnymi nam kreseczkami i ogonkami, co po prostu psuje oryginalny efekt.

Sundered zajęło mi około 14 godzin i był to czas bardzo przyjemnie spędzony. Przede wszystkim klimat tej produkcji bardzo mi przypasował, bo uwielbiam twórczość Lovecrafta i wszelkie nawiązania do niej. Muszę też dodatkowo napisać, że ekipa z Thunder Lotus po prostu zrobiła świetną robotę w tej kwestii, zarówno pod względem projektu potworów, nazw, jak i dodania odpowiedniego audio. Sama rozgrywka jest wymagająca nie tylko pod względem trudności, ale też cierpliwości. Co prawda nie ginie się aż tak często, jak materiały mogłyby to sugerować, ale czasem trochę trwa, zanim zrobimy odpowiednie postępy, czy to w kwestii odkrywania terenu czy rozwoju. Myślę jednak, że tempo powinno pasować większości, ja sam nie odczuwałem znużenia, a trochę komnat do okrycia odstawiłem na później. Tak więc pod głównymi względami jest bardzo dobrze. Małe problemy z są z częścią techniczną. Gra działa dobrze zarówno na handeheldzie, jak i w docku, ale co jakiś czas zdarzy się drobne przycięcie. Zdarza się też, że gra czasem się wyłącza w trakcie ładowania obszarów lub walk z bossami. Twórcy pracują nad patchem, ale pocieszające już teraz jest to, że nie tracimy żadnych kryształów, gdy dojdzie do crasha, co najwyżej trzeba przelecieć kawałek obszaru. Jeszcze wspomnę o grze w trybie ręcznym – jest średnio wygodny, ponieważ walka często jest bardzo intensywna, a to nie idzie w parze z Joyami, więc lepiej grać na padzie. Co ciekawe, grę możemy też przechodzić w nawet 4 osoby. Tak więc polecam, także za pełną cenę.


Ocena: 8,5/10


Serdecznie dziękujemy Thunder Lotus Games
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent:  Thunder Lotus Games
Wydawca: Thunder Lotus Games
Data wydania: 21 grudnia 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 2,8 GB
Cena: 71,99 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *