Necrosphere Deluxe

Czy ktokolwiek z Was zastanawiał się kiedyś, gdzie trafiają agenci specjalni w rodzaju Jamesa Bonda, którym powinęła się nogą i efektowna sekwencja mordów na rosyjskich szpiegach okazała się ich ostatnią? Nawet jeśli nie, to i tak mam już odpowiedź – idą do retro-platformówek tworzonych na modłę metroidvanii. Oprócz wspomnianych panów w garniturach czyhają na nich też kolce, ogniste kule i halucynacje z niedożywienia. A także umierająca jako ostatnia (bo na pewno później niż gracz) nadzieja na wydostanie się z „życia po śmierci”.

Taki właśnie los spotkał głównego bohatera Necrosphere, któremu wizyta w zaświatach przyniosła jeszcze jedno nieudogodnienie – pozbawiono go zdolności skakania. Otóż ta drobna uciążliwość tworzy połowę charakteru gierki. Zdawałoby się, co prawda, że odarcie platformówki z tak nieodłącznego dla gatunku elementu i ograniczenie sterowania do tylko dwóch klawiszów (L i R) uczyni rozrywkę strasznie suchą. Jest jednak zupełnie inaczej – kombinowanie, jak wykorzystać takie elementy, jak wybijające gracza w powietrze „bąbelki grawitacyjne” potrafi uczynić rozrywkę nie tylko ciekawszą, ale i bardziej pokręconą. W końcu bąbelki mogą się ruszać, na suficie mogą czyhać kolce, a oprócz zwykłych dźwigni dochodzą te aktywujące mechanizmy na ograniczony okres czasu. A halucynacje z niedożywienia? To przebrane za wrogich agentów gnomy, które będą biegać za graczem tak długo, aż roztrzaska je o dowolny śmiercionośny element otoczenia (a tych jest dużo). Jest też upierdliwy fajerbol, który, ścigając gracza, potrafi być zaskakująco nieustępliwy i ucieczka przed nim wcale nie wyklucza wyczynowego platformowania jednocześnie.

Wspomniałam na początku, że Necrosphere to typowa metroidvania. Dwuwymiarowe zaświaty tworzy ogromna lokacja, nieprzedzielona żadnym ekranem ładowania, jednak wyróżnia się w niej kilka sfer, a każda z nich wprowadza coś ważnego – np. nowe umiejętności. Zdawałoby się, że coś takiego jak jetpack czy dashowanie uczyni pokonywanie kolejnych przeszkód łatwiejszym. Nic bardziej mylnego! Chociaż ulepszenia sprawiają, że fragmenty platformowe, przez które trzeba się „przebacktrackować”, by przybliżyć się do opuszczenia miejsca kaźni, rzeczywiście stają się łatwiejsze, jednocześnie pozwalają na to, żeby następne były bardziej pokręcone. Szczerze, nie przeszłam gry w całości – dosłownie parę minut czystej gry (=bez umierania) przed końcem byłam zmuszona zrezygnować, uznałam dalsze próby za równie pozbawione sensu, co próba pokojowego dogadania się z żądnym premii pracownikiem ZTM-u.

Można by pomyśleć, że taki poziom trudności uczyni rozrywkę frustrującą i przyjemną tylko dla masochistów – i rzeczywiście, w niektórych momentach za takowego się postrzegałam. Niemniej jednak są dwie rzeczy, dzięki którym granie w Necrosphere, choć niełatwe, raczej wkręca niż denerwuje. Pierwszą sprawą jest sama konstrukcja – co prawda nie ma tu wydzielonych poziomów, ale checkpointy umieszczone są tuż przed i po każdej z platformowych sekwencji; dzięki temu śmierć nie kara gracza nadmiernie, a wręcz motywuje do „jeszcze jednej próby”. Kolejnym motywatorem jest to, że Necrosphere wymaga nie tylko czystej zręczności i kciuka o pozaziemskiej szybkości, ale przede wszystkim metody. Im bardziej pokręcone fragmenty i im więcej zdolności dodatkowych do wykorzystania, tym bardziej mierzenie się z platformami (których zazwyczaj nie ma – takiej ilości kombinacji manewrów powietrznych dawno nie zdarzyło mi się wykonywać) przypomina rozwiązywanie jakiejś zagadki logicznej.

Jeśli chodzi o to, jak gra wygląda… Cóż… W jakiś sposób pasuje to do konwencji retro-platformówki, a level design zaświatów wystarcza, by kilkakrotnie się zgubić, ale nie zmienia to faktu, że Necrosphere jest zwyczajnie brzydkie i to brzydkie w sposób pozbawiony własnego charakteru. Niespecjalnie przeszkadza to w rozgrywce, ale wciąż jest równoznaczne z prezentowaniem niskiego poziomu wizualnego. Za to animacja, dużo bardziej istotna dla przyjemności płynącej z gry, prezentuje się już całkiem dobrze – jest płynna i „nie chrupie”. Ponadto, ciekawie wyglądają pojawiające się w momentach wyjaśniających „fabułę” (czyli samym początku i końcówce) plansze przedstawiające świat gry w sposób  na pół realistyczny. Nie można jednak czegoś dobrego powiedzieć o oprawie dźwiękowej – co prawda nie kuje w uszy, ale jednostajny utwór wybrzmiewający przez większość czasu gry nijak nie jest interesujący. Ze spraw technicznych trzeba jeszcze wspomnieć o jednym ważnym fakcie – przyciski mogą być trochę nieresponsywne, zwłaszcza gdy trzeba je dwukrotnie wcisnąć, by dashować. Naciskać trzeba mocno, czego skutki odczuły boleśnie moje kciuki.

Krótko mówiąc, chociaż Necrosphere mogłoby zaginąć w gąszczu retro-platformówek, dzięki prostemu, acz oryginalnemu patentowi oraz wyjątkowo sprawnemu budowaniu sekwencji platformowych staje się nie tylko przygodą przyjemną, ale również odznaczającą się swoim indywidualnym charakterem. Dużo czasu nie zajmie – w zależności od zdolności manualnych oraz orientacji w terenie gdzieś 1-4 godziny (chociaż istnieje osiągnięcie za przejście całości w 45 minut…) – ale wynik można poprawić, zbierając znajdźki wymagające wykonania jeszcze trudniejszych wygibasów platformowych oraz przechodząc możliwy do odblokowania krótki dodatek. W swojej klasie naprawdę dobra pozycja.


Ocena: 8/10


Serdecznie dziękujemy Unties
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Cat Nigiri
Wydawca: Unties
Data wydania: 31 stycznia 2019 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 199 MB
Funkcje crossowe: -buy z PS4
Cena: 33 PLN

Gra dostępna jest również na konsolę Nintendo Switch w cenie 33 PLN.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *