Hyrule Warriors: Definitive Edition

W cztery miesiące po spędzeniu czasu z Fire Emblem Warriors wziąłem się za Hyrule Warriors. O Linku i Zeldzie wiem trochę więcej niż o FE, ale i tak nie miałem okazji zagrać w żadną grę z nimi. Tym razem jednak nie przeszkadzało mi to dobrze bawić się w produkcji musou z nimi.

Hyrule Warriors pojawiło się cztery lata przed FEW i widać to w budowie historii (choć zabawne jest, że ścieżka rozwidla się w pewnym momencie tak samo w obu grach). Ponieważ była to pierwsza produkcja Omega Force na licencji Nintendo, postanowili nie szaleć i zrobić prostą i standardową historię o tym, jak zło próbuje zapanować nad światem. Jak przystało na serię, scenarzyści wrzucili do kotła różne postaci z gier z serii Legend od Zelda, budując wokół nich alternatywny do znanego z tamtych gier świat. Właśnie zastanawiam się, czy przytoczyć skrót wydarzeń… Skłonię się jednak ku pominięciu tego, ponieważ opowieść jest prosta i w ogóle nie zaskakuje, ale z drugiej strony jest na tyle sprawnie prowadzona, że służy jako wystarczające dobre tło do wyżynania tysięcy przeciwników. Zaletą też są postaci, które są tylko zarysowane, nie próbują prowadzić sztucznych, wymuszonych dialogów, jak to ma miejsce w wydanej później grze na bazie innej serii. Nie ma więc dłużyzn, dostajemy wprowadzenie do wydarzeń, trochę gadania, trochę małych dialogów w trakcie walk, i to w zupełności wystarczy. Mam jednak uwagi do wielkości czcionki w trakcie gadania – jest tak mała, że trudno się ją czyta.

Font może nie miałby większego znaczenia, gdyby gra miała udźwiękowione dialogi. Niestety tak nie jest, w cutscenakch postaci tylko ruszają ustami, a wydają z siebie tylko jakieś stęknięcia, śmiechy czy pokrzykiwania. Już naprawdę lepiej by to wyszło, gdyby ta część nie miała żadnego podkładu. Zastanawia też dobór angielskojęzycznej narratorki, która brzmi, jakby była z gry indie o średnim budżecie. Za to zdecydowanie pozytywnie zwraca na siebie uwagę muzyka. Nie wiem, na ile jest wzięta z innych zeldowych gier, a na ile świeża, lub czy to miks, ale pasuje bardzo dobrze do klimatu produkcji. Poza tym jest bardzo różnorodna, jeśli chodzi o instrumenty i nawet gatunki, więc nie nudzi się i zagrzewa do boju.

Grafika jest przyjemna i wciąż dobrze wygląda, a sporą rolę zdecydowanie odgrywa w tym raczej baśniowy świat. W związku z tym potworki mogą być prostsze, ale wciąż całkiem detaliczne, nie brakuje też żołnierzy i szkieletów oraz dużych bossów. Odwiedzane lokacje w bardziej znaczących miejscach, jak wnętrza zamku czy świątynia są starannie wykonane, bardziej po macoszemu zostały potraktowane przestrzenie. Poza tym czasem przez szybkość kamery i takie, a nie inne tła, można przeoczyć jakąś ścieżkę. Niemniej jednak przez znaczną część czasu nasza uwaga i tak skupia się na nawet kilkudziesięciu przeciwnikach wokół nas. Hyrule Warriors: Definitive Edition zachowuje przy tej bezkrwawej rzezi stabilny fps, w handheldzie jest to 30 klatek, ale już w doku widać znaczne zwieszenie płynności rozgrywki.

Podstawowym trybem gry jest „Legend Mode”, czyli kampania fabularna. Znajduje się tam osiemnaście misji opowieści oraz dwie dodatkowe. Przejście wszystkiego da nam dostęp do w sumie osiemnastu postaci. Jednak w każdej misji mamy przypisane osoby, którymi możemy sterować, i może być to od sztuki do czterech. Właściwie w każdej z misji mamy to samo zadanie, czyli pokonać jednego czy dwoje silniejszych przeciwników, a pośród nich znajdziemy ludzi, jak i wielkich, zwierzęcych bossów. Jednak dostęp do nich zawsze trzeba sobie wywalczyć, zdobywając forty i wykonując nadawane na bieżąco zadania. Pośród nich znajdziemy polecenia polegające na ochronie innej osoby, utrzymanie fortu czy aktywowanie kapliczek. Etapy wykonywania misji są na tyle dobrze rozplanowane, że przechodzenie kampanii nie nuży się. Jesteśmy utrzymywani w ciągłym zainteresowaniu i musimy w miarę szybko reagować. Co więcej, w międzyczasie znajdziemy też kilka przydatnych rzeczy, jak fujarka pozwalająca na teleport czy łuk przydający się do ubijania niektórych przeciwników, co odciąga na chwilkę od po prostu siekania. A jeśli o siekaniu mowa, to Hyrule Warriors jest w miarę wymagający na normalu, może  się nawet zdarzyć, że nie wyrobimy się w czasie czy stracimy życie z ręki bossa. Mobki znacznego zagrożenia nie stanowią, choć z drugiej strony, jeśli nawinie się kilku poruczników, to może nie być wesoło. Co ciekawe, opcja easy oferuje tylko zwiększona wytrzymałość na ataki (i tak jest kilka miejsc, gdzie można zginąć bez zachowania należytej uwagi), więc tłuc wrogów trzeba tak samo długo, jak na normalu.

Ułatwić przetrwanie ma system zarządzania postaciami. Levelowanie działa automatycznie, ale możemy wybrać wcześniej znalezioną broń o lepszych parametrach. Został też dodany system kowalstwa, który pozwala zmieniać bonusy dodawane do oręża. Poza tym każda z postaci posiada trzy drzewka rozwoju, z czego tylko dwa mają większe znaczenia, bo odpowiadają za atak i obronę, trzecie jest takie na doczepkę, bo głównie wydłuża  trwanie bonusów. W FEW wytykałem, że ten system jest męczący, a powodem tego była zbyt duża liczba aktywnych postaci. Hyrule Warriors ze swoim osiemnastoosobowym składam radzi sobie z tym o wiele lepiej. Poza tym też mniej aktywnych osób bierze udział w walce, więc łatwiej tym wszystkim zarządzać. Natomiast gdyby ktoś potrzebował szybko wylevelować któregoś wojownika, to i na to jest sposób, wystarczy odpowiednia ilość lokalnej waluty i można kupić kolejne poziomy. Jednak żeby nie przesadzać, taki wykup nie może przekroczyć największej już u kogoś nabitej wartości. Mnie przydało się to raz, jakoś w siedemnastej misji, gdzie nagle wcześniej nieużywana postać była za słaba. Co zabawne, i tak nie do końca mi to nie pomogło, trzeba było jednak znaleźć jeszcze inne rozwiązanie problemu. Podobnie na początku mało znacząca wydaje się opcja zabawy z bonusami w broni, ale przychodzi moment, że mamy uzbierane ich kilka i gdy już się coś doda, jak np. szybsze zapełnianie paska musou, to różnica jest odczuwalna.

Samo przejście „Legend Mode” zajmie od 6-10 godzin (w zależności od poziomu trudności). Niby można tam zebrać dodatkowe rzeczy, jak fragmenty serduszek czy ubić pająki, które otwierają galerię, ale to nie byłaby wystarczająca zachęta do dalszej gry. W związku z tym we „Free Mode” możemy powtórzyć te same misje, ale już dowolnymi postaciami, żeby było trochę ciekawiej. Osobom szukającym dodatkowych wyzwań, jak wybicie określonej liczby jednostek, potrenowanie walk z bossami czy wcielanie się w wielkiego potwora, też znajdą odpowiedni dla siebie dział. Istnieje też opcja zabawy pod nazwą „Adventure Mode”, a znajduje się w nim dziewięć pikselowych map na bazie zeldowych gier i każda z nich ma inne dodatkowe warunki. Po wybraniu mapki zobaczymy planszę przypominającą planszówkę, możemy poruszać się na niej tylko w czterech kierunkach, zaliczając po kolei każde pole. Aby zaliczyć pole, trzeba wygrać, pokonując więcej przeciwników niż generał przeciwników czy pokonując daną liczbę jednostek przed upływem czasu. Zadań jest od groma, tu też są pochowane pozostałe kawałki serduszek dla postaci i elementy z galerii, więc może to służyć jako jakaś zachęta. Jednak sama różnorodność misji i dowolność w sterowanych postać już jest wystarczająca. Na koniec zostaje pole „My Fairy” – znajduje się w nim system zarządzania wróżkami, które pomogą walce. Jednak najpierw te wróżki trzeba znaleźć, a są pochowane w słojach w trybie przygodowym (ich obecność jest zaznaczona).

Hyrule Warriors: Definitive Edition jest grą wartą uwagi dla fanów Zeldy (tak obstawiam, bo, jak już napisałem, sam mało o niej wiem), ale też fani serii Warriors będą zadowoleni (do tej grupy się dopisuję). Produkcja oferuje przyjemną oprawę AV, która powinna spodobać się większości, co zdecydowanie uprzyjemnia rozgrywkę, szczególnie, że nie występują problemy techniczne (ma sporadyczne przenikanie tekstur czy tp. można przymknąć oko). Gameplay jest na tyle standardowy dla produkcji Omega Force, że już nie wdawałem się w szczegóły, jak paski musou i inne formy ataków, ale zapewniam, że sieczenie tym wszystkich kolejnych fal daje frajdę. Oczywiście taka zabawa już w swoich podstawach opiera się na powtarzalności, ale twórcom udało się tak zaprojektować misje zadaniami dodatkowymi, że monotonia nie pojawia się przez dłuższy czas. I gdyby komuś było mało po misjach fabularnych, to będzie mieć jeszcze masę roboty w „Adventure Mode”. Po cienkim Fire Emblem Warriors podszedłem do Hyrule Warriors z większą rezerwą, ale okazało się, że jest to produkcja o wiele lepsza. Mniejsza ilość wojowników do prowadzenia czy prostsza, ale sensowniej poprowadzona fabuła zdecydowanie wypadają na korzyść kolejnych przygód Linka i ekipy. Dodatkowo zestaw postaci jest znacznie sympatyczniejszy i nie sprawia wrażenia, że trzeba je znać z wcześniejszych produkcji, aby wiedzieć, kim w ogóle są. W związku z tym nie zostaje mi nic innego, jak polecić omawianą grę.


Ocena: 8/10


Producent: Omega Force
Wydawca: Nintendo
Data wydania: 18 maja 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 13,2 GB
Cena: 249,80 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *