Shing!
Shing! to nowe i najambitniejsze do tej pory dzieło polskiego studia Mass Creation!
Na początku zobaczymy bardzo dobrze przygotowaną rysowaną animację, która przedstawia atak demonów oraz czworo wojowników, którzy stawiają im czoła. Wkrótce okazuje się, że horda była tylko przykrywką do wykradzenia źródła energii zasilającego miasto. Strażnicy wyruszają więc w pościg za poczwarą, która ucieka z baterią. Ponieważ Shing! jest beat’em upem, spokojnie na tym twórcy mogliby poprzestać z fabułą, ale na szczęście tego nie zrobili. W związku z tym droga wiodąca przez siedem rejonów i w sumie 14 misji jest okraszona całkiem sporą liczbą dialogów. Nie są górnolotne, można nawet powiedzieć, że często są nawet kloaczne, ale za to tworzy to ogólnie lekki i humorystyczny klimat pościgu za uciekająca baterią. Co ciekawe jednak, twórcy dodali kilka miejsc, w których nasza ekipa przysiada, aby odpocząć i przy okazji porozmawiać. Motyw został wprowadzony do morderczej trasy bardzo naturalnie, dzięki czemu poznajemy lepiej, a w niektórych kwestiach nawet aż za dobrze wszystkich bohaterów. Warto jeszcze nadmienić, że kampania ma dwa zakończenia – do jednego dochodzimy walką, a do drugiego dzięki pokojowemu rozwiązaniu (taka podpowiedź chyba wystarczy). Zostały przedstawione w trakcie napisów końcowych, więc nawet gdy przygrywająca w ich trakcie muzyka zepsuje się z powodu buga, lepiej je oglądać. Co ważne też, gra posiada polskie napisy, a to, jak wiemy, nie jest standardem przy polskich produkcjach wydanych na Switchu.
Wspomniana już czwórka wojowników została stworzona według znanych archetypów. Jest więc koleś z mieczem, taki średni we wszystkim; panna z dwoma krótkimi mieczami, czyli szybka i słaba; rosły kolo, wręcz wiking, którego cechują wolniejsze ruchy, ale jest silny; ostatnią postacią jest dama o obfitych kształtach, która trzyma wroga na dystans dzięki kijowi. Grać możemy solowo, ale też nic nie stoi na przeszkodzie (oprócz pandemii), żeby wspomogły nas trzy inne osoby w lokalnym co-opie. W przypadku rozgrywki sieciowej zostaje się zadowolić tylko rankingami sieciowymi, ale za to można poszaleć, bo każda plansza i poziom trudności ma swoją tabelę. Poziom trudności wybieramy dla każdego poziomu osobno, ponieważ wyzwanie ciągle rośnie oraz liczba osób grających też ma znaczenie. Niestety nie miałem okazji zagrać z kimś, ale samotna walka pokazała mi, że w Shing! byłoby przyjemniej grać z towarzystwem. Większość gry przeszedłem na normalu, ale jakoś w szóstej lokacji musiałem zrzucić poziom na łatwy z powodu awarii palca, co przeszkadzało w graniu, a w niektórych momentach robi się naprawdę intensywnie i trzeba się sporo nawywijać prawym kciukiem na analogu. Jednak gdy wracam myślami do tych plansz, a już szczególnie dwóch z ostatniej lokacji, to przypuszczam, że nawet z w pełni funkcjonalną ręką musiałbym się posunąć do obniżenia wyzwania, bo dłuższe spędzanie czasy na planszy sprawiało, że moja drużyna była wycieńczona pod względem HP i bywało, że padali pomiędzy checkpointami. Ale na szczęście twórcy wykazali się wyrozumiałością i dostępne są respawny w checkpointcie z pełnią zdrowia.
Każda postać ma swój podstawowy zestaw ataków, które wykonujemy za pomocą prawego analoga. Wychylając gałkę w górę i bok zadajemy kolejne ciosy, które mogą stworzyć porządne combo. W tym celu przydatne są też podskoki i kopnięcia, chyba. Kopnięć nie jestem pewny, bo są ustawione na Y i kompletnie nie po drodze było mi ich używać, przez skupienie ataku na analogu. Zresztą podobnie jest z blokiem. W celu obrony o wiele efektywniejszy jest unik, który pozwala szybko oddalić się od przeciwnika bądź znaleźć się za nim. Blok tak właściwie jest przydatny tylko przy przeciwnikach, którzy wręcz wymagają jego użycia, bo inaczej albo nas zajadą, albo ich nie nawet nie ruszymy z powodu tarczy, którą mają. A skoro mowa o przeciwnikach, to liczba ich typów jest całkiem spora i dopiero pod koniec gry można odczuć pewną monotonię. Choć to tak właściwie kwestia dwóch rodzajów wrogów, którzy wtedy pojawiają się częściej, a ich samotne ubijanie jest czasem zbyt upierdliwe, na przykład zestaw wroga z tarczą, którą trzeba rozwalić, odbijając blokiem wiązki energii, plus mistrza szermierki, który wymaga sporo czasu na zbicie obrony i życia, a na dodatek trzeba go tłuc każdym możliwym sposobem bez powtarzania tych samych akcji. Trochę denerwujące są też miejsca, gdzie można wpaść w ciąg wrogich ataków, jak walka na łodzi, co łatwo może skończyć się utratą większości życia. Wciąż jednak nie można odmówić Mass Creation dobrze przygotowanej sieczki, która przez większość czasu stara się urozmaicać zadania, np. zrzucaniem z wielkiego robala małych demonów. Właśnie sobie jeszcze przypomniałem, że nie wspomniałem o power upach, silnym ataku i odznaczeniach za ukończenie poziomu…To zostawię Wam już do zobaczenia w grze.
W przypadku oprawy wizualnej spokojnie można powiedzieć, że pomysłów na tereny i ich wygląd nie zabrakło. Są trakty leśne, jaskinie czy nawet futurystyczne wnętrza i ta różnorodność cieszy, tym bardziej że nie są robione według typowych szablonów, widać w nich autorskie spojrzenie. Przeciwnicy i nasze postaci są ciekawie zaprojektowani i generalna ta wciąż raczej prosta grafika 3D zwyczajnie się podoba i pasuje do niepoważnego tonu produkcji. Boli jednak to, jak jakość została zrzucona względem pozostałych platform. Na większych wszystko jest ładnie wygładzone, o wiele lepiej działa gra światłem i nie ma zbytnich rozjaśnień, które utrudniają rozpoznanie tego, co dzieje się na planszy, szczególnie w przypadku kilku wrogich ataków. Na szczęście rzadko bezpośrednio wpływa to na rozgrywkę, ale irytacja pozostaje, gdy dostaje się atakiem z fali energii, której nie widać. Za to przynajmniej gra nie gubi klatek i działa płynnie. Piszę to głównie z myślą o graniu na hendheldzie, w doku jest trochę lepiej. Generalnie mam wrażenie, że mogło być zdecydowanie lepiej pod względem, szczególnie, że inne indyki pokazują, że na Switchu mogą i wyglądać, i działać dobrze. Za to nie mam zastrzeżeń do angielskiego dubbingu (wszystkie dialogi zostały udźwiękowione) oraz do przyjemnej muzyki i efektów dźwiękowych.
Przejście Shing! zajęło mi z pięć godzin i w większości był to czas miło spędzony. Luźna fabuła okraszona udźwiękowionymi dialogami dodaje przyjemną atmosferę w pogoni za złodziejem. Samo wycinanie grup przeciwników najczęściej idzie sprawnie, szczególnie gdy opanuje się uniki. Gorzej, gdy trzeba użyć bloku, jakoś zwykle aktywowałem go za wcześnie, widać okno na, na przykład, odbicie kul energii jest mniejsze niż bym chciał. W niektórych miejscach też widać, że zdecydowanie lepiej grałoby się w grupie do czterech osób. I głównie w tym celu polecam Wam zakup Shing!, choć samotna gra też będzie dobrze spędzonym czasem.
Serdecznie dziękujemy Mass Creation
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry
Producent: Mass Creation
Wydawca: Mass Creation
Data wydania: 21 stycznia 2021
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (azjatyckie i limitowane EU)
Waga: 5,4 GB
Cena: 80 PLN
Najnowsze komentarze