Inside

Hitami eksportowymi Danii od lat są klocki Lego, piwo Carlsberg oraz feta (to nie jest ser grecki!). Za sprawą Limbo oraz Inside do grona duńskich wizytówek zaliczyć możemy również gry komputerowe.

Nie mam zwyczaju przechodzić ponownie gier, które już zaliczyłem. Jak u większości graczy, moja kupka wstydu również rośnie z każdym miesiącem, a czas nie jest przecież z gumy. Jedynym wyjątkiem w tej materii są jednak wymienione wcześniej gry rodem z Kopenhagi. Dla tych, którzy ostatnie lata spędzili w jaskini, spieszę z krótkim wyjaśnieniem. Blisko 12 lat temu świat komputerowej rozrywki oszalał na punkcie Limbo – minimalistycznej produkcji platformowo-logicznej, która mimo skromnej oprawy oferowała przebogatą grywalność. Monochromatyczna grafika idealnie współgrała w tej produkcji zarówno z otwartą fabułą, jak i gęstym klimatem. Kiedy więc duńscy developerzy zapowiedzieli premierę kolejnego dzieła, trudno się dziwić, że uwaga branży ponownie została skierowana na ojczyznę najbardziej znanych klocków świata. Programiści z Playdead bardzo długo kazali jednak czekać na kolejny pokaz ich kunsztu. Dwa lata w przypadku gry niezależnej, w dodatku koncepcyjnie niemalże identycznej z poprzedniczką, to szmat czasu. Cierpliwość jednak popłaca, gdyż Inside ciężko zarzucić jakiekolwiek niedociągnięcia… Ale po kolei.

Podobnie jak w przypadku Limbo, również w Inside w ręce graczy oddano bezimiennego bohatera, którego zadaniem jest brnąć do przodu, po drodze nie dając się posłać na tamten świat. Oczywiście wędrówka w prawą stronę ekranu nie jest spacerkiem – przed protagonistą ukazywał się będzie świat najeżony śmiertelnymi pułapkami oraz łamigłówkami, bez rozwiązania których nie popchniemy oczywiście fabuły dalej. Zagadki są dokładnie takie jakie być powinny – początkowo ograniczają się do czynności pokroju przełączenia dźwigni, ale z czasem stają się nieco bardziej skomplikowane. W żadnym jednak momencie nie są przekombinowane, dzięki czemu większość graczy będzie w stanie ukończyć tytuł bez zaglądania do poradnika. Jeśli zaś idzie o fabułę, to wydaje się nieco bardziej oczywista od tej z Limbo, ale… tylko na początku. W miarę zaliczania kolejnych ekranów staje się coraz mniej jednorodna i pozostawia spore pole do własnej interpretacji. Głównego bohatera poznajemy w momencie gdy jest ścigany, ale nie wiadomo za co ani dlaczego. Przeciskaniu się pomiędzy kolejnymi patrolami towarzyszy ogromny niepokój u gracza, przez co rozgrywka już od samego początku jest bardzo intensywna. Później tempo nieco spada, by po dotarciu do terenów zindustrializowanych znów nabrać ogromnej dynamiki. Koktajl przeciwności jest zresztą jednym z wyróżników recenzowanej produkcji. Momenty dynamiczne mieszają się ze statycznymi, szare i mdłe otoczenie kontrastuje z czerwonym ubiorem naszego bohatera, a sama produkcja przeraża, choć w żadnym momencie nie straszy.

Przeciwstawne środki wyrazu doskonale definiują również świat przedstawiony. Ten jest nie tylko brutalny, ale i okrutny, i za nic ma ludzką tragedię. Człowiek jest tutaj zdewaluowany do roli przedmiotu, totalnie zniewolonego, bez energii oraz uczuć. Wszystko to sprawia bardzo odpychające wrażenie, ale… nie pozwala się oderwać od ekranu. Z biegiem lat coraz rzadziej miewam syndrom jeszcze jednego etapu, ale w duńskiej produkcji to norma. Wpływ na to ma przede wszystkim urozmaicony gameplay. Mimo bardzo prostego sterowania, ograniczonego do zaledwie dwóch przycisków, rozgrywka jest nad wyraz rozbudowana. Nasz bohater ochoczo wykorzystuje elementy otoczenia do przejścia dalej, przeskakuje przepaście, ucieka przed wrogami, rozwiązuje mniej lub bardziej skomplikowane zadania oraz wykorzystuje akcje aktualnie dziejące się na ekranie. Nowinkami względem Limbo są m.in. nabycie przez naszego nieimiennego umiejętności pływania oraz możliwość korzystania z batyskafu. Atrakcji nie zabraknie więc przez całą grę, której pierwsze przejście powinno zająć ok. 4 godzinki. Nie jest to oczywiście zbyt imponująca ilość, ale również dzięki temu twórcom gry udało się uniknąć zarówno powtarzalności, jak i konieczności sztucznego podbijania czasu obcowania z grą. Gdyby zresztą gra trwała dłużej, to pewnie niejeden z nas zdążyłby się przyzwyczaić do brutalności i grozy, przez co takiego wrażenia nie robiłoby zakończenie gry… Z recenzenckiego obowiązku dodam jednak, że chętni mogą poszukać po ukończeniu przygody dodatkowych znajdziek oraz pokusić się o poznanie alternatywnego zakończenia.

Zadziwiające w tym tytule jest również to, jak skromnym wachlarzem środków wyrazu udało się osiągnąć tak piorunujący efekt ogólny. Grafika w zestawieniu z Limbo zyskała wprawdzie kolory, ale w większości są to mętne odcienie szarości, zieleni i czerni. Dodatkowo, tradycyjnie już dla Duńczyków nie uświadczymy tutaj prawie wcale muzyki. Nasz pozbawiony imienia jegomość nie wypowiada i nie zamieni też z nikim ani słowa, a jedyne wyrazy jakich doświadczy gracz obecne są tylko w minimalistycznym menu oraz napisach końcowych. Zresztą, po zaliczeniu Inside będziecie równie „gadatliwi” – mnie dojście do siebie po dobrnięciu do końca każdorazowo zajmuje kilka godzin, tak mocno kontakt z tą grą oddziałuje na psychikę. Co ja piszę, jaką grą… to jest arcydzieło! Jeśli jeszcze jakimś cudem jej nie zaliczyliście, czym prędzej nadróbcie zaległości, tym bardziej, że Inside bardzo często ląduje w promocji – wówczas można je wyrwać za paręnaście złotych.


Zakup obowiązkowy!


Producent: Playdead
Wydawca: Playdead
Data wydania: 28 czerwca 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1,5 GB
Cena: 80 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *