Super Mario Bros. Film

Bez niepotrzebnego ryzyka.

Nintendo ponownie postanowiło podbić Hollywood za pomocą ekranizacji swojego popularnego IP. Osobiście podchodziłem to tej decyzji nieco nerwowo. Gry Super Mario raczej nie są znane ze swojej fabuły i większości fanów ciężko byłoby sobie wyobrazić, w jaki sposób można przenieść ją na język filmowy (o filmie live-action z 1993 roku nie rozmawiamy). Oleju do ognia dolewało zaangażowanie w projekt Illumination, czyli studia znanego głównie z serii “Jak ukraść księżyc?”, które ukarało rasę ludzką za wszystkie grzechy świata stworzeniem Minionków. Żarty o pierdzącym Donkey Kongu i trailerach w rytmach muzyki Pitbulla pisały się same.

Sparowanie Nintendo i Illumination okazało się być jednak mieszanką idealną. Nie, nie dlatego, że udało im się stworzyć porządny film animowany. Super Mario Bros. Film to perfekcyjnie wyliczone dziecko dwóch korporacji, który wzięły sobie za cel zadowolenie jak największej widowni i niesfrustrowanie zbyt wielu hardcorowych fanów Nintendo. Banalna historia i płaskie postacie zostają porządnie zasłonięte toną fanserwisu, nie najgorszymi żartami, porządna animacją i bardzo solidną ścieżką dźwiękową.

Bawić tutaj będą się dobrze zarówno dzieciaki znające Mario głównie z gier wydanych na Switcha, ich rodzice pamiętający oryginalne Super Mario Bros. na NES-a (lub w naszym przypadku – na Pegasusa), jak i wieloletni fani znający całą historię Mario na wskroś. No i nie będę ukrywał, że podczas tej półtoragodzinnej przejażdżki bawiłem się całkiem nieźle.

Film pędzi przed siebie jak na trybie 200cc. Po krótkim wstępie eksplorującym ulice Brooklynu rodzeństwo wpada do rury transportującej ije do Grzybowego Królestwa. Illumination upewniło się, że każda sekunda będzie nas bombardować nawiązaniami do gier. Zobaczymy znajomych przeciwników Mario, muzyka skomponowana przez Briana Tylera cały czas przemyca znane motywy Koijiego Kondo, a niektóre sceny niemal w całości przenoszą na filmowy ekran mechaniki znane z gry (tworzenie Kartów). Na drugim planie prawie zawsze znajdziemy chociaż jeden easter egg celebrujący nie tylko Mario, ale też inne marki Nintendo (Star Fox, Punch-Out).

Obsada głosowa, koniec końców, również okazała się być głównie strzałem w dziesiątkę. Głos Charliego Day’a świetnie pasuje do tchórzliwego Luigiego, dubbingowo-komediowy warsztat Keegana-Michaela Keya zamienia Toada w zabawnego towarzysza Mario. Anya Talor-Joy sprawnie sobie radzi z odegraniem wysublimowanej i jednocześnie kompetentnej księżniczki Peach. Z kolei Seth Rogen… jest Sethem Rogenem, jednak zaskakująco dobrze pasuje to do roli małpy kochającej banany (chociaż mam wrażenie, że ta wersja Donkey Konga preferowałyby konsumpcję innego daru natury).

Najjaśniejszą gwiazdą jest tutaj Jack Black, którego Bowser, gdy tylko pojawia się na ekranie, zawsze kradnie całą atencję widza. Czuć, że aktor/komik/muzyk czerpie masę frajdy z tej roli i jego wersja antagonisty wykorzystuje pełną gamę jego umiejętności (tak, dostaliśmy musicalną wstawkę). Przy tak wysokim poziomie tym bardziej zawodzi głos naszego głównego protagonisty. Chris Pratt posiada doświadczenie przy aktorstwie głosowym (Lego: Przygoda), ale wciąż uważam, że pomimo starań, jest to po prostu kiepski casting podyktowany tylko potrzebą wklejenia znanego nazwiska na plakaty. Jego głos nie wybija z doświadczenia, ale jestem pewny, że Illumination byłoby w stanie znaleźć o wiele lepszego aktora, który wprowadziłby do znajomej dykcji Charlesa Martineta odpowiednio dużo subtelności (oryginalny głos Mario otrzymał za to kilka cameo).

Niemal wszystko wydaje się być tutaj niemal idealnie dobrane i rozłożone tak, aby nigdy nie nudzić widza i regularnie dostarczać zastrzyki dopaminy. I przez 92 minuty spędzone w sali kinowej to jak najbardziej działa. Niestety, film się kończy. Ekscytacja ustępuje. A człowiek ma w końcu chwilę na to, aby uzmysłowić sobie, jak bezpieczny jest to film.

Super Mario Bros. Film adaptuje materiał źródłowy nadzwyczaj wiernie. Na tyle wiernie, że boi się w nim mieszać chociażby w jak najmniej ryzykowny sposób. Film nie posiada żadnej wiodącej narracji, która posplatałaby ze sobą wątki każdego z bohaterów. Mario jest skłócony ze swoim ojcem, Luigi próbuje przezwyciężyć swój strach, otoczona wyłącznie przez Toady Peach czuje się samotna, Donkey Kong także nie do końca dogaduje się ze swoim rodzicem, a Bowser szuka miłości. Wszystko to dałoby się spiąć razem w prostą, ale wywołującą emocję historię o rodzinie i potrzebie bliskości, ale włodarze Illumination i Nintendo najwidoczniej zupełnie nie byli zainteresowani opowiedzeniem ciekawej historii, która mogłaby rezonować zarówno ze starszymi, jak i młodszymi widzami. Skutkuje to ładną, ale pustą w środku wydmuszką, która nie będzie warta waszej uwagi po opuszczeniu seansu.

Ewidentnie widać, że jest to absolutnie świadomy kierunek. Sceptycyzm wobec projektu czuć było na każdym stopniu produkcji. Korporacje postawiły więc na coś prostego i nieagresywnego. Tak aby zadowolić jak największą publikę bez tworzenia sobie zbyt wielu wrogów (a przy okazji zarobić niemoralne ilości pieniędzy i przygotować grunt pod sequele). Znajome postacie, znajoma muzyka (przerywana bez potrzeby co jakiś czas absolutnie zbędnymi piosenkami na licencji), łatwa do śledzenia fabuła i proste slapstickowe żarty. Bez poświęcenia uwagi takim zbędnym elementom, jak rozwój bohaterów czy morał.

Czy warto się wybrać do kina na Super Mario Bros. Film? Tak. Wy będziecie się dobrze bawić, dzieciaki też będą się dobrze bawić, a i wasi znajomi niewiedzący zbyt wiele o Nintendo też raczej wyjdą z sali zadowoleni. Liczyłem jednak, że jakimś cudem Illumination w końcu dostarczy mi animację będącą czymś więcej niż atrakcją w parku rozrywki (tak, nawiązałem do Martina Scorsese, wysyłajcie mi listy z narzekaniami).

Nie jestem pierwszy, który to napisze – konsensus większej części Internetu wydaje się trafny – to solidna dawka rozgrywki dla fanów Mario i bardzo średni film. Film, który na swoją niekorzyść trafił w bardzo niefortunne okienko między znacznie bardziej imponującymi animacjami (w kinach dalej możecie obejrzeć Kota w butach: Ostatnie życzenie, za parę miesięcy premierę będą miały Między Nami Żywiołami od Pixara i wyczekiwany Spider Man: Poprzez multiwersum). I boję się, że po tak obfitym w pełnometrażowe animacje roku o Super Mario Bros. Film za parę miesięcy nie będę już zbytnio pamiętał.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *