Lost in Random

Inspiracje Timem Burtonem, animacją poklatkową oraz Alice’s Madness Returns złożone w action-adventure w starym stylu.

A gdyby tak wszystkim rządziła… losowość? Pewnie nie byłby to dobry świat dla nałogowych hazardzistów, ale w świecie Lost in Random tak właśnie było przez wiele tysiącleci do czasu, aż zła królowa zmieniła chwiejne podstawy egzystencji. Odkąd nastały jej rządy, ze świata zlikwidowano wszystkie kostki oprócz jednej, która decydowała o losie każdego obywatela po ukończeniu przez niego lat 12. W zależności od wylosowanej liczby oczek zostają mu wyznaczone już na zawsze standard życia i zawód. Wszystkie dzieciaki marzą o dostaniu się do Sixtopii, a pogardzają mieszkańcami Onecroft. Gdy jednak siostra Even, pochodząca właśnie z „najniższego” miasta, dostaje się do wyczekiwanej „szóstki” i zaczyna zsyłać pozostawionej w „jedynce” siostrze koszmary, szybko okazuje się, że wcale nie była aż takim “szczęśliwcem”…

Sama fabuła jest dość umowna i grubymi nićmi szyta, ale twórcy przykrywają całą opowieść rozkoszną peleryną baśniowego klimatu oraz odrobiną humoru  w stylu Neila Gaimana. Nie bez wpływu na ten klimat jest rozbudowane światotworzenie wyrażające się w ciekawie zaprojektowanych lokacjach zaludnionych dziwacznymi postaciami oraz świetny kierunek graficzny. Dyrektorzy artystyczni gry, Olov Redmalm i Klaus Lyngeled, są tak zafascynowani ręcznie rzeźbionymi figurkami wykorzystywanymi w animacji poklatkowej, że w swoim nowym studiu zdecydowali się wykorzystać… rzeczywiste obiekty. W Lost in Random jest to „tylko” oprawa stylizowana na tę formę – ale jak dobra!

Na czym jednak polega rozrywka? Even będzie musiała przedrzeć się przez każdą z sześciu krain zanim dotrze do Sixtopii. W każdej z nich pozna bardzo ekscentrycznych mieszkańców, ich obsesje związane z liczbą oczek, które patronują miastu oraz jakiś problem, który należy rozwiązać, żeby zyskać sobie przychylność i pomoc w dalszej podróży. Czasem jest to rozdwojenie jaźni burmistrza miasta, którego „mroczna połowa” bardzo chciałaby tworzyć złowieszcze wiersze (ale jego rymy nawet w Krainie Losowości są częstochowskie), czasem wojna domowa. Jest jak jest, ale Even zawsze sobie potrafi jakoś poradzić. Świat gry faktycznie naprawdę wciąga. Fabuła oraz lokacje są zupełnie liniowe, ale potrafią zaskoczyć. Eksploracja miasteczek to przede wszystkim sporo zabawnych dialogów i trochę szukania obiektów. Chociaż miejsca na pierwszy rzut oka wyglądają bardzo podobnie ze względu na spójność stylistyki, różnią się od siebie wystarczająco, by sprawiały wrażenie świeżych. Scenariusz układał Ryan North (który pracował m.in. nad “Adventure Time”), któremu zdecydowanie należą się pokłony za wspaniałe ożywienie świata przedstawionego w grze. Naprawdę warto poświęcić więcej czasu, by wypełnić side questy (nawet jeśli polegają na upierdliwym znajdowaniu czegoś w labiryncie uliczek) i porozmawiać ze wszystkimi postaciami. Główny cel naszej podróży cały czas gdzieś tam majaczy, ale to epizodyczne przygody ubarwiają rozgrywkę.

Jednak w mrocznym, baśniowym świecie nie można poprzestać na chodzeniu i gadaniu. Tym, co wyróżnia Lost in Random, jest system walki bardzo pasujący do losowości jako głównego motywu. W pewnym momencie Even poznaje Diceya – małą, sympatyczną, bablającą nieustannie kostkę, jedną z ostatnich przedstawicielek swojego gatunku(?). Właśnie to stworzenie daje jej moc przeciwstawiania się losowi. Toczymy walki z mechanicznymi automatonami. Z początku nie mamy przeciwko nim żadnych szans – Even dysponuje jedynie procą. Może jednak rozbić rosnące na ich ciele kryształy i naładować swoją kostkę energią. Energia z kolei pozwala na rzut, a ilość oczek zadecyduje o tym, jakie karty możemy wykorzystać. Początkowo możemy wylosować tylko 1 i 2, ale w miarę postępu fabuły dostajemy coraz więcej możliwości. W trakcie wybierania kart czas się zatrzymuje. Niektóre potyczki nie są zrealizowane w formie tradycyjnych arenowych starć. Zamiast tego, walka odbywa się na wielkich planszach do gry, co zmienia trochę reguły – wylosowana liczba oczek nie tylko określa możliwości ataku, ale też przemieszcza pionka. Czasem trzeba zabić konkretnego przeciwnika, aby odblokować planszę. Generalnie fajna sprawa, ale…

…niestety system walki cierpi na szybko wkradającą się monotonię. Wrażenie unikalności oraz satysfakcję szybko zabijają dwie rzeczy. Pierwsza sprawa jest prosta – to powtarzalność przeciwników. Nie dość, że same walki zawsze mają bardzo podobną formułę i nawet „gigantyczne gry planszowe” nie zmieniają za bardzo arenowej specyfiki, to rodzajów adwersarzy jest naprawdę niewiele. Brakuje także ciekawych walk z bossami – poza „walką na rymy” nic nie zostało mi na dłużej w głowie, a nawet i ona toczyła się tylko na platformie dialogowej. Gameplayowo to nadal było zabijanie szeregowych przeciwników, potem parę ciosów w bossa, który wykonuje dwa ruchy na przemian. Drugim problemem są karty. W miarę upływu rozgrywki dostajemy możliwość kupna nowych i tworzenia własnej talii, z której będziemy korzystać w sposób częściowo losowy podczas walki. Problem polega na tym, że chociaż samych kart jest całkiem sporo, wiele powiela tę samą formułę: to albo przyzwanie broni bliskodystansowej/długodystansowej, albo umieszczenie dodatkowego elementu zadającego obrażenia na polu walki, albo karty leczące. Są też nieliczne wyjątki, ale jest ich na tyle niewiele, że po odblokowaniu wszystkich dostępnych kart, gdzieś w 2/3 rozgrywki, zorientowałam się że wcale nie potrzebuję już kupować żadnych innych, ponieważ po odkryciu paru dobrych combosów przechodzenie walk stało się dość bezproblemowe i niewymagające kombinowania.

Lost in Random przyciąga swoim kierunkiem artystycznym, dzięki któremu gra prezentuje jednocześnie różnorodny, jak i spójny estetycznie świat owinięty w baśniowy mrok. Stylizacja na animację poklatkową z glinianymi figurkami jest nad wyraz udana, a miasteczka zbudowane ze złomu i rozwalonego drewna ze swoimi labiryntowymi strukturami robią wrażenie. Moim głównym zastrzeżeniem jest efekt mgły, który na Switchu jest dość intensywny – budynki przestają być widoczne na bardzo niewielkim dystansie. Pojawiają się też inne graficzne niedoróbki – rozmyte tekstury i kontury przeciwników.

Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową, przyznam, że niewiele z niej pamiętam po przejściu gry, ale w trakcie świetnie podkreślała atmosferę opowieści. To naprawdę dobry kawałek muzyki ilustracyjnej wykonanej przez The Blake Robinson Symphonic Orchestra z odpowiednią ilością dzwoneczków do wzmacniania creepy klimatu. Na prawdziwe wyróżnienie zasługuje z kolei voice acting – zwłaszcza głos “narratora”, który komentuje przygodę Odd w trakcie całej rozgrywki.

Dzieło Zoink Studios to solidny kawałek kodu, który zachwyca przede wszystkim pomysłem i klimatem, ale też trochę niedomaga pod względem wykonania. Walka, chociaż ciekawa i z początku satysfakcjonująca, łatwo staje się monotonna; fabuła, baśniowa i mroczna, posuwa się dość wolno i ostatecznie jej zakończenie rozczarowuje. Lost in Random pozwala jednak nadal na zatopienie się na 15 godzin w zawiłym świecie, posłuchanie masy dobrych, zabawnych, inteligentnych dialogów czytanych przez świetnych aktorów głosowych i spróbowanie czegoś oryginalnego. Osobiście bardzo podobała mi się ta przygoda, ale nie jestem w stanie przymknąć oka na jej niedoróbki.


Trudno powiedzieć…


Producent: Zoink Games
Wydawca: Electronic Arts
Data wydania: 10. września 2021 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 4,3 GB
Cena: 129,90 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *