Let’s Get Fit

Chudnijmy. I wkurzajmy się.

Nie ukrywam, że jestem mężczyzną dość sporych rozmiarów. Gdy w okresie przejściowym między technikum a studiami przestałem rosnąć wzdłuż, zacząłem rosnąć wszerz. Chcąc odzyskać upragnioną dawną “formę” postanowiłem trochę się poruszać, a idealny do tego wydawał się Switch. I tak jak finalnie znalazłem balans w Ring Fit Adventure (o którym napiszę w dniach nadchodzących), to miałem też krótką przygodę z Let’s Get Fit. Krótką, bo gra powinna raczej nazywać się “Let’s Get Frustrated”.

Szczęśliwy Krowen wybiera plan treningowy. Jeszcze nie wie, co go czeka.

Paczuszka z wydaniem fizycznym gry jest dość skromna – pudełko z kartridżem i opaska na udo. Co ciekawe, opaska jest totalnie opcjonalna, co gra zaznacza już w intrze, a także w istnieniu cyfrowego wydania gry. Posiadanie jej jest całkowicie zbędne przez budowę gry. Gdy już zaczniemy grać, z opaską czy bez, dojrzy się kilka pozytywów – muzyczka nastraja do ćwiczeń, grafika jest dość czytelna, gra ma język polski, fajny kalendarz treningowy i wiele dostępnych planów zróżnicowanych zarówno pod względem intensywności, jak i potrzeby budowania konkretnych partii ciała. Jest super, wybieramy naszego trenera personalnego i… wszystko trafia szlag.

Nie wątpię w działanie planów treningowych z Let’s Get Fit, ale plan treningowy można ogarnąć taniej i bez kłamliwej “grotoczki”.

Let’s Get Fit jest koszmarem dla nowicjuszy pod każdym względem, dzięki czemu kierowałbym się ku określeniu tej produkcji mianem “niegrywalnej”. Dzień z planu treningowego jest podzielony na ćwiczenia i serie – raczej klasyk. Niestety, tylko niektóre ćwiczenia posiadają mały “wideoporadnik”, który można obejrzeć przed serią. Część ćwiczeń trzeba więc robić “na czuja”, mając nadzieję, że ruch, który wykonujemy, to realnie to, czego oczekuje od nas gra. Jasne, pierdoła, bo po chwilowej obserwacji trenera personalnego i poświęceniu punktów za wykonane ćwiczenia złapiemy, o co chodzi, i w kolejnych seriach zrobimy już je dobrze. Kolejny problem – gra mierzy nasz wysiłek tylko w punktach i w ogóle nie bierze pod uwagę czasu. Co za tym idzie – nie zrobimy pełnej serii powtórzeń, bo gra będzie kazała nam przejść do kolejnego ćwiczenia. A gdy mamy “burpee z deską” do zrobienia, to choćbyśmy byli egipskimi bogami fitnessu, nie damy rady wykonać tego ćwiczenia zgodnie z tempem gry. Zapewne dzięki takiej formie podejścia do ćwiczącego twórcy mogą totalnie olać istnienie fizycznego akcesorium. O tym, że punkty często naliczane są totalnie z odwłoka, nie ma nawet co wspominać.

Ćwiczenie, po którym się poddałem i sprzedałem grę – nawet Avengersi nie wyrobiliby z nim w narzuconym tempie.

Jakby tego było mało, totalnie leży rytm ćwiczeń. Awatar na ekranie porusza się koślawo, widać jak nienaturalnie łączone i przyspieszane są animacje, a lektor podkładający głos pod trenera nierówno liczy powtórzenia. Dobrze by było, gdyby je liczył, ale często i gęsto powtarza tylko pierwsze 4-6 powtórzeń, a potem milczy. Komentowanie szczególnie przydałoby się przy ćwiczeniach, przy którym nie da się patrzeć na ekran, ale że go nie ma, to powodzenia w ogarnięciu ruchów.

Plansza zmienia się w miarę jak ćwiczymy. Szkoda, że w wybranym przeze mnie planie treningowym ciągle patrzyłem na to samo tło.

Let’s Get Fit miało być dla mnie tańszym zamiennikiem dla koszmarnie drogiego w tamtym czasie Ring Fita. Skończyło się na tym, że poćwiczyłem tydzień i tytuł sprzedałem, przepraszając Nintendo za brak wiary w ich produkt (pierwszy Ring Fit mi padł i mimo próby naprawy musiałem kupić drugi egzemplarz). Do wesela na szczęście schudłem, by zmieścić się w garnitur, ale na tę opowieść przyjdzie jeszcze czas. Spoiler – były w niej smoki.


Omijać z daleka…


Producent: Exkee, Voxler
Wydawca: PLAION
Data wydania: 13 maja 2022 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (z bezużyteczną opaską na udo)
Waga: 1,3 GB
Cena: 129 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *