Sona-Nyl of the Violet Shadows ~What a Beautiful Memories~ (18+)

Kosmiczny horror przepuszczony przez japoński filtr.

Na początek przydałoby się wyklarować kwestię dwóch dostępnych wersji Sona-Nyl of the Violet Shadows. Wersja pierwsza o podtytule ~What a Beautiful Memories~ wyszła w 2010 roku w Japonii na pecety i była przeznaczona dla pełnoletnich graczy ze względu na sceny erotyczne. Cztery lata później, oczywiście nadal tylko w Japonii, pojawiła się wersja druga z podtytułem Refrain. Ponieważ tym razem także pod uwagę wzięte były konsole – PSP i Xbox 360 – nagość została usunięta. Doszły jednak dodatkowe krótkie historie, których akcja rozgrywa się po głównej fabule. Dziewięć lat później, pod koniec roku 2023, MangaGamer wydał na komputery pierwszą angielską lokalizację Sona-Nyl of the Violet Shadows. Na Steamie znajduje się wersja Refrain, natomiast w sklepie wydawcy ~What a Beautiful Memories~. Ta druga zawiera w sobie oba wydania i z menu można wybrać, które chce się ograć. Gdyby jednak ktoś kupił tytuł na Steamie i chciał opcję dla dorosłych, wtedy ze strony wydawcy trzeba pobrać patcha. Co ciekawe, obie wersje mają osobne galerie. Po przeczytaniu całej wersji dla dorosłych i dodatkowych scen pofinałowych widziałem, że liczba głównych grafik i scen jest taka sama. Przypuszczam, że te erotyczne albo zostały złagodzone, albo podmienione na inne. Ogólnie jest ich siedem i tak właściwie tylko dwie ostatnie są bezpośrednio związane z fabułą, więc w zależności od upodobań każda opcja będzie dobra i obstawię, że twórcy odpowiednio dostosowali zmiany. MangaGamer przy pierwszym włączeniu gry sugeruje, żeby najpierw zapoznać się z oryginałem dla dorosłych, a potem dopiero wersję czystą, ale raczej nie ma konkretnych powodów dla czytania obu wersji. Grafiki i sceny z dodatków będzie można znaleźć w galerii Refrain. Trochę to wszystko pokręcone, ale przynajmniej wszystko, co związane z tym tytułem, znajduje się w jednym wydaniu.

Akcja gry rozgrywa się w 1907 roku pięć lat po tragedii w Nowym Jorku. Nikt tak do końca nie wie, co się wtedy wydarzyło. Przypuszczenia padają na awarię ogromnego miejskiego silnika, który napędzał całe miasto. W wyniku tego wydarzenia dosłownie zniknęło z powierzchni miasta trzy miliony ludzi, a jego infrastruktura została zniszczona na różne, trudne do wytłumaczenia sposoby. Za pośrednictwem Elysii przemierzymy ruiny aglomeracji w celu odnalezienia nie tylko odpowiedzi na tajemniczą katastrofę, ale przede wszystkim by znaleźć choć ślad czegoś, co mógł pozostawić po sobie jej ukochany, Alan.

Przyjdzie nam też, i to w bardziej rozwiniętej formie, zobaczyć alternatywny Nowy Jork, który powstał w efekcie eksperymentu niszczącego rzeczywiste miasto. Przemierzenie go pada na Lily – nastolatkę, która nagle ocknęła się w trakcie spadania z nieba. Nie wie, kim jest, nie ma żadnej pamięci ze swojego życia, tylko trochę wiedzy ogólnej, nie wie nawet, czym są uczucia – jest niemal czystą kartą. Jakby tego było mało, właściwie od razu po wylądowaniu na ziemi jest ścigana przez duże, metalowe stwory. Jedno wie na pewno, jej zadaniem jest dotrzeć do wieży w środku miasta, choć nie wie, w jakim celu ma się tam pojawić.

Jak więc widzicie, Liar-soft w  Sona-Nyl of the Violet Shadows postawił na dwie bohaterki i dwie wersje tego samego miejsca. Już właściwie od początku zaczyna się dostrzegać, że ich wędrówka jest połączona. Im dalej w historię, tym bardziej zaczynają się przenikać, aż wszystko zostaje wyjaśnione. I jest to wyjaśnienie zdecydowanie satysfakcjonujące, biorąc pod uwagę to, że bazą dla historii jest koncepcja kosmicznego horroru. Jest tu kilka bezpośrednich nawiązań do twórczości Lovecrafta, ale też jeśli ktoś jej nie zna, nie jest to żaden kłopot, ponieważ scenarzysta przygotował kompletną historię na bazie konwencji. I choć koncepcja wywodzi się z horroru, tak jednak ta część została złagodzona. Nie zobaczymy tu pradawnych bogów czy brutalnych scen, ale trudno odmówić tej pozycji złowieszczego świata pełnego tajemnic, groteski i ludzkiej tragedii wywołanej przez wyższe istoty. Interesująco współgrają w tej koncepcji oba przedstawione światy – ten realny, po którym porusza się Elysia, i ten w innym wymiarze z Lily. Pierwszy skupia się na emocjach związanych z katastrofą i zgliszczami, jakie po sobie pozostawiła, ale też kładzie spory nacisk na dramaty jednostek, w tym i bohaterki borykającej się z utratą ukochanego. Drugi świat z kolei pokazuje koszmarną wizję miasta pełną niepokojących niesamowitości, jak chociażby ludzi stopniowo zmieniających się w metalowe kreatury. Nieświadomość Lily świetnie współgra z dziwnymi zasadami tu panującymi i potęguje ich okropność. Kolejną interesującą rzeczą jest domieszka steam punkowego motywu zasilania wszystkiego silnikami. Są to jednak silniki, które produkują tak dużo spalin i stały się tak powszechne, że szybko po ich rozpowszechnieniu zaczęły niszczyć środowisko, co dodaje dodatkowego mroku opowieści w części rzeczywistej i ciekawie przekłada się na koszmarny wymiar.

Tak samo jak różne są obie wersje Nowego Jorku, tak samo różnią się od siebie bohaterki tej visual noveli. Mniej więcej 22-letnia Elysia jest bardziej powściągliwa w pokazywaniu emocji, a mniej więcej 15-letnia Lily z kolei jest bardziej ekspresywna w nich, szczególnie dlatego, że tak właściwie dopiero uczy się ich. Obie jednak łączy determinacja w dążeniu do celu. Na przestrzeni gry obie poznamy całkiem dobrze, ponieważ około 20 godzin daje dość czasu na to i ewidentnie było to jednym z zamierzeń twórców. W przypadku Elysii głównie zobaczymy ją jako młodą kobietę brnącą przez ruiny miasta, ale pomiędzy rozdziałami zostały też przedstawione sceny z czasów szkoły, gdy poznała Alana, w którym się zakochała. O ile daje to kontekst dla determinacji bohaterki, tak niestety jest tylko słodkawą romantyczną wstawką, która w swoim całokształcie jest mało interesująca. Aż szkoda, że zamiast tego lub chociażby dodatkowo nie ma żadnego rozwinięcia przedziału czasu, w którym Elysia zagłębiła się w studia, aby być w stanie przemierzyć zrujnowane miasto. Nie wspominając o tym, że brakuje wyjaśnienia, jak doszło do zmiany koloru jej lewego oka.

Lily dostała więcej czasu i dialogów, głównie dlatego, że nie jest sama w miejscu, w którym przebywa. Przekłada się to więc na dużo interakcji z konduktorem, który powstał, by ją wspierać, oraz ze sporą liczbą postaci pobocznych. Na przestrzeni siedmiu rozdziałów amnezjaczka musi nauczyć się wszystkich podstaw bycia człowiekiem, nie wspominając nawet o odkrywaniu siebie, co zostało ciekawie przedstawione. Nawet nie przeszkadza dzięki temu ciągłe powtarzanie zdań wyrażających ciągłą niepewność i brak pamięci oraz wiedzy o czymś. Przez całą główną fabułę nawet jej tsunderowate podejście do konduktora wydaje się naturalne. Niestety w dodatkowych historiach staje się już dość irytujące, może więc to i dobrze, że nie zostały bardziej rozwinięte.

Jedno z dziwniejszych praw dotyczących Lili, to że nie może się nawet sama rozebrać i myć, we wszystkim musi uczestniczyć konduktor…

Struktura opowieści ma jeden schemat przez wszystkie rozdziały. Najpierw widzimy scenę z młodą Elysią, potem przechodzimy do historii ludzi w danej dzielnicy Nowego Jorku przy perspektywie Lily, aby co jakiś czas w jej trakcie wskakiwać do zrujnowanego w rzeczywistości miasta, by zobaczyć, co widzi Elysia. Jak nie mam uwag do takiej formy snucia tej historii, tak niestety za dużo tu powtórzeń. W przypadku innego wymiaru twórcy próbowali podbić jego oniryczność nie tylko opisowo, ale też nadać mu baśniowy i poematyczny ton. Pojawia się w związku z tym dużo tak samo prowadzonych wejść znanych już postaci, które tylko delikatnie różnią się w swoich powtarzanych wielu liniach. O ile w pierwszych godzinach zabieg jest interesujący, tak potem notoryczne czytanie tego samego męczy i zaczyna się przeskakiwać tekst. Głównym takim problematycznym powtarzaczem jest sprawca katastrofy czekający na końcu drogi. Z dwa razy na rozdział potrafi wskoczyć z ciągle takimi samymi liniami. Na szczęście takich niechęci przy powrocie na ekran nie wywołują inne powracające co jakiś czas postacie. Szczególnie kotka Mao ze swoim zadziornym tonem wypada tu szczególnie dobrze. Ale też Lucky Luciano, którego rola przez jakiś czas jest właściwie niewiadoma, skrywa ciekawą, dwuczęściową osobistą historię. Resztę postaci poznajemy tylko na czas każdego z rozdziałów, ale są istotne ze względu na emocje napędzające je do życia, w efekcie czego Lily może się rozwinąć jako osoba. Dramatyczna sytuacja życia w podziemnym wymiarze dała scenarzyście szansę na pokazanie jego mieszkańców w ich ciągnącym się od pięciu lat trudzie przetrwania (a niewielu się to udało) i należy przyznać, że potrafi nimi przykuć czytelnika do ekranu. Pierwszy przykład, który mi przychodzi na myśl, to matka i jej około 10-letnia córka, które mają tylko siebie i ile poświęcenia kobieta musi włożyć w utrzymanie tego stanu, a córce zostaje się tylko godzić na to, bo nie jest w stanie nic wskórać.

Sona-Nyl of the Violet Shadows znajduje się też kilka walk i nie są jakieś porywające. Odbywają się w tym samym schemacie z masą powtarzających się linii i generalnie niewiele w nich różnorodności, no może poza czasem zmieniającymi się formami ataków. O ile sama koncepcja niszczenia pewnych przeszkód na swojej drodze pasuje do konwencji tej gry, tak widać, że nie była ona tu najważniejsza. A skoro mowa o tym, co istotne, pora przejść do scen erotycznych. Tak, erotycznych, bo mimo że wersja dla dorosłych ma siedem scen z seksem, nie ma tu pornografii. Jedyne, co więcej można tu zobaczyć, to nagie kobiece piersi, a to i tak nie zawsze. I bardzo dobrze, że tak jest. Szczegóły stosunków są przekazane w tekście, a nam zostaje uruchomienie wyobraźni do zobaczenia, jak mogą wyglądać. Jak już wspomniałem, w podziemnym Nowym Jorku znajdują się różne dziwne istoty, od ludzi zmieniających się w metal po istoty o wyglądzie ludzi z kocimi cechami. W związku z tym przedstawiony w grze seks jest dość osobliwy, ale dobrze łączy się niepokojącym klimatem. Pięć z tych scen nie ma bezpośredniego wpływu na fabułę, szósta z kolei ma konkretny wpływ na pojawienie się siódmej (a gdyby jej nie było, nawet byłbym bardziej zadowolony). Jeśli dziwne ero Was nie interesuje i chcecie wersję czystą, nic nie stracicie pod kątem potencjalnych rzeczy związanych z fabułą, ponieważ, jak wspomniałem na początku, liczba scen w galerii jest taka sama w obu wersjach.

W przypadku endingów nie trzeba będzie się wysilać, ponieważ jest jeden. Należy dokonać kilku wyborów w trakcie gry i tylko tu jest mały haczyk. Na koniec każdego rozdziału musimy w dwóch lub trzech fragmentach artykułów z gazet wybrać akapity, które należy poprawić. Jeżeli uważa się na to, co się czyta, wytypowanie właściwych nie powinno być problemem, poza tym dla potwierdzenia zobaczymy, jak zmienia się tekst. Natomiast niepoprawne odpowiedzi są oznaczane obrazkiem z roześmianym księżycem. W razie wpadki wczytanie sejwa i wybranie właściwych odpowiedzi idzie raz dwa, więc warto pobawić się tym samemu. Dopiero mając właściwy tekst we wszystkich pokazanych na początku rozdziału artykułach, zobaczymy pełny wybór odpowiedzi, gdy przyjdzie jakąś wybrać. Bez dobrego tekstu po prostu nie będzie dostępna dobra opcja. Złych zakończeń jako takich nie ma, po prostu pojawia się rezygnacja u bohaterki, a my za karę musimy wczytać zapis. Aha, zapisy można robić w dowolnym momencie, więc zawsze można się nim zabezpieczyć. Dostęp do dodatkowych scen dostaniemy w menu po zakończeniu wątku głównego. Twórcy nakreślili tam ciekawe wątki, ale też niestety nie dostali szansy ich rozwinięcia i ostatecznie mam wobec nich mieszane uczucia.  Podobnie mam z wielkim biustem Elysii, który został tam wyeksponowany. Na grafikach z właściwej gry nic nie wskazywało na to, że ma tak rozwiniętą klatkę piersiową. Przez to też mam wrażenie, że ta cała bonusowa treść została wciśnięta przy wydaniu Refrain trochę na siłę.

Oprawa graficzna świetnie oddaje pomysł na dwoistość światów. Zniszczony Nowy Jork jest został przedstawiony głównie w szarościach, by lepiej oddać opuszczone na pięć lat zgliszcza. W trakcie tej części przygrywa smutny jazz, który bardzo dobrze pasuje do sytuacji. Z kolei podziemna wersja miasta mieni się wieloma barwami, nadając miejscu dodatkowego, surrealistycznego klimatu, który bazowo buduje miks zniszczeń, dziwne istoty i cała masa grzybów. Z muzyką w tej części jest trudniej… Głównym wybijającym się instrumentem jest akordeon, a jakie dźwięki z niego płyną, wszyscy powinni wiedzieć. Można się do tego przyzwyczaić, w końcu nie wyłączyłem na dobre ścieżki dźwiękowej, ale głównie dlatego że musiałbym to robić co jakiś czas w wybranych momentach, co byłoby zbyt irytujące. Nie powiem, utwory są dobrze skomponowane i pasują do obrazu, ale cóż, to nie na moje uszy. Uwagi mam też do efektów dźwiękowych. Podobnie jak w Adabana Odd Tales nie są zbyt dobrze dobrane – skrzypienie metalowych części ciała brzmi jak smętne skrzypienie starej huśtawki, odgłosy stworów nie zgadzają się z opisem (sugerowany jest ryk, a słyszymy bardziej głośny syk) i tak dalej. Japoński dubbing za to jest wysokiej jakości i nie sposób przyczepić się do żadnego wyboru castingowego.

W ostatnim rozdziale jest jednak trochę linii, w których pada kawałek tekstu z głosem i po chwili jest uzupełniany dopowiedzeniem, ale o dziwo już bez wypowiadania słów. Wygląda to bardziej na błąd niż celowy zabieg. Do samego tłumaczenia też zasadniczo nie mam uwag, tylko w piątym i szóstym rozdziale coś się tłumaczowi pomyliły cyfrowe oznaczenia pokonywanych istot. Zgłoszę to wszystko wydawcy, w tym też brak wchodzenia kursora na włącznik auto tekstu. W sumie dopóki nie włączyłem Sona-Nyl of the Violet Shadows na Legionie Go, to na Decku nawet nie pomyślałem, żeby sprawdzić, czy działa wybieranie analogiem lub krzyżakiem (mam stworzony profil przycisków dla VN-ek). Na obu tych handheldach gra działa bez problemów, na Decku jednak można wyciągnąć ponad osiem godzin bezproblemowego czytania przy zrzucenie TDP na 5W. Za to na Legionie kolory podziemia prezentują się znacznie lepiej. A, skoro o prezencji mowa, w menu gry można wybrać, czy chce się oglądać grafiki w oryginalnym rozmiarze czy współczesnym szerokim. Po porównaniu obu opcji stwierdzam, że lepiej mieć trochę czarnych ramek po bokach przy całych oryginałach niż wycięte części obrazka, aby pasował do wersji rozciągniętej.

Starałem się nie rozpisywać, a i tak przekroczyłem już cztery strony tekstu, więc podsumowanie będzie szybkie. Sona-Nyl of the Violet Shadows jest pozycją, którą zdecydowanie warto poznać. Są w niej różne wady, ale raczej z tych drobnych i część wpada w kategorię „wolałbym inaczej”. W efekcie końcowym nie rzutują negatywnie na odbiór całej interesującej fabuły oraz niewątpliwie bardzo ciekawej grafiki (choć rysownik nie radzi sobie z dłońmi…). Tak więc zdecydowanie polecam Wam zapoznać się z tą visual novelą, czy to w wersji dla dorosłych, czy trochę ugrzecznionej.


Polecamy


Serdecznie dziękujemy MangaGamer.com
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Liar-soft
Wydawca: MangaGamer
Data wydania: 8 grudnia 2023 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 2 GB
Cena: 161,99 PLN (Steam), 35 USD (MangaGamer)

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *