My Lovely Empress

Krwawe dylematy i mityczne piękności.

Recenzję napisała Pani K.

My Lovely Empress jest trzecią odsłoną serii gier strategiczno-symulacyjnych z elementami powieści wizualnej osadzonych w klimacie grozy i horroru. Tym razem zespół GameChanger Studio przenosi graczy do Karmazynowego Imperium – fikcyjnego mocarstwa, mocno inspirowanego kulturą i klimatem starożytnych Chin. W My Lovely Empress wcielimy się w rolę cesarza Honga, mężczyzny, który dziedziczy Karmazynowe Imperium „po mieczu” i wraz z kochającą żoną rozpoczyna sprawowanie rządów. Z początku można przypuszczać, że ich przyszłość maluje się w raczej pozytywnych barwach i razem, wspólnymi siłami, będą zarządzać swoim imperium sprawiedliwie, a ich poddani będą żyli w dobrobycie. Hong jednak nagle traci „wszystko”, gdy jego niespodziewanie cesarzowa umiera w wyniku tajemniczej choroby. Niedoświadczony władca nie może poradzić sobie z tą stratą i będzie w stanie poświęcić bardzo wiele, żeby odzyskać swoją ukochaną…

Hong ewidentnie nie zna powiedzenia „Tego kwiatu jest pół światu”.

Na początku muszę śmiało przyznać, że uwielbiam takie historie! Tragiczna miłość, upór ukochanego, wielkie poświęcenia i paranormalne wątki – każdy z tych motywów jest dla mnie atrakcyjny, więc uznałam, że może z tego wyjść naprawdę angażująca historia. Fabularne aspekty My Lovely Empress zainteresowały mnie najbardziej i głównie one zachęciły do sięgnięcia po ten tytuł, choć nie miałam okazji zaznajomić się z poprzednimi częściami serii i moje doświadczenie z gatunkiem gier strategicznych jest dosłownie zerowe.

Mechanika rozgrywki strategii od GameChanger Studio jest pozornie bardzo prosta, ale bogata w niuanse, które nadają temu gameplay’owi intelektualnej głębi. Cała rozgrywka z pozoru sprowadza się do zarządzania Karmazynowym Imperium i podejmowania określonych decyzji, mających wpływ na zadowolenie naszych poddanych i ich populację. Mieszkańcy Imperium dzielą się na cztery frakcje: pospólstwo, szlachtę, kupców i wojsko. Decyzje, które przyjdzie nam podejmować, sprowadzają się najczęściej do obrania którejś ze stron, np. żołnierze zebrali kosztowności w miejscu zbrodni, a rodzina obywatela twierdzi, że należą do nich. Jako władca możemy zdecydować, czy podzielić się łupem z żołnierzami, czy zwrócić kosztowności rodzinie obywatela.

Zdecydowana większość decyzji zwiększa zadowolenie jednej grupy społecznej kosztem drugiej.

Podczas rozgrywki należy więc balansować i dokonywać wyborów w taki sposób, by każda frakcja była zadowolona i żyła w dobrobycie, bo taki stan rzeczy zwiększa populację naszego imperium. Stan ludności jest w tej grze sprawą kluczową. Dlaczego? Populacja Karmazynowego Imperium jest walutą cenniejszą od złota, ponieważ to ona jest kluczem do osiągnięcia głównego celu protagonisty. Hong, korzystając z pomysłu swoich doradców, decyduje się na sprowadzenie zza światów duszy swojej ukochanej oraz przyzwanie mitycznych stworzeń  – Yaoguai, które pomagają mu zarządzać Imperium oraz obiecują wskrzesić jego ukochaną cesarzową. Jednak aby to zrobić, potrzebują duchowej energii pozyskanej z ludu. Mechanicznie sprowadza się to do trzech rzeczy. Pierwszą jest wysłanie demonów na przeszpiegi, by mniej więcej poznać konsekwencje swoich decyzji przed ich podjęciem. Yaoguai mogą również wykonywać personalne questy, które zawsze mają pozytywny wpływ na stan naszego złota oraz przychylność danej frakcji. Za ich pośrednictwem możemy również zsyłać na Karmazynowe Imperium wszelakie plagi i klęski żywiołowe, by zasilać duszę ukochanej życiową energią swoich poddanych. W teorii można z tego barbarzyństwa zrezygnować i zamiast bogu ducha winnych prostaczków poświęcać swoje przyzwane demony. W praktyce jednak jest nieco inaczej, ponieważ siła duszy cesarzowej konsekwentnie spada z każdym cyklem trwającym sześć tur, więc musimy ją „ładować” niemalże cały czas, a demonów jest za mało, by w taki sposób przejść całą grę.

Każdy Yaoguai specjalizuje się w jednej frakcji i potrafi przewidzieć wynik tylko dla niej.

Taka mechanika zmusza gracza do podejmowania niewygodnych decyzji i moim zdaniem ten dylemat moralny jest świetny. Aspekt, który w My Lovely Empress również wychodzi doskonale, to nieustanne budowanie napięcia i uczucia osaczenia – mnóstwo jest tutaj elementów stresogennych. Decyzje, które przyjdzie nam podejmować, często są dość nieoczywiste i z samego opisu nie do końca da się wywnioskować, jaki będzie ostateczny wynik, więc czasem trzeba się nad nimi zastanowić lub wspomóc demonem. W dodatku są w różnym stopniu ograniczone czasowo, więc gdy na tapecie jest ich sporo, to trzeba się srogo zastanowić nad kolejnością. Wszystko w tej grze kosztuje sporą ilość złota: chcesz wysłać swojego Yaoguai na medytację, by przywrócić mu staminę? Płać. Chcesz przywołać plagę, bo dusza twojej narzeczonej zaraz przepadnie na zawsze? Wyskakuj z kasy! Chcesz wysłać demona na ekspedycję, by zebrać składniki potrzebne do przyzwania kolejnej demonicy? A stać cię na to, biedaku? Chcesz ulepszyć swoje Imperium? To będzie cię słono kosztować.

Złoto nie jest zasobem widmo, które wisi sobie zawsze w nadmiarze i w zasadzie nie trzeba się nim przejmować – tu będzie go nieraz brakowało. Za wszystkie akcje w tej grze płaci się słono: złotem, krwią, czasem lub poparciem społeczności i zapewniam, że na pewnym etapie rozgrywki któregoś z tych zasobów w końcu zabraknie. To, co zdecydowanie przykuło moją uwagę, to bardzo gwałtowny spadek energii życiowej cesarzowej. Ona naprawdę znika bardzo szybko, co może zestresować i przysporzyć problemów, bo gra automatycznie się kończy, gdy spadnie ona do zera.

Można śmiało stwierdzić, że żywotność duszy cesarzowej jest w tej grze ograniczeniem czasowym.

Wszystkie aspekty, które do tej pory wymieniłam, nie są jednak wadą, a zaletą, bo gra faktycznie stanowi wyzwanie oraz porusza miękkie serce do refleksji. Podczas rozgrywki bardzo szybko można również dojść do wniosku, że utrzymywanie mocarstwa we względnej harmonii jest jedynie utopijną mrzonką i którąś grupę społeczną w końcu będzie trzeba poświęcić. Dzieje się tak z bardzo prostego powodu: Karmazynowe Imperium jest otoczone sąsiadującymi państewkami. Żeby uzyskać do nich dostęp, należy wbić 60 punktów poparcia z daną frakcją – wtedy odblokowuje się region bezpośrednio nawiązujący klimatem i poglądami do danej grupy społecznej. Osiągnięcie jednak takiego poziomu poparcia na początkowym etapie gry jest praktycznie niemożliwe bez poświęcania pozostałych frakcji. I to był moment, w którym nieco się zdziwiłam, bo byłam przekonana, że gdy poziom poparcia spadnie do zera, to gra również się skończy. A tu nic bardziej mylnego. Poświęcenie jest nieodłącznym elementem tego tytułu i jest wpisane w charakter rozgrywki.

Gameplay jest pełen takich niuansów i dzięki temu z pozoru prosta mechanika staje się dużo bardziej angażująca. To jednak nie oznacza, że brak temu systemowi wad, oj nie, jest ich trochę. W dodatku takich, które BARDZO mnie frustrowały w czasie rozgrywki. Po pierwsze: RNG. Dosłownie wszystkie decyzje do podjęcia są generowane losowo. Z jednej strony to bardzo urozmaica rozgrywkę, bo każde podejście będzie inne, i fajnie. Jednakże podczas swojego gameplay’u cały czas odnosiłam wrażenie, że bogowie RNG są mi bardzo nieprzychylni i robią wszystko, żeby mnie pogrążyć. W pewnym momencie zaczęłam popadać w paranoję i wydawało mi się, że system losowości jest tak odgórnie zaprojektowany. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy naprawdę taki jest stan rzeczy, jednak gdy po raz kolejny dostajesz wybór antagonizujący dwie frakcje, z którymi aktualnie masz najgorszą relację lub znowu otrzymujesz wyzwanie pokroju: płać ogromną ilość złota, bo jak nie, to wszyscy cię znienawidzą; to wtedy gracz może troszkę się sfrustrować. Ostatecznie prowadzi to do sytuacji, w której niektóre cykle idą jak po maśle, by zaraz poziom trudności drastycznie podskoczył i pozostawił po sobie jedynie zgrzytanie zębami.

Ten wybór będzie prześladował mnie po nocach, bo psuł mi wszystko i pojawiał się ciągle…

Po drugie: system zapisu w tej grze to nieśmieszny żart. Save’y robią się automatycznie po każdej turze. Automatyczny zapis zajmuje trzy sloty, które nieustannie się nadpisują. Więc, gdy coś nie pójdzie według planu, to gracz może się cofnąć maksymalnie o trzy tury. Ale od czego są w końcu zapisy manualne, prawda? Otóż, w tej grze jest tylko jeden slot na zapis manualny. Tak, jeden. Za każdym razem, gdy gracz zapisuje grę osobiście, system nadpisuje nam poprzedniego save’a. Testowanie nowych strategii, odblokowywanie innych wątków, zakończeń, uzupełnianie brakujących elementów z galerii – to wszystko trzeba robić z poziomu nowej gry. I żeby było śmieszniej – nadpisanie tego slota nie jest poprzedzone żadnym powiadomieniem w stylu: na pewno chcesz to zrobić? Miałam zrobiony swój manualny zapis w bardzo komfortowym momencie gry, mniej więcej w połowie fabuły, więc postanowiłam przetestować sobie jedną rzecz i spróbować przejść kampanię, poświęcając moje Yaoguai. W końcu zawsze mogę wczytać zapis i następnym razem spróbować inaczej. Gdy byłam w trakcie tego testu, to przez przypadek wcisnęłam pole „zapisz” zamiast „menu główne”, bo znajdują się tuż obok siebie. Nadpisałam więc sobie mojego wygodnego save’a i skończyłam na rozgrywce bez połowy demonicznych jednostek. Niech gwoździem do trumny będzie fakt, że nie da się wczytać zapisu z poziomu samej gry, tylko trzeba wchodzić w menu główne. Cytując klasyka: „ten, który to projektował, powinien ciężko pracować na galerze”. Czy to była moja wina? Tak, ale gdyby nie pewne niedopatrzenia projektowe, to tego problemu by nie było.

To prowadzi do mojej przykrej konkluzji: choć ta historia jest naprawdę interesująca, zawiera nawet zwroty akcji i ciekawe wyjścia z sytuacji, tak system zapisu sukcesywnie zniechęca, by te wszystkie różnice i smaczki odkrywać, ponieważ naprawdę nie mam ochoty grać przydługawego wstępu w kółko, nawet z opcją przyspieszenia dialogów. Warto również zaznaczyć, że większość tragizmu My Lovely Empress rozgrywa się w głowie gracza, a nie na przestrzeni samej gry. Elementów powieści wizualnej znajdziecie tutaj niewiele, ona jest tylko tłem strategii. Dramatyczna sytuacja protagonisty jest sprowadzona do niemalże paru zdań i jeśli chcesz przeżyć jakoś tę tragedię, to musisz sobie ją dopowiedzieć. A szkoda, bo mroczny klimat tej gierki aż wylewa się z ekranu. Sceny z naszym załamanym cesarzem są pięknie narysowane, ociekają deprechą, niektóre z nich są również przepięknie brutalne, więc naprawdę wielka szkoda, że podobny nastrój nie znalazł odzwierciedlenia w tekście. Znajdzie się też w tym tytule całkiem sporo fabularnych wyborów, a jakże, jednak niewiele z nich prowadzi do czegoś w historii, większość to raczej widmowe decyzje.

Kreskę jak najbardziej trzeba pochwalić – jest klimatyczna jak cholera!

Warto również powiedzieć coś o tych wszystkich pięknościach, które otaczają głównego bohatera. Zaczynając od władczyń sąsiadujących państewek – to naprawdę przyjemne kobitki! Są pięknie zaprojektowane, każda czerpie inspirację z innego kraju azjatyckiego i bliskiego wschodu – to czuć, bo wszystkie symbole są naprawdę jasne do odczytania. Nadaje to tym postaciom niepowtarzalnego klimatu, który bardzo mi się podoba. Niestety, wszystkie są oparte na stereotypach swojej frakcji. Także królowa Suzu, odpowiadająca szlachcie, jest elegancka, ale flirciarska i roszczeniowa. Gubernatorka Farah od kupców jest inteligentna, pomysłowa, ale wyrachowana i chciwa. Dowódczyni Hu z państwa mocno zmilitaryzowanego jest waleczna, żywiołowa, ale niezbyt rozsądna. Natomiast panna Nam z ludu to uosobienie szarej, uduchowionej myszki. Nie żeby to była jakaś ogromna wada, ale liczyłam na większy twist w tym aspekcie. O wiele ciekawsze za to są nasze Yaoguai, choć też nieco stereotypowe. Każda z nich również ma przypisaną jedną z czterech frakcji i najczęściej działa w jej interesie. Tutaj na szczęście te stereotypy są ugryzione nieco inaczej, ciekawiej i przede wszystkim design tych piękności jest bardzo dopracowany oraz nietypowy. Podoba mi się również ich subtelna erotyka – są uda, są piersi, ale nie są to w żadnym wypadku projekty ordynarne. Każda z sąsiadujących władczyń i Yaoguai ma zestaw swoich cutscenek do odblokowania, a te są naprawdę klimatyczne i pasujące do charakteru tych postaci. Jednak życzę powodzenia w odblokowaniu ich wszystkich z tym systemem zapisu…

Designy Yaoguai czerpią z mitologii wszelakiej i są to projekty bardzo piękne i świadome.

Wielka szkoda, że ten projekt nie otrzymał pełnego udźwiękowienia głosowego. Zamiast tego twórcy postawili na onomatopeiczne wyrażenia i wykrzyknienia. Na ogół nie przeszkadza mi ten zabieg, jeśli pojawia się przy naprawdę ważnych kwestiach, które warto podkreślić. W My Lovely Empress towarzyszą dosłownie każdej wypowiedzi i po paru godzinach spędzonych w tym świecie wszystkie pomrukiwania i chichoty zaczęły mnie bardzo irytować. W takiej konfiguracji wolałabym, żeby nie było ich wcale. Nie obyło się także bez mniejszych błędów – gra na handheldzie chodziła jak złoto, ale podpięta przez stację dokującą do telewizora już ostro zamulała. Specjalnie testowałam to na trzech różnych ekranach!

Podsumowując, My Lovely Empress chyba udowodniło mi, że strategie nie są dla mnie, bo podczas czytania tej historii bawiłam się świetnie, ale kiedy przychodziło do podejmowania politycznych decyzji, zarządzania królestwem i walki z czasem, to już nie było tak kolorowo.  Sama rozgrywka była bardzo wciągająca, ale czułam narastającą frustrację i presję, kiedy coś nie poszło po mojej myśli, a ja nie mogłam wrócić się do momentu, w którym to coś zepsułam. Uważam, że temu tytułowi przydałoby się coś w stylu story mode dla osób, które są zainteresowane odkryciem wszystkich zakończeń, bez zaczynania w kółko gry od nowa. Na pewno rozwiązałoby to moje wszystkie bolączki. Jeśli jednak masz gdzieś fabułę i taka strategia z presją czasu wydaje ci się fascynująca, to bardzo możliwe, że będziesz się bawić doskonale. Ta gra rzuca pewne wyzwanie, więc wszyscy miłośnicy strategii i zarządzania powinni się odnaleźć i im ten tytuł jak najbardziej polecam.

Na koniec anegdota: przez pierwszą godzinę grania w My Lovely Empress został mi nawyk z ogrywania visual novel i podejmowałam decyzje zgodnie z własnym sumieniem, w ogóle nie patrząc na status frakcji z boku. Wniosek: prawdopodobnie nie przeżyłabym dnia jako cesarzowa imperium…


Trudno powiedzieć…


Serdecznie dziękujemy Neon Doctrine
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: GameChanger Studio
Wydawca: Neon Doctrine
Data wydania: 21 sierpnia 2024 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1,7 GB
Cena: 91,99 PLN
Platformy:
Nintendo Switch, PC, PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series X

Zapraszamy również do recenzji poprzedniej gry z tego cyklu – My Lovely Wife.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *