Pizza Tower

Człowiek kontra gluten.

Każda dobra historia z gatunku fantastyki potrzebuje ugruntowania w rzeczywistości. Nie inaczej jest z historią Peppino Spaghetti – właściciela włoskiej pizzerii, który z trudem każdego dnia musi walczyć z długami, aby utrzymać swój biznes na powierzchni. Nieciekawa sytuacja staje jeszcze bardziej pokomplikowana, gdy pewnego dnia jego restaurację zamiast komornika odwiedza ogromna latająca głowa w kształcie pomidorowo-serowego placka. Gość grozi Włochowi zmieceniem z powierzchni ziemi jego przybytku za pomocą komicznie wielkiego lasera umiejscowionego na szczycie sięgającej chmur wieży. Naszemu protagoniście napędzanemu przez niepokój, stres i płynącą w żyłach mozarellę nie pozostaje więc nic innego niż zakasać rękawy, rozpędzić się do prędkości naddźwiękowych i wspiąć się na szczyt plackowej wieży, aby powstrzymać złoczyńcę.

Jeśli tak jak ja wychowaliście się na kultowych kreskówkach Cartoon Network, poczujecie się jak w świetle ciepłego domowego ekranu kineskopowego.

Peppino Land

Po wybuchu popularności gier indie kilkanaście lat temu rynek został wręcz zalany duchowymi spadkobiercami klasycznych tytułów, które z różnych powodów zostały porzucone przez ich twórców. Często tego typu inspiracje z gracją dorównywały swoim poprzednikom, nawet jeśli zazwyczaj brakowało im ambicji i czasu, aby wybić się ponad te porównania. Na papierze Pizza Tower może się wydawać kolejną taką grą. Deweloper Tour De Pizza wziął na tapetę podgatunek platformówek 2D rozpoczęty przez serię Wario Land. Twórcy nie ograniczyli się jednak jedynie do skopiowania tej formuły. Zamiast tego zakręcili nią niczym dobrze ugniecionym ciastem, dokręcili temperaturę poza limity piekarnika i wyłożyli ją toną zaskakująco pasujących do siebie dodatków. Wypiekiem końcowym jest jedna z najlepszych dwuwymiarowych platformówek ostatniej dekady, która nie tylko dorównuje zapomnianej przez Nintendo serii, ale nadal buduje na postawionych przez nią fundamentach.

Różnice można zauważyć już na poziomie stylistyki. Zamiast pixelartu emulującego wygląd platformówek na Game Boya dostaliśmy przykuwający uwagę styl graficzny inspirowany obrazkami rysowanymi za pomocą myszki w MS Paint oraz kultowymi kreskówkami z drugiej połowy lat 90., takimi jak „Ed, Edd i Eddy”, „Chojrak – Tchórzliwy Pies” czy „Kotopies”. Postacie są więc absurdalnie ekspresywne i patrząc na nie mamy wrażenie, jakby za moment ich szorstkie kontury miały pęknąć, rozsiewając dookoła kolory niczym zbyt mocno wstrząśnięta puszka colę. Absolutnie nie oznacza to, że mamy do czynienia z amatorską robotą. Przez cały czas nie mogę wyjść spod wrażenia, jak wiele klatek animacji, rozbudowanych teł i żartów środowiskowych przygotowano na potrzeby każdego elementu Pizza Tower. Grafika zawsze pozostaje ostra jak brzytwa i idealnie pasuje do nieco toaletowego czy wręcz shitpostowego humoru, którego nie powstydziłby się pewien wielbiciel surowego czosnku.

Tak jak w Wario Land rozgrywka nie opiera się na koniecznie precyzyjnych skokach i zgrabnym unikaniu zagrożeń. Zamiast tego większość przeszkód należy niszczyć brutalną siłą, na którą należy wpierw zapracować. Peppino potrafi rozpędzać się do prędkości, których nie powstydziłby się Sonic. Po doskoku automatycznie wspina się po praktycznie każdej ścianie, kosi z bara każdego nieszczęśliwca znajdującego się na jego drodze, niszczy kamienne lub stalowe przeszkody i z piskiem skórzanych butów jest w stanie obrócić się o 180 stopni bez utraty pędu. Sęk w tym, że aby to wszystko było możliwe, musimy cały czas utrzymywać tę prędkość, natomiast zbyt późny skok spowoduje, że Peppino zaliczy czołowe zderzenie ze ścianą. Jeśli nie zdołamy osiągnąć odpowiedniej prędkości przed kontaktem z trzymanym przez przeciwnika widelcem, kucharz nadzieje się na sztuciec jak kiełbasa.

Podczas pierwszych godzin z grą nie musimy się jednak tym wszystkim zbytnio przejmować. Pierwsze ukończenie poziomu jest bowiem bardziej przyjemnym samouczkiem, który ma zapoznać z rozłożenia mapy, ukrytymi wyzwaniami i znajdzikami, oraz sposobem działania nowych mechanik urozmaicających każdy segment. Peppino przemierza długie połacie mapy za pomocą wwiercającej się w jego plecy rakiety, gra w golfa serową kulką, czasami oddaje miejsce na pierwszym planie ujeżdżającemu ogromnego szczura pomocnikowi Gustavo, a kiedy jego cierpliwość w końcu się kończy, sięga do skrzyni po dubeltówkę. Tego typu gimmicki czasami potrafią być piętą achillesową zarówno mniej, jak i bardziej udanych platformówek. W Pizza Tower każdy z nich jest perfekcyjnie doszlifowany, pozostawia zabawę świeżą i nigdy nie czułem, aby któryś z nich zbytnio frustrował, odpierał mi kontrolę lub nie był w pełni wykorzystany.

Świeże jest także podejście twórców do poziomu trudności. Porażki nie są karane zbyt surowo, bowiem zrezygnowano z klasycznego systemu żyć – jeśli nadziejemy się kolce, sparzymy tyłek o bulgoczącą zupę lub spadniemy w przepaść, gra toczy się dalej po niewielkim ucięciu uzyskanych przez nas punktów i zmniejszeniu paska combo. Do każdej przeszkody sprawiającej nam trudność możemy więc podchodzić tak wiele razy, ile tylko potrzebujemy. Nasze poczynania są podsumowywane po ukończeniu poziomu za pomocą skalowego systemu ocen.

Pizza Tower potrafi być wymagająca, lecz pozostaje przy tym uczciwa, nie marnuje czasu gracza i pozwala na łatwe przyswojenie podstaw rozgrywki. Jeśli jednak podstawy przestaną nam wystarczać, otwiera się przed nami całe menu potencjału. Peppino posiada niezwykle rozbudowany zakres ruchów, z którego przez większość czasu możemy, ale niekoniecznie musimy korzystać, aby pokonać poziom. Dlaczego do czasu? Celem każdego poziomu jest bowiem zniszczenie filara stojącego na jego samym końcu. A gdy nam się to już uda… wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa.

„Pora na Pizzę!”

Wcześniej napisałem, że Pizza Tower jest dosyć przyjazna dla początkujących. Do tego twierdzenia trzeba jednak dołączyć małą gwiazdkę. Gdy już bowiem sprzedamy potężnego liścia filarowi na końcu poziomu, na ekranie pojawia się ogromny napis „It’s Pizza Time!”, melodia zmienia się ze spokojnej w szybki chiptune wymieszany z syrenami alarmowymi, cały poziom zaczyna się zawalać, a my musimy ponownie przebić się przez niego, jak najszybciej wracając do miejsca, z którego zaczęliśmy w akompaniamencie nerwowo migoczącego zegara na dole ekranu. Wtedy nie ma już czasu na spokój – rozpoczął się bowiem nasz ostateczny test.

Gdy wybija godzina pizzy, musimy pędzić przed siebie, niwelować wpadanie na przeszkody do minimum i korzystać z całej rozbudowanej gamy ruchów Peppino. Błyskawicznie przełączać się między ślizgami pozwalającymi na przemknięcie przez szczeliny, taranowaniem przerażonych wrogów, precyzyjnym omijaniem przeszkód i wypatrywaniem ukrytych skrótów. Każda sekunda jest na wagę złota, a jeśli nie zdołamy dotrzeć do wyjścia przed wyczerpaniem się czasu, poziom nawiedza sam główny antagonista – Pizza Face, który zabija Peppino jednym dotknięciem, a to oznacza powtarzanie CAŁEGO poziomu od zera. Zero litości.

Brzmi stresująco? A co jeśli wam powiem, że na tym się nie kończy? Co jeśli jesteście wystarczająco zawzięci, zmotywowani lub szaleni? Co jeśli nędzne rangi od „D” do „A” oceniające występ nie są dla was wystarczające? Chcecie otrzymać ocenę „S”? A może macie w sobie wystarczająco dużo odwagi i włoskiej krwi, aby skierować wzrok ku pomidorowej Valhalli i sięgnąć po najwyższe możliwe oznaczenie? Aby zaliczyć poziom na 100%, nie wystarczy bowiem tylko dotrzeć do jego końca i wrócić na początek w limicie czasowym. Nie wystarczy nawet odnalezienie wszystkich pięciu dodatków do pizzy ukrytych w każdym poziomie, zwerbowanie woźnego trzymającego klucz do pomieszczenia z sekretnym przedmiotem i ukończenie trzech sekretnych wyzwań mieszczących się w wiszącym jak w próżni oku.

Strony tytułowe poprzedzające każdy poziom to dzieła sztuki zasługujące na powieszenie w rzymskim Muzeum Narodowym. Przynajmniej moim zdaniem.

W okolicach wyjścia zawsze znajduje się serowy portal zmuszający do zadania sobie pytanie – czy jesteśmy usatysfakcjonowani naszym dotychczasowym wynikiem? A jeśli nie, to czy mamy w zapasie wystarczająco dużo czasu, aby zaryzykować drugim okrążeniem? Jeśli odpowiedź na to drugie pytanie brzmi „tak”, czeka nas jeszcze bardziej nerwowy wyścig. Czasu niemal zawsze będziemy mieli zbyt mało, prawdopodobnie w ostatnich momentach będziemy musieli unikać ścigającego Peppino wściekłego Pizza Face’a jak białego ognia, a tytuł towarzyszącego nam wtedy utworu jasno przypomina, że jeśli polegniemy, to możemy winić wyłącznie naszą pychę. Jeśli jednak jakimś cudem nam się uda, przez cały czas od początku zabawy utrzymamy wskaźnik combo, zbierzemy wszystkie poukrywane sekrety i wykażemy się determinacją, czeka na nas najbardziej pożądana nagroda – mityczne „P-Rank”.

To właśnie przechodzenie wszystkich poziomów od tyłu pozwala w pełni docenić, jak przemyślane i dopracowane do najmniejszego szczegółu są ich projekty, a nagły limit czasowy zmusza to wykorzystania pełnego zakresu ruchów Peppino. Przed swoją pełnoprawną premierą Pizza Tower przez lata było rozwijane przy pomocy dem udostępnianych stopniowo powiększającej się społeczności fanów. To kolejny przykład tego, jakie szanse skrywają się w tym modelu produkcji. Na każdym etapie czuć, że twórcy ciągle eksperymentowali z najróżniejszymi pomysłami na rozgrywkę, oddzielali przez sito te mniej udane koncepty i skupiali się na doszlifowaniu do perfekcji wszystkiego, co działa. Dzięki temu efekt końcowy trzyma gracza przy ekranie za gardło zarówno przy pierwszym posiedzeniu, jak i po długich godzinach spędzonych na próbie idealnego opanowania jednego poziomu.

Czasami kopia jest lepsza niż oryginał

Pizza Tower to dla mnie pod każdym względem platformówka perfekcyjna. Wystarczająco przystępna i dająca masę frajdy przy pierwszym zatknięciu, a jednocześnie wynagradzająca każdą kolejną godzinę spędzoną na ujarzmianiu jej wspaniale chaotycznej i pełnej głębi rozgrywki. Pełna pasji, własnej tożsamości i miłości do serii, którą się inspiruje. Miłość ta nie objawia się jednak tylko poprzez imitację. Tour De Pizza rozpoznało, co najlepiej działało w Wario Land, dorzuciło do tej formuły kupę oryginalnych elementów i podkręciło jej napięcie, aby cały czas zaskakiwać gracza niezależnie od tego, czy spędził on przy grze pięć, czy 105 godzin.

Mógłbym jeszcze godzinami opowiadać o tym, jak zróżnicowane stylistycznie są wszystkie poziomy. O tym jak dużo frajdy dają pojedynki z bossami. Jak satysfakcjonujące jest wykonywanie slamów z doskoku po złapaniu przeciwników, które niszczą serię kruszących się bloków ujawniając drogę w dół, lub wykonanie w odpowiednim momencie power jumpu wyciągniętego prosto z Metroida i zdolnego zaoszczędzić nawet kilkanaście sekund podczas finałowej ucieczki. Chciałbym pochwalić każdy utwór wchodzący w skład świetnego soundtracku, który natychmiast trafił do kilku z moich playlist. Zwrócić uwagę na niezwykle aktywną i rozbudowaną społeczność moderską, która cały czas dodaje do gry nowe elementy. Albo po prostu powspominać obraz tego głupiego szczura ze szlugiem w pysku transportującego bohatera nowojorską taksówką do kolejnego segmentu poziomu. Ale licznik słów w tej recenzji i tak już dawno temu przekroczył granicę, której planowałem nie przekraczać, więc na koniec zostawię was tylko z krótkim finałowym przekazem:

*chef’s kiss*

Zagrajcie w Pizza Tower.


Zakup obowiązkowy!


Producent: Tour De Pizza
Wydawca: Tour De Pizza
Data wydania: 27 sierpnia 2024 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1.07 GB
Cena: 80 PLN
Platformy: Nintendo Switch, Windows


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *