Onee Chanbara ORIGIN

Dwie siostry kontra zombie.

Historia Onee Chanbara sięga PlayStation 2. Pierwsza część gry pojawiła się na japońskim rynku w 2004 roku w ramach linii wydawniczej skupionej na mniejszych produkcjach. Kontynuacja wyszła rok później. Omawiane w tej recenzji ORIGIN zbiera obie te gry w jedną całość – otrzymujemy więc ciąg fabularny z dużymi poprawkami technicznymi i wizualnymi.

Przed rozpoczęciem gry widziałem to info o zebraniu dwóch części w jedną pozycję, ale zastanawiał mnie czas przejścia gry z How Long to Beat – raptem sześć godzin. Podczas przechodzenia 24 czy 25 rozdziałów, które składają się na fabułę Onee Chanbara ORIGIN ciągle zastanawiałem się, jak zostało to wydane w oryginale, bo nawet nie ma zbytnio miejsca, gdzie historia jedynki urywa się tak, żeby naturalnie powstała pauza między obiema częściami. I jak teraz o tym myślę, wygląda mi na to, że twórcy trochę naciągnęli tę inicjatywę wydawniczą, jakby od razu mieli zamysł na całą grę, ale na wszelki rozbili ją na dwie. W końcu nawet w Japonii pomysł na tytuł, gdzie laska w stroju roznegliżowanej kowbojki z samurajskim mieczem mogła się nie przyjąć… Twórcy jednak nie docenili nie tylko rodaków, ale też Zachodu, bo powstało potem kilka kolejnych odsłon.

Wracając jednak do początków, trzeba napisać coś o fabule. Jest, cóż, prosta, przewidywalna, ale jako pretekst do wycinania hord zombie i różnych bossów wystarczająca. W skrócie, nasza kowbojka o imieniu Aya straciła matkę, a ojciec i siostra przepadli. Minęło wiele lat od tego czasu, ale w końcu natrafiła na ślad rodziny. Wraz z pomocą Lei, która podpowiada jej przez telefon, rusza sprawdzić, czy jednak żyją. Nie będzie jakimś większym spoilerem napisanie, że tak, żyją, i wynikną z tego pewne radości, ale też problemy. Właściwie główną zaletą podkładu fabularnego tej gry jest to, że daje pretekst do głównego zadania, jakim jest walka, bo nie ma tu nawet zbaczania z narzuconej ścieżki chociażby dla znajdziek. No i jeszcze daje okazję obejrzeć kilka ciekawszych wizualnie, czasem zabawnych wstawek filmowych. Trochę gorzej, że sporo dialogów jest w trakcie walki, nawet z bossami, i trzeba próbować skupić się na dwóch zadaniach na raz.

W przypadku rozgrywki dostajemy slashera, który bawi. W pierwszej połowie gry prowadzimy tylko Ayę, ale potem dochodzi jej siostra, Saki, i możemy swobodnie przełączać się między nimi w trakcie potyczek. Ba, nawet sami twórcy do tego zachęcają mechaniką nabijającą więcej obrażeń dzięki przeskakiwaniu między nimi. Obie dziewczyny mają do dyspozycji po dwie bronie, które też można zmieniać w każdym momencie. Do tego jeszcze dochodzi dwukrotne przeobrażanie się po przelaniu dużej ilości krwi umarlaków. Jednak nie tylko atak jest ważny, są też dwie opcje obronne – pierwsza to unik, a druga parowanie. Obie są bardzo przydatne i wykonane prawidłowo dodają stosowne szanse na kontrę. Postaci są też rozwijane podnoszeniem poziomu oraz dostępnymi w sklepie pierścionkami zwiększającymi dane parametry.

Przed rozpoczęciem kampanii fabularnej trzeba wybrać poziom trudności – na początek normalny lub hard, potem dojdą jeszcze dwa bardziej wymagające. Wziąłem normalny i właściwie tylko dwóch pierwszych bossów wymusiło na mnie ponowne podejście. Potem może dwa razy użyłem przedmiotu leczącego przy kolejnych szefach, natomiast hordy właściwie nie sprawiały problemu. Pod sam koniec gry dopiero znowu pojawiła się jakaś trudność. Jeśli więc komuś będzie zależało na większym wyzwaniu, a nie tylko na radosnej siekance w ero-komediowym klimacie, to sugeruję od razu wybrać harda. Niestety w trakcie kampanii nie można zmienić poziomu wyzwania, a chciałem to zrobić, żeby jednak nie przelatywać przez grę aż tak łatwo. Ostatecznie spędziłem przy kampanii mniej więcej 6,5 godziny, dość dobrze się bawiąc.

Jeśli zastanawiacie się, co można robić po takim niedługim czasie z wątkiem fabularnym, odpowiedź brzmi „niewiele”. Przede wszystkim twórcy próbują zachęcić do kolejnych godzin systemem punktów zdobywanych za przejście każdego rozdziału (na normalu wpadała mi właściwie ciągle najwyższa ranga V). Są też w grze małe wyzwania, typu nabij ileś razy dane combo, żeby odblokować nowe rzeczy w sklepie i galerii. Jest tryb ćwiczeń, ale nie wiem, komu to tu potrzebne. Ostatnią rzeczą są bonusowe walki w trybie niekończącym się. Ale też, po pierwszych 40 minutach w jednym podejściu, więcej już mi się nie chciało. Tak więc treści nie ma tu zbyt wiele jak na grę, której sugerowana cena to 215 zł.

Do Onee Chanbara ORIGIN można dobrać też w cholerę DLC za łącznie równie niedorzeczną cenę, czyli kolejne ponad 200, jeśli mowa o pakiecie. Głównie jest to kosmetyka w formie strojów czy dodatkowych utworów. Ewentualnie, jeśli już zdecydujecie się na zakup gry i będziecie chcieli z nią posiedzieć dłużej, można rozważyć dodatek od razu odblokowujący Lei jako grywalną postać, inaczej trzeba wyfarmić jedno z dodatkowych zadań.

D3 Publisher ewidentnie chciał zrobić skok na kasę graczy tymi DLC, ale za to powiewa mu naprawienia błędu, który pojawił się z ostatnim patchem. Gdy odpalicie grę, włączy się po japońsku… Na szczęście można zmienić to w menu, ale nawigowanie po krzaczkach w ciemnio to masakra. Na szczęście z ratunkiem przybył użytkownik Steama. https://steamcommunity.com/app/1232460/discussions/0/2970646211830799472/

Remaster, jak nie nawet remake w tym przypadku, pod kątem graficznym wyszedł fajnie. Lokacje mają dość prosty wystrój, często latamy nawet po tych samych korytarzach w trzech rozdziałach po sobie, no ale to stara gra. Walki są widowiskowe, głównie przez bardzo kolorowe efekty ataków, a także dużo krwi. Dość szybko jednak przejadają się zwykli przeciwnicy – jest ich jakość sześć rodzajów i już mniej więcej w połowie przedstawieni są wszyscy. Pod kątem wyglądu zdecydowanie pomysłowi są bossowie. Jednak najwięcej uwagi oczywiście mają przyciągać seksowne stroje kobiecych postaci, ze szczególnym wskazaniem na Ayę i główną przeciwniczkę Eve. Jednak cały ten ero motyw bardziej idzie w wydźwięk komediowy, i w sumie dobrze. W sferze audio też jest dobrze, szczególnie pod kątem rockowo-metalowej muzyki oraz japońskiego dubbingu (jest też angielski, gdyby ktoś tak wolał śledzić dialogi w trakcie walk). Efekty dźwiękowe wypadają średnio, nawet skrzynie i ławki wydają dźwięk cięcia ciała, ale nic też nie irytuje.

W przypadku ustawień graficznych na Steam Decku spokojnie można wybrać najwyższą jakość. Przy natywnym 720p nawet przy 8W TDP będziemy mieli stabilne 60 klatek i ponad 4 godziny gry. Ciekawie jest przy grze z zadokowanym handheldem. Sprawdziłem 1440p i w niektórych lokacjach było stabilne 60 fps, w innych spadało do 45-50, ale nawet zbytnio tego nie odczuwałem podczas zabawy. Przerzuciłem jednak rozdziałkę do 1080p i klatkaż ładnie się ustabilizował, a różnicy w grafice na monitorze nawet nie odczułem. Za to, co ciekawe, gra na ekranie Decka wyglądała lepiej – szczególnie napisy w menu się wyostrzyły. Teoretycznie nie powinna wyższa rozdzielczość działać na niższej ekranu, ale obraz wyglądał na ostrzejszy. Do tej opcji ustawiłem 15W TDP, ale gra nawet tylu nie potrzebuje, więc 3,5 godziny zabawy przenośnej wciąż było bardzo dobrym wynikiem. Onee Chanbara ORIGIN niby wspiera 800p Decka, ale obraz tylko niefajnie się rozciąga, lepiej dobrać standardowe, podane już opcje, szczególnie gdy chce się przeskakiwać między przenośnym, a stacjonarnym graniem. A, i przed przeskokiem lepiej zresetować grę.

Onee Chanbara ORIGIN wpadło do mojej steamowej biblioteki dzięki pakietowi z Humble Bundle. Za jakoś 80 PLN wziąłem siedem z ośmiu dostępnych wtedy gier od D3 Publisher (w ostatnią, odpuszczoną pozycję, Samurai Maiden, już grałem). Kwota za każdą z tych gier była śmiesznie niska, więc nawet gdyby coś okazało się kaszaną, obyłoby się bez żalu. W przypadku omawianej pozycji byłem całkiem miło zaskoczony poziomem walki, konkretnie systemem. Daje wystarczająco radochy, żeby dobrze się bawić przez czas pokonywania kampanii. Gdyby ktoś potrzebował większego wyzwania, gra też mu to zapewni. Podobnie jest z ero-komediowo-horrorowym settingiem – dla fanów japońskiego designu będzie stosownie rozrywkowy. Gorzej wypada stosunek ceny do czasu rozgrywki i potencjalnego wydłużenia czasu z grą, szczególnie gdy spojrzymy na cenę sugerowaną (o lawinie kosmetycznych DLC lepiej już nie wspominać…). W 2025 roku cena w promocjach spadła do niecałych 54 zł i to już jest bardziej adekwatna kwota do zawartości. Gdybym sam tyle dał, wciąż byłbym zadowolony. Jeśli więc traficie na mocną obniżkę i będziecie chcieli się, a właściwe innych rozerwać, to…


Polecamy


Producent: Tamsoft
Wydawca: D3 Publisher
Data wydania: 14 paździenika 2020 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 22 GB
Cena: 214,99 PLN
Platformy: PC, PlayStation 4

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *