Castlevania: Symphony of the Night (PSOne)

Bardzo spodobało mi się Bloodstained: Curse of the Moon, poza tym wiele dobrego słyszałem o Castlevanii ogólnie, chociażby w materiałach Colina Moriarty’ego. Ponieważ trafiła się promocja w PSN, postanowiłem wziąć Symphony of the Night z PSX-a. To była świetna decyzja.

Grę zaczynamy od wcielenia się w Richtera Belmonta, który ma zmierzyć się ze swym arcywrogiem Drakulą. Gdy udaje nam się wygrać walkę, dowiadujemy się, że znów nastał pokój lecz nie na długo. Tytułowy zamek pojawił się ponownie, a Richter zaginął. Jednak tym razem wcielimy się w Alucarda, syna zgładzonego hrabiego, który postanawia sprawdzić, dlaczego siedziba zła znów jest widoczna oraz by ją zniszczyć. W trakcie eksploracji zamku napotka Marię (lubą Richtera), Śmierć czy bibliotekarza i przeprowadzi z nimi krótkie dialogi, które rzucą trochę światła na bieżące wydarzenia. Poza tym gra oferuje też konkretne zakończenie, więc można uznać, że fabuła, choć sama w sobie krótka i prosta, jest kompletna i wystarczająca.

Gameplayowo dostajemy platformówkę akcji podaną w 2D. Część platformowa nie jest istotą gry oraz jej najtrudniejszą składową, ale nieustannie musimy skakać po przeróżnej maści półkach. I, tak na dobrą sprawę, tylko w dwóch miejscach trafimy na trudniejsze przeszkody, w których trzeba więcej wyczucia. Jednym z nich są pomieszczenia tworzące mechanizm składający się z masy zębatek i to tam zostaniemy wystawieni na największą próbę szczęścia i cierpliwości, bo zestaw platform i nawarstwienie latających przeciwników są tak gęste, że można rwać włosy z głowy, jeśli jeszcze nie rozwinęliśmy Alucarda. No właśnie, nasz bohater staje się silniejszy i odporniejszy dzięki zdobywaniu poziomów doświadczenia. Dodatkowo, w trakcji zwiedzania zamku znajdziemy różnego rodzaju przydane przedmioty, jak bronie czy pancerze, które też pomogą w radzeniu sobie z przeszkodami. Poza tym wspomniany wcześniej bibliotekarz będzie także grał rolę sklepikarza, u którego wydamy pieniądze na różne ciekawe rzeczy, w tym nawet zaklęcia (tu rada, nie warto marnować kasy na potiony itp., lepiej zbierać na lepszy oręż itp.). Naturalnie wszystko to będzie potrzebne do bardzo istotnej części tej gry, czyli walki. Castlevania: SotN oferuje dużą gamę przeciwników, którzy przetestują wszystkie nasze zdolności. Wszystko dlatego, że rzucane przeciw  nam są szkielety-łucznicy, plujące zamieniającymi w kamień kulami rośliny, wszelakiej maści latadła (to jest najgorsza zaraza!) itp., itd. Naturalnie nie zabrakło też bossów, ale ich jest raptem kilku i, mimo wszystko, nie stanowią zbytniego problemu, szczególnie gdy trochę podlevelowaliśmy.

Moją największą obawą związaną z omawianą produkcją było mechanika ruchów i poziom trudności. Wszyscy wiemy, że starsze produkcje potrafią dać nieźle w kość i nie każdy teraz będzie miał cierpliwość, by się z nimi mordować. Na szczęście okazało się, że pod względem ruchów jest całkiem dobrze. Naturalnie nie jest to współczesna gładkość, ale zarówno skoki, ataki i zwroty są tak zaprogramowane, że można się do nich przyzwyczaić i je opanować. Trochę jednak irytuje szybkość poruszania się Alucarda. Z drugiej strony przypuszczam, że gdyby chodził, tudzież biegał szybciej, to zbyt prędko przebijaliśmy się przez korytarze, a to mogło być wtedy obawą twórców. W drugiej kwestii, czyli trudności, też jest nieźle. Żeby nie było, gra nie jest łatwa, ale nie jest też bardzo trudna, po prostu wiele będzie zależało od tego, jak bardzo będziemy zarozumiali i niecierpliwi. Na pewno dużym plusem jest to, że możemy wpłynąć na siłę i wytrzymałość syna Drakuli, co z czasem sprawi, że będzie nam łatwiej. Przez większość gry trzeba jednak pamiętać o tym, że nie możemy sejwować, gdzie chcemy i kumulacja błędów sprawi, że trzeba będzie ponownie pokonać jakiś odcinek zamku. Sam się tak kilka razy załatwiłem, ale tylko przy jednym bossie było to irytujące, bo trzeba było pokonać trudniejszy kawałek, by do niego dojść.

Skoro omawiamy grę z czasów PSX-a, to trzeba wspomnieć o oprawie AV i o tym, jak się zestarzała. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że pod względem zarówno wizualnym, jak i muzycznym, gra nadal robi spore wrażenie. Naprawdę byłem w szoku, jak bardzo detalicznie zrobione są różnego rodzaju komnaty i co rusz przystawałem, by przyjrzeć się barokowemu obrazowi czy żyłom na marmurze… Nic dziwnego, że część graczy oraz twórców wciąż czuje sentyment do pixelartu; po prostu porządnie wykonany będzie zachwycał przez lata! Korzystnie wypadają też animacje ruchu i Alucarda, i przeciwników. W ogóle potwory zostały świetnie przygotowane i nadal robią wrażenie różnorodnością. Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową, to składa się z kawałków w kilku gatunkach, ale każdy z nich pasuje zarówno do gry, jak i do pozostałych utworów. Słucha się ich świetnie i zdecydowanie robią klimat. Gorzej wypada dubbing i efekty dźwiękowe, ale wciąż utrzymują się na przyzwoitym poziomie.

Castlevania: Symphony of the Night pięknie się starzeje. Gdy zacznie się w nią grać, szybko wciąga i daje dużo frajdy z odkrywania kolejnych części zamku. Mimo systemu levelowania oraz zmiany ekwipunku przez długi czas nie daje poczucia, że jest łatwo i można bezmyślnie wbiegać w przeciwników. Dodatkowo przypomina też o tym sposób zapisywania gry, w końcu nic tak nie denerwuje, jak strata kawałka postępu przez własną zarozumiałości. „Vania” w tytule także nie znalazła się tam na darmo. W trakcie rozgrywki zdobędziemy różne dodatkowe moce i zdolności, które pozwolą przechodzić niedostępne wcześniej części zamku, więc czeka na nas backtracking. Nie jest jednak zrobiony w sposób chamski i upierdliwy, więc bieganie po zamku kilka razy ciągle cieszy. Poza tym w grze trudno utknąć. Tak właściwie tylko moc nietoperza jest dobrze schowana, ale, jeżeli przyjrzymy się mapie, i pójdziemy w każde miejsce, do którego w pewnym momencie nie mogliśmy się dostać, to na pewno ją znajdziemy. Tak więc, jeśli lubicie metroidvanie oraz różne wampiryczne klimaty tudzież ogólnie grozę, to bardzo polecam zapoznanie się z tą produkcją. To ten typ klasyki, który da wiele radości nawet współczesnym graczom, którzy są przyzwyczajeni do innych mechanik i grafiki HD.


Ocena: 9/10


Producent: Konami
Wydawca: Konami
Data wydania: 20 marca 1997 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 346 MB
Cena: pojedynczo za 42 PLN lub w pakiecie “Castlevania: The Dracula X Chronicles” za 42 PLN.


Tekst powstał dzięki naszej współpracy z Play-Asia! Dzięki Waszym zamówieniom zrobionym tam przez wejście przez nasz reflink (w banerze poniżej) oraz/lub z użyciem naszego kuponu zniżkowego będziemy w stanie zrecenzować jeszcze większą liczbę gier.

play-asia-bannerplay-asia_mypsvita


Możesz również polubić…

2 komentarze

  1. Quithe pisze:

    Mamy w zanadrzu jeszcze kilka niespodzianek 😀

  2. alf pisze:

    Nie spodziewalem sie recenzji starej gry zupełnie 🙂 Nieźle!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *