Guilty Gear XX Accent Core Plus R

Jak ja nie lubię, gdy gra jest fajna, a ja nie potrafię w nią grać, ewentualnie umiem, ale nie mogę wskoczyć na chociażby średni poziom…

Na początek lekcja historii. W 2002 roku pierwsza wersja gry – Guilty Gear X2 – zadebiutowała w Japonii w salonach. Następnie poleciała na PS2. W kolejnych latach, czyli od 2003 do 2012, była publikowana w odświeżonych odsłonach na kolejnych platformach. Ostatecznie skończyło się na pięciu wariacjach tytułu… Ostatni z nich, Guilty Gear XX Accent Core Plus R, zdołał jeszcze przebić się na Switcha siedem lat później.

W wersji gry, do której mamy dostęp na Switchu, znajduje się 25 grywalnych postaci. Oczywiście zdarzały się już większe rostery w kopaninach, ale ten jest bardzo zadowalający z powodu sporej różnorodności postaci. Mamy też szansę poznać je bliżej dzięki „Story Mode”. Sęk w tym, że gdy próbowałem to zrobić, zaczynając od Sola Badguy’a, zostałem wrzucony w jakieś dziwne rozgrywki między kompletnie nieznanymi mi ludzi. Gonił też kogoś, cholera wie czemu, a w końcu na końcu bił się z gitarzystką, od której jego ścieżka się zaczęła. Motyw był dodatkowo dobijający, bo laska dostała w tej ostatniej walce takiego boosta, że jak doszedłem do niej na normalu, tak za Chiny nie mogłem jej ubić… Gdyby nie odnawiało się zdrowie, to może by się udało… W związku z tym spróbowałem raz jeszcze na łatwej trudności. Tak, dobrze zgadujecie, też mi się nie udało… Podobna sytuacja była z Jam. Jej historia to w ogóle bzdura napędzana szukaniem klientów do knajpy, ale to pomińmy. Znów udało mi się dojść do ostatniej walki i na niej poległem na normalu, bo poziom trudności jest tak windowany, że aż się odechciewa. Ale, jakoś na easy już poszło. W części fabularnej bardzo denerwujące, obok generalnego chaosu, jest forma przedstawienia dialogów. Obrazki ze zdjęciami profilowymi wyjeżdżają do tyłu i podjeżdżają do przodu, co szybko męczy wzrok. Taki zabieg pewnie miał nadać dynamiki, ale skończyło się na wstępie do oczopląsu i zawrotów głowy.

Mimo topornych początków fabularnych (o pierwszej części gry nie wspominając) Guilty Gear XX zaskoczył mnie rozgrywką. Jakoś zacząłem od Sola, który dość przypomina Ragnę z BlazBlue (pewnie jest na odwrót z powodu kolejności wyjścia tych gier), więc to zabawa typowym w miarę mocnym, ale i nie szybkim zawodnikiem, który ma kilka ciekawych ruchów. Jakoś specjalnie się nie zagłębiałem, ale trochę w ciemno, trochę próbując, szło mi w miarę, choć nie była to moja postać. W sumie chyba już teraz warto zaznaczyć, że grałem na pro padzie wtedy. Po wspomnianych wyżej problemach następna trafiła mi się Jam i, o ludzie, trafiłem w dziesiątkę. Od czasu Tekkena 3 i mojej ulubionej postaci z gier walki już pewnie na zawsze, czyli Ling Xiaoyu, nie prowadziło mi się nikogo tak dobrze, jak Jam. Już dawno zauważyłem tendencję do tego, że wolę laski w kopaninach, bo, najwyraźniej, przekładam szybkość nad siłę. Oczywiście duże znaczenie miało też to, że Jam ma podobne ruchy do Ling. W jej przypadku naprawdę starałem się wykonywać lepsze ciosy i próbować jakieś combosy i czułem, że nawet mi to idzie.

I teraz dochodzimy do zasadniczego kłopotu z tą grą. Jest to tytuł przeznaczony dla osób lepszych w tym gatunku. Sam jestem raczej średni z tendencją zniżkową, więc tym bardziej jestem wyczulony na wszelkie ciosy poniżej pasa typu nagły duży skok trudności na ostatniej walce. W tym przypadku po prostu wiem, że szłoby mi lepiej, gdybym nie został na lodzie z używaniem głównie ciosów zwykłych. Jasne, dużym plusem jest to, że można łatwo, w tym też w ciemno, wykonywać całkiem fajne sekwencje, ale zabiorą przeciwnikowi zbyt mało energii. Ciosy specjalne zasadniczo trudne się nie wydają, bo najczęściej kręcą się wokół wygibasów typu dół->dolny skos w prawo-> prawo->jakiś atak. Często też wchodzą, ale mimo wszystko mamy mało czasu na ich wbicie. A teraz pomyślcie, że do najbardziej wypasionych ataków trzeba wykonać nawet dwa ruchy gałką i wcisnąć bardziej skomplikowaną sekwencję. Ja za cholerę nie byłem w stanie tego wykonać, nawet w trybie treningu. Niby stick z oktagonem bardzo pomagał zaliczać wszelkie ruchy gałką, ale wciąż, po prostu byłem za wolny do tych bardziej skomplikowanych ruchów. Joy-cony w tym tytule to w ogóle porażka; na szczęście lepiej wypada analog w pro padzie.

Pewnie z powodu liczby wznowień gry jest w niej sporo trybów. O „Story Mode” już wspominałem. Standardowo jest też „Arcade”, a w nim dziesięć losowych pojedynków. „M.O.M” to guilty gearowa odpowiedź na tryb survival – też mamy jeden pasek zdrowia, ale wpadają monety za wykonywanie ciosów. Kolejny jest „Vs.2P”, czyli walka z żywą osobą obok. W „Network” teoretycznie zmierzymy się z innymi przez neta, ale, choć próbowałem kilka razy, tak trzy miesiące po premierze nie znalazłem nikogo na serwerach… Następny jest pojedynek z kompem w opcji po jednej walce. Do ciekawostek należą tryby „Team Vs.”, w których każda ze stron wybiera trzy postaci, które po kolei stają przeciw sobie. Dla pełnej jasności – jeśli jedna strona wygra, jej wojownik zostaje, a wchodzi następny przeciwnika, i tak aż ktoś przegra trzy razy. Bawić się można z kimś obok lub z kompem. Trening to trening, a „Survival”, to zwykły survival. Jest też tryb misji, a w nim 25 zadań, w którym musimy wygrać w danych okolicznościach, na przykład, z góry ustalony przeciwnik regeneruje zdrowie czy ma niezachwianą obronę. Generalnie, jeśli ktoś lubi bawić się sam, to będzie mieć co robić. Gra też jest całkiem przyjazna dla laików, np. 4,5-letni siostrzeniec miał całkiem niezły ubaw. Przynajmniej tak było przy pierwszym włączeniu. W drugim uparł się, żeby się cofać, więc więcej radochy miał z tego, że coś błyska i się nawala na ekranie niż z tego, że sam coś robi…  Niestety z kimś starszym nie miałem okazji grać, ale jestem pewny, że dwie osoby na podobnych poziomach będą miały frajdę ze wspólnej gry.

Lubię poznawać nowe mordobicia, ale nie będę się oszukiwał, to głównie oprawa graficzna przyciąga mnie do kolejnych tytułów. Jeżeli coś w niej zakliknie, to chętniej sprawdzam gameplay. Guilty Gear już od jakiegoś czasu chciałem sprawdzić, ale żaden nie wyszedł na PSV, a na wersje z PSP czasu na było. Co prawda już miałem do czynienia z równolegle wydaną jedynką, ale dopiero XX pokazuje o wiele większą efekciarskość pikselartowego, japońskiego szaleństwa w najlepszym wydaniu. Oczywiście widać, że gra ma już kilkanaście lat, ale to ten typ grafy, który najczęściej starzej się bardzo dobrze i ta produkcja jest tego przykładem. Ciekawe projekty postaci, spoko tła i solidne animacje efektownych ataków robią swoje. W dziale audio również jest wybornie, ale tu nie jestem w pełni obiektywny (w sumie kiedy jestem?), bo rzadko trafiają się gry z ciężką i porządną muzą, a tu taka jest. Trochę za to razi dubbing – aktorzy są dobrze dobrani, ale po jakości słychać, że są do już leciwe nagrania.

Tak właściwie, to nie wiem, jak mam tę grę ocenić. Widzę, że jest bardzo dobrą bijatyką, ale problemem jest grono odbiorców. Przypuszczam, że wielbiciele gatunku już z tym tytułem mieli do czynienia. Jeśli nie i wiedzą, że są dobrzy we wbijaniu ciosów, to jak najbardziej będą zadowoleni. Gorzej, jeśli ktoś kopaniny lubi, ale jednak woli pozycje, które dają choć trochę ułatwienia, jak BlazBlue z jego stylem stylowym. I, napisawszy to, dodam jednak, że jeśli w jakiś sposób Guilty Gear XX Accent Core Plus R Was zaintrygowało, to dajcie mu szansę. Zastanówcie się tylko, na jakim poziomie jest Wasz skill – im lepszy, tym większą kwotę można dać. A ja na koniec zostawiam niezdecydowaną ocenę.


Ocena: 7,5/10


Serdecznie dziękujemy PQube
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Arc System Works
Wydawca: PQube (EU), Arc System Works (NA)
Data wydania: 17 maja 2019 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 4,2 GB
Cena: 80 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *