Valfaris

Valfaris po części można uznać za kontynuację Slain: Back to Hell. Po części, ponieważ akcja dzieje się w tym samym uniwersum i pojawiają się wyraźne nawiązanie fabularne, ale mamy nową postać do prowadzenia oraz zmieniony styl rozgrywki.

Wcielamy się w Theriona, który przemierza kosmos w swym wilczym statku. Jego wyprawa ma na celu odnalezienie ojca i zgładzenie go. Za co konkretnie, tego na początku nie wiemy. Za to, jeśli ktoś grał w Slaina, i pamięta, o co tam chodziło, to będzie miał obraz sytuacji. Na szczęście dla Theriona pojawiła się Valfaris – kosmiczna cytadela, gdzie się urodził. Nie czekając, kieruje tam stery z nadzieją, że odnajdzie Vrolla. Na miejscu okazuje się, że piękne miejsce z jego przeszłości jest teraz w stanie rozpadu. Przemierzając kolejne miejsca i spotykając dawno nie widziane osoby, powoli dowiaduje się, jak cytadela popadła w ruinę oraz jak wpłynął na to jego ojciec. Fabuła ta jest wystarczająco ciekawa, by warto było czytać wszystkie dialogi. Poza tym teksty są o wystylizowane pod klimat panujący w grze i polska lokalizacja wypada bardzo dobrze. Natomiast jeśli zastanawia Was, czy trzeba najpierw zagrać w Slaina, to odpowiedź brzmi nie. Co prawda oba tytuły łączy Vroll, ale nie są bezpośrednio połączone, więc kolejność ogrywania tych pozycji jest dowolna.

Dużą zmianą w stosunku do poprzedniej gry jest dodanie broni palnej, co w znaczny sposób zmienia podejście do rozwalania groźnych przeciwników. Z czasem i postępami w nasze ręce wpadnie kilka sztuk broni podstawowej. Zaczynamy od zwykłej broni plazmowej, a potem dojdzie mały karabin maszynowy, miotacz energii czy swego rodzaju granatnik. Drugą formą broni strzelającej są specjalne, potężne pukawki, które dadzą możliwość ataku wiązką plazmy, która  rani kilku wrogów na raz, wyrzutnię rakiet czy odpowiednik potężnego railguna. Jak to zwykle bywa, ta mocniejsza broń ma limit użycia, tu obrazuje go pasek energii. Energię możemy uzupełniać, znajdując specjalne niebieskie uzupełniacze, ale także atakując przeciwników bronią białą. Tak, ponownie mamy dostęp do mieczy, toporów itp. Poza sposobem na ładowanie energii są też istotną częścią arsenału, ponieważ zadają spore obrażenia, a nieraz łatwiej szybko zbliżyć się do poczwary, niż próbować zdjąć ją z dystansu. Ostatnią ważną częścią ekwipunku jest tarcza, o której używaniu warto pamiętać, choć sam często zapominałem, bo nie można z nią chodzić.

W zależności od sytuacji, w jakiej się znajdziemy, wypada trochę pomanewrować bronią. Dla przykładu, szybki atak toporem lepiej sprawdzi się na chwytającym nas pnączu, bo miecz w tym samym czasie nie zada dość obrażeń, aby nas uwolnić. Gdy atakuje chmara swojego rodzaju robocików, warto poświecić energię na wiązkę plazmową niż bawić się w rozwalanie ich pojedynczo. Nie mamy jednak pełnej dowolności w tym manewrowaniu, bo zmian można dokonywać tylko przy punktach zapisu, które, na szczęście, są stosunkowo częste. Przy okazji można też zadbać o ulepszenie broni, ale tu pojawiają się dwa utrudnienia. Przede wszystkim potrzebujemy materiałów, najpierw w postaci metalu krwi, a potem jeszcze krwi Valfaris. Nie ma ich na tyle, by starczyły do ulepszenia wszystkich broni, warto więc przemyśleć, w co się wpakuje cenne zasoby. W kwestii zasobów warto jeszcze wspomnieć, że czasem dodatkowe są poukrywane w mniej dostępnych miejscach, więc dobrze sprawdzać potencjalne zakamarki. Można też uzyskać dodatkowe, poświęcając w specjalnej maszynie zielone artefakty zapisu. Ale, aby zdecydować się na ten krok, trzeba być naprawdę dobrym w takie gry, inaczej po zgonie trzeba będzie pokonywać zbyt duże tereny od punktów stałego zapisu. Choć jest też i dobra wiadomość, na każdym etapie znajdzie się od jednego do trzech takich zapasowych artefaktów więcej niż jest punktów kontrolnych.

Slain zdecydowanie był grą trudną, podobnie jest z Valfaris. Ponownie przeciwnicy potrafią zadać spore obrażenia jednym atakiem oraz są dość wytrzymali, szczególnie przy przyjmowaniu na siebie ataków ze zwykłej broni palnej. Żeby było zabawniej, w dalszych etapach niektóre poczwary, które były bossami, stają się zwykłymi przeciwnikami. Niby są mniej wytrzymałe, a my mamy ulepszoną broń, ale wciąż potrafią zajść za skórę. Zresztą dotyczy to też zestawów zwykły wrogów, szczególnie w etapach, gdy pojawia się ich większa fala. Poza tym nie jesteśmy w stanie celować w zakresie 360°, co też nie ułatwia sprawy. Nie można też powiedzieć, żeby łatwi byli bossowie. Oczywiście każdy ma swój dość łatwy do rozpracowania schemat ataków, ale wystarczy mała wpadka, żeby stracić sporo z paska życia, więc dużo miejsca na błędy nie ma. Można sobie jednak z tym wszystkim jednak, jak nie za piątym razem, dziesiątym czy dwudziestym, tak za trzydziestym już powinno się udać. To są uroki takich gier i po to się w nie gra. Gorzej, gdy jesteśmy denerwowani dziwnie działającymi elementami platformowymi. Dla przykładu, w pewnym momencie trzeba łapać się haków oraz rozwalić trudniejsze bydlę, bo wymaga to wielu szybkich ruchów. Już samo łapanie się jest do bani, zanim jeszcze dojdziemy do przeciwnika. Po prostu zamiast ustawić ułatwienie w postaci „chłopek podskakuje i się łapie”, to się twórcom zachciało bawić w odpowiedni skok w stronę haka, więc trzeba wziąć pod uwagę nie tylko odległość na najeżdżający obiekt, ale jeszcze wysokość… Oczywiście chybienie to śmierć… Kijowo też działają jakieś kwiaty, które na których się podskakuje. Po prostu wybijanie się z nich jest bardzo nieintuicyjnie, nieudana próba najczęściej kończy się zgonem. To tylko dwa przykłady, jest jeszcze kilka takich upierdliwości.

O oprawie AV wystarczy napisać, że jak się wydaje zajebista, tak w rzeczywistości jest. Dużo mrocznych, różnorodnych lokacji, przeciwników i efektów wizualnych cieszy przez całą grę. Podobnie wysokiej jakości jest metalowy podkład muzyczny. Wszystko to idealnie zgrywa się z pomysłem na fabułę i liniowy ciąg postępów w grze. Rozgrywka nie należy do łatwych, ale to właśnie ten typ gry. Co ciekawe, w przypadku nawet częstego ginięcia, czy to na bossie, czy przy większych grupach przeciwników, nie czuć zbytnio irytacji, czego nie można powiedzieć o problemach wywołanych technicznymi decyzjami przy elementach platformowych. Muszę też przestrzec Was przed ostatnim bossem. Jest mocny, ale to nie dziwi, ale na dodatek dziad ma trzy wcielenia… Szykujcie się więc na wielką, być może nawet przegraną bitwę. Ale nawet jeśli taka będzie, to warto dojść do niej, bo droga do niej jest metal as fuck!


Ocena: 8,5/10


Serdecznie dziękujemy Big Sugar
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Steel Mantis
Wydawca: Big Sugar
Data wydania: 10 października 2019 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 813 MB
Cena: 100 PLN

Zapraszamy również do recenzji kontynuacji – Valfaris: Mecha Therion.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *