Boyfriend Dungeon

„Masz mój miecz, i mój łuk, i mój topór” – wersja reżyserska wzbogacona o dodatkową ilość kontaktu fizycznego.

 

Swego czasu popularnym tropem w anime był motyw najróżniejszych przedmiotów (broń palna, puszki po napojach i inne idiotyzmy) zmieniających się w urocze dziewczyny, które następnie zajmowały się wyrażaniem swoich uczuć do raczej nieszczególnie ciekawego Kolejnego Głównego Bohatera Kolejnej Haremówki. Trzeba było czekać aż do 2021 roku, by nieustępliwa antropomorfizacja dostała bardziej amerykańską edycję w postaci połączenia gry randkowej z hack’n’slashem. Do tego takiej, która idealnie sprawdziłaby się jako kolejny serial Netflixa. Dużo tego? Dużo, ale o to właśnie chodzi, w końcu żyjemy w postmodernizmie.

Kitfox Games oferuje pomysł na grę tyleż prosty, co niezwykle kuszący – historię o osobie, która na sam środek gorącego lata przeprowadza się do nadmorskiej miejscowości, gdzie, jak się okazuje, bronie posiadające ludzką formę nie należą do rzadkości. Osoba ta na co dzień dorabia sobie w lochu, przedzierając się przez zastępy wrogów stworzonych z mroków własnej podświadomości, natomiast w chwilach wolnych wykorzystuje nawiązane w ramach „braterstwa krwi” relacje i randkuje ze swoim arsenałem. Całym jednocześnie? A czemuż by nie.

W kwestii różnorodności deweloper rzeczywiście dostarcza. Stosunkowo szybko jest nam dane poznać wszystkie najgorętsze ostrza w naszej okolicy, a jest z czego wybierać –  i komu leczyć serce po poniesionych traumach. Pełen klasy Isaac, zmieniający się w rapier, okazuje się być w ciągłym biznesowo-życiowym konflikcie z własnym ojcem; założyciel klubu, kobieciarz Sunder vel Talwar, wciąż mierzy się z lękiem przed zobowiązaniami; gwiazda k-popu, Seven, próbuje wybrać własną, niezależną drogę życiową oraz poradzić sobie z depresją w przerwie od wcielania się w coś na kształt miecza świetlnego. Dochodzi również ścieżka Valerii, sztyletu, a także najlepszej poliamorycznej graficiary na całym wybrzeżu, której romantyczna przeszłość depcze po piętach. Są także dwie romansowalne osoby niebinarne, czyli Rowan, kosa z pasją do tarota oraz nieprzepracowaną żałobą; i Sawyer, pozbawione zmysłu praktycznego studencię. Niejakim dodatkiem/puszczeniem oczka jest także postać kotka Pocketa, z którym można spędzać czas i poobijać trochę potworów.

Opisałam wszystkich do romansowania stosunkowo dokładnie głównie dlatego, żeby uwidocznić, że na te postacie rzeczywiście był pomysł, i jak w każdym dobrym symulatorze randkowym ich ścieżki zawierają pewne kluczowe konflikty, które są następnie rozwijane. Problemem jest jednak to, że ich rozwój ekstremalnie nierówny, a jednym z tego powodów jest bardzo ograniczona (tak czasowo, jak i pod względem możliwości narracyjnych) formuła. Każdy z romansów zamyka się w sześciu spotkaniach, do których odblokowania potrzeba odpowiedniego zapełnienia wskaźnika afektu (przede wszystkim dzięki wykorzystywaniu danej broni w walce lub odpowiednio dobranym prezentom). O ile dałoby się jeszcze to rozpisać w sposób pozwalający na zachowanie jakiejś dramaturgii, tak powtarzalność tematów i okoliczności skutecznie tę możliwość zaprzepaszcza. Co przykre, bo same dialogi napisane zostały z dużą dozą subtelnego humoru i dobrym podejściem do ekspozycji. Wciąż, ogrywanie większości ścieżek sprawiało mi przyjemność, jednak nieraz wkrada się monotonia.

W pewnym sensie to wrażenie nudy związane jest z wspomnianym wcześniej sposobem połączenia rozgrywki randkowej z hack’n’slashem, a konkretniej z tym, że gameplay jest… cokolwiek mierny. Teoretycznie każda z broni oferuje inny styl walki, a możliwość wybrania sobie odpowiednich ulepszeń w miarę upływu romansu dodatkowo powinno je zróżnicować, jednak w rzeczywistości poza walką rapierem, wszystkie są bardzo podobne, bardzo łatwe i mało ekscytujące. Nie pomaga niedostatek zawartości – w całej grze znajdują się tylko dwa lochy wypełnione wybitnie mało zróżnicowanymi przeciwnikami, a bossowie wydają się stworzeni bez pomysłu. Sam koncept, by w ramach walk w dungeonach walczyć ze swoimi skrytymi lękami jest świetny, niestety został zrealizowany po linii najmniejszego oporu.

Pomimo wszystkich niedociągnięć, w grę grało mi się niezwykle przyjemnie i w gruncie rzeczy te sześć godzin rozgrywki (a to zdecydowanie za mało, zdecydowanie wskazany byłby 2-3 razy dłuższy czas) przeszłam niemalże na raz; niemałą zasługę w tym miała wybitnie przyjemna oprawa audiowizualna. Co prawda część „dungeonowa” wywołuje trochę skojarzenia z korporacyjną szkołą designu graficznego, ale jednocześnie udaje jej się zachować odrobinkę szczerego, niewystudiowanego uroku. Natomiast projekty postaci to rzeczywiście majstersztyk, jest na co patrzeć. Do tego rozgrywce towarzyszy równie przyjemny soundtrack, a „Verona Beach Nights” zostaje na zawsze w moim sercu.

Ciężko mi stwierdzić, czy ostatecznie polecam Boyfriend Dungeon, czy nie. Uwielbiam koncept, który za tym stoi i sporo od niego oczekiwałam; po części te oczekiwania spełnił i dostarczył jakąś nową jakość w świecie indie, po części jednak po prostu wynudził, nie pozwolił części rzeczy w narracji wybrzmieć i najzwyczajniej w świecie nie uzasadnia swojej ceny ilością zawartości. Wiem, że planowane jest jeszcze rozszerzenie dodające dwie nowe bronie i nowy dungeon – może wówczas, wraz z jakąś promocją, będę mogła z czystym sercem polecić. W chwili obecnej mogę powiedzieć jedynie, że warto się zorientować w temacie, ale na własną odpowiedzialność.


Trudno powiedzieć…


Producent: Kitfox Games
Wydawca: Kitfox Games
Data wydania: 11 sierpnia 2021 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1,9 GB
Cena: 68 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *