Call of Juarez: Gunslinger

Pamiętacie Vanquish? Tego nietypowego shootera od Platinum Games w futurystycznej otoczce silnie opierającego się na arcade’owym systemie walki i spowalnianiu czasu? Choć na pierwszy rzut oka polski Call of Juarez: Gunslinger może się wydawać grą zupełnie innego kalibru, już po kilkunastu minutach spędzonych na dzikim zachodzie nie mogłem pozbyć się z głowy porównań między grami twórców Bayonetty a tytułem Techlandu.

Gunslinger był czwartą odsłoną serii Call of Juarez wydaną w 2013 roku jedynie poprzez dystrybucję cyfrową, co było głównie spowodowane mniejszą skalą produkcji i niezbyt dobrym przyjęciem The Cartel z 2011. I choć pamiętam, że w momencie premiery czytałem o grze w prasie i na forach, mam wrażenie, że wszyscy o niej szybko zapomnieli – w maju 2013 wszystkie oczy były już zwrócone w kierunku konsol nowej generacji. Po kilku latach zauważyłem jednak, że ludzie często zaczęli polecać grę w różnych mediach, w czym nie miały wkład miał zapewne fakt, że gra podczas promocji na Steamie była dostępna za grosze (a także mała afera o dystrybucję gry między Techlandem i Ubisoft). W końcu sam się zaciekawiłem i jak na zawołanie dostałem pretekst do ogrania Gunslingera w postaci zapowiedzi portu na Switcha.

Gra to typowy spaghetti western dziejący się na przełomie XIX i XX wieku, a fabuła skupia się na podstarzałym łowcy głów Silasie Greavesie, który pewnego dnia odwiedza saloon i w zamian za kilka szklanek whisky zaczyna opowiadać innym gościom historię swojego życia. Ten sposób opowiadania opowieści pozwolił twórcom nie tylko na całkowite zmienianie miejsca akcji w każdym poziomie, ale też dodał całej prezentacji na swój sposób “sennego” charakteru. Przeciwnicy zamiast od razu spadać na ziemię od naszych kul unoszą się przez moment w powietrzu, konstrukcja map potrafi się zmieniać dynamicznie, gdy bohater przypomina sobie o nowych szczegółach. Bardzo ciekawie wypadają też fragmenty, gdy słuchacze wcinają się Silasowi w środku zdania. Wtedy akcja przebiega najpierw według opisu innej postaci, aby po chwili Silas wtrącił swoje “tak naprawdę wyglądało to inaczej”, a gra cofa się o kilka minut i przedstawia ten sam fragment poziomu, ale w całkowicie inny sposób. Sama historia zresztą też śledzi się całkiem ciekawie, nawet jeśli jest to tylko kolejna oklepana opowieść o zemście.

Moje skojarzenie z Vanquish i innymi grami Platinum Games wynika natomiast z samej rozgrywki. Każda czynność – strzały w głowę, zabójstwa poruszających się obiektów, korzystanie z wybuchających beczek, tworzenie combo zabójstwami w małym odstępie czasowym – jest tutaj nagradzana punktami, które pod koniec każdego poziomu są sumowane. W lewym górnym rogu znajduje się pasek koncentracji, którego zapełnienie pozwala na znaczne spowolnienie czasu i jeszcze bardziej efektywne (i efektowne) odstrzeliwanie głów (tak jak w Vanquish). Zdobyte punkty są też zamieniane w doświadczenie, które następnie możemy wykorzystać do odblokowywania nowych umiejętności (szybsze przeładowania, dodatkowe obrażenia w trakcie korzystania z koncentracji itd.) w trzech sferach – obsługi dwóch rewolwerów jednocześnie, walce na odległość i za pomocą narzędzi o większej sile ognia (głównie strzelbach i dynamitem).

Razem daje to bardzo satysfakcjonujący i zręcznościowy styl rozgrywki, który zachęca do jak najszybszego zdejmowania kolejnych przeciwników i podtrzymywania combo. Nie przeszkadza dzięki temu mocno korytarzowa konstrukcja map, która wynika zapewne z relatywnie małego budżetu gry. Gunslinger ma też dzięki temu ogromne replay value. Ukończenie kampanii na normalu zajmuje niewiele ponad pięć godzin, ale prawdziwa zabawa z grą zaczyna się tak naprawdę w nowej grze plus, gdzie odblokowane zostają od początku wszystkie umiejętności zdobyte wcześniej. Do tego pobawić możemy się też w dwóch trybach dodatkowych. Arcade, gdzie już bez jakiejkolwiek fabuły musimy wykończyć wszystkich przeciwników przed upływem czasu, oraz Pojedynki, czyli zakamuflowanym boss rush. Każdy rozdział w kampanii kończy się konfrontacją bohatera ze zbirem, gdzie odpowiednio manewrując gałkami i staramy się zwiększyć nasze wskaźniki skupienia i szybkości, aby w odpowiednim momencie zastrzelić przeciwnika. Dodatkowy tryb pozwala na podjęcie wszystkich oponentów jednego po drugim z ograniczoną ilością żyć.

Niewiele można też zarzucić samemu portowi. Na Switchu Gunslinger działa tak jak na Xboxie 360 i PS3 w stabilnych trzydziestu klatkach na sekundę, ale tym razem udało się za to podnieść rozdzielczość do pełnego 1080p, dzięki celshadingowy dziki zachód wygląda jeszcze ostrzej. Oczywiście dostępna jest też polska wersja językowa, lecz ogranicza się tylko do napisów. Przyczepić mogę się chyba tylko do celowania za pomocą czujników ruchu. Techland jednak chyba jeszcze nie do końca rozgryzł jak powinno działać sterowanie ruchowe, celownik potrafi sam z siebie schodzić lekko na prawą stronę, czasami czuć jakby coś w rodzaju oporu przy szybkich obrotach postaci. Oczywiście i tak bardzo cieszę się, że twórcy o tym pomyśleli, a podczas walk na bliski i średni dystans ta metoda kontrolowania kamery sprawdza się dobrze. Gorzej kiedy próbujemy trafić headshota z większej odległości.

Call of Juarez: Gunslinger to bardzo przyjemny FPS, który swoje braki w skali i budżecie kompetentnie nadrabia dobrze zrealizowanym i wynagradzającym umiejętności gracza gameplay’em, który zyskuje z każdą kolejną godziną. Niezbyt długi czas poszczególnych misji sprawia dodatkowo, że to tytuł idealnie pasujący pod przenośne granie.


Ocena: 8/10


Producent: Techland
Wydawca: Techland, Square Enix
Data wydania: 10 grudnia 2019 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (pudełko z kodem na pobranie w środku)
Waga: 2.6 GB
Cena: 79,99 PLN


Tekst powstał dzięki naszej współpracy z Play-Asia! Dzięki Waszym zamówieniom zrobionym tam przez wejście przez nasz reflink oraz/lub z użyciem naszego kuponu zniżkowego będziemy w stanie zrecenzować jeszcze większą liczbę gier.

play-asia_mypsvita


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *