Animal Crossing: New Horizons

Pierwsze zetknięcie z Animal Crossing: New Horizons może być naprawdę szokujące dla graczy niezaznajomionych z serią.

W towarzystwie Toma Nooka, jego dwóch podopiecznych – Timmiego i Tommiego, oraz pary losowo wybranych zwierzaków wprowadzamy się na bezludną wyspę, która od teraz staje się naszym nowym domem. Po przylocie otrzymujemy kilka prostych zadań: zebranie owoców w celu przygotowania koktajlów dla sąsiadów czy wybrać miejsca dla namiotów będących tymczasowym lokum dla nas i zwierzaków. Po zakończeniu imprezy powitalnej Tom Nook jeszcze raz dziękuje nam za sprowadzenie się na jego wyspę i zaleca przespanie się w namiocie – w końcu jutro czeka nas pracowity dzień. To pierwszy i ostatni raz, gdy położenie się w naszym śpiworze magicznie przetransportuje nas do wschodu słońca. Od tej pory czas w grze płynie tak samo powoli, jak poza nią.

Gra już od pierwszych sekund zachwyca detalami w pełnym Full HD, a silnik nigdy się nie krztusi.

Następnego dnia gospodarz poprosi nas o złapanie dla jego przyjaciela kilku okazów owadów i ryb. Gdy to zrobimy, Nook przekona swojego znajomego, aby i on również przeniósł się na bezludną wyspę. Po wybraniu kawałka ternu, na którym stanie dom – a z czasem muzeum oczytanej sowy Blathersa – gospodarz podziękuje nam i powiadomi, że budowa zakończy się jutro. A dokładnie o godzinie piątej rano czasu czasu lokalnego. W tym momencie możemy wyłączyć grę, pograć w coś innego, podlać kwiatki (te prawdziwe) albo od razu rozpocząć proces podboju wyspy, ale małymi kroczkami.

Chciałoby się to wszystko rzucić….

Przecinająca wyspę rzeka początkowo ograniczy nam miejsce pracy do małego skrawka ziemi. Mimo to spędzimy sporo czasu na zbieraniu porozrzucanych patyków, chwastów, losowo przypisanych do naszego zapisu owoców, rąbaniu drwa, łapaniu podstawowych typów motyli i ryb. Do spędzania czasu na powolnym wykonywaniu mniejszych zadań zachęca nowa waluta Animal Crossing, czyli Nook Miles. Zdobywamy ją praktycznie za każdą czynność możliwą do wykonania w grze. Zebrałeś pięćdziesiąt chwastów lub ściąłeś dwadzieścia drzew? Bardzo dobrze, oto nagroda. Umocniłeś więź z nowym zwierzakiem, wręczając mu zapakowany w papier dekoracyjny prezent? OK, kolejne pięćset Milesów na konto. W trakcie nocnej eskapady ugryzła cię tarantula? No słabo, ale masz tutaj kolejne bilety na pocieszenie. W praktyce daje to coś w rodzaju systemu achievementów/trofeów organicznie powiązanego z resztą gry. Poza tym system zawsze ma do zaoferowania pięć mniejszych zadań, które są natychmiastowo zastępowane przez kolejne. Ich wykonanie zajmuje niewiele czasu, bo najczęściej jest to złapanie kilku dowolnych robali lub zasadzenie drzewa, co sprzyja syndromowi “jeszcze jednego”.

Na początku z drzew spadać będzie tylko jeden typ owoców, ale częste podróże szybko upiększą drzewa innymi kolorami.

I tak mijają nam pierwsze dwa tygodnie życia na wyspie. Wykonujemy proste zlecenie od Toma Nooka, jak wydobywanie surowców z drzew i skał, tworzenie pierwszych prostych przedmiotów i narzędzi, sprzedawanie części wspomnianych, może złapanie kilku owadów i ryb do muzealnej kolekcji i zbieranie Nook Milesów, za które możemy kupić dekoracje lub specjalne bilety pozwalające na podróż do innej wypełnionej surowcami wyspy. Czasami na takiej wyspie spotkamy odwiedzającego nią w tym samym czasie przez kolejnego zwierzaka, którego możemy zaprosić do naszego budującego się miasta. I tak codziennie, przez godzinę lub dwie w ciągu doby.

Gry słowne towarzyszące wędkowaniu z powodzeniem zapełniłyby książeczkę z kawałami, którą otrzymaliście w prezencie od dziadka na szesnaste urodziny.

Ten niespieszący się nigdzie samouczek może na początku zrazić nieprzygotowanych. Szczególnie jeśli czyimś gamingowym przyzwyczajeniem jest wyciskanie z nowo zakupionej gry całego soku w ciągu paru dni i odstawienie jej na półkę lub aukcję internetową. Animal Crossing zdecydowanie nie nadaje się do tego typu zabawy. Jest w pełni oddany idei powolnego i progresu, który nie powinien być liczony w godzinach, lecz w miesiącach, a nawet latach. Sklepy otwarte są tylko w wybranych godzinach, różne typy stworzeń możemy złapać tylko o konkretnej porze dnia i roku. Sezony też zmieniają się zgodnie z kalendarzem i wybraną przez nas półkulą, więc kupując grę w tym momencie, będziecie musieli sporo poczekać, zanim ulepicie pierwszego bałwana. Nawet kojąca ścieżka dźwiękowa zmienia się co sześćdziesiąt minut.

Zakup i przeglądanie strojów nigdy nie było wygodniejsze.

W każdej dyskusji o Animal Crossing znajdzie się jednak przynajmniej jedna osoba, która zapyta, o co w tej produkcji tak dokładnie chodzi. Cóż, technicznie można by było za główny cel gry uznać koncert K.K. Slidera, który odwiedza naszą wyspę po jej odpowiednim upiększeniu, co kończy się napisami końcowymi. Napisanie, że to zakończenie, byłoby jednak srogim nadużyciem. Dopiero wtedy gra tak naprawdę się w pełni otwiera się na naszą kreatywność i ściąga hamulce.

Siłą serii zawsze była olbrzymia wolność w rozwoju i personalizacji własnej osady. New Horizons wnosi to na kolejny poziom. Jako że tym razem nie trafiamy do już funkcjonującego miasta, lecz na dziką i niedotkniętą łapkami wyspę, sami wybieramy położenie każdego budynku (wyjątkiem jest jedynie Resident Services będący czymś w rodzaju ratusza i bazy operacyjnej naszego miasteczka). Jeśli po pewnym czasie stwierdzimy jednak, że jakiś budynek lepiej pasowałby w innym miejscu, za małą opłata możliwe jest jego przeniesienie. W kodzie gry znajduje się ponad czterysta zwierzaków, z których jedynie dziesiątka może jednocześnie mieszkać na naszej wyspie. Ilość przedmiotów możliwych do wytworzenia za pomocą otrzymywanych przepisów, kupienia w specjalnym kiosku i sklepie Nook’s Cranny lub po prostu do znalezienia jest ogromna, a znalezienie mebla idealnie dopełniającego naszą utrzymaną w stylu lat pięćdziesiątych kuchnię stanowić może wyzwanie same w sobie. Naturalnie możemy zlecać też budowę mostów przecinających rzeki i schodków pozwalających na szybkie przeniesienie się na do wyżej położonych obszarów mapy. Nawet jeśli gra nie przewidziała zbudowania jakiegoś typu placówki, na przykład siłowni, nic nie stoi na przeszkodzie, aby za pomocą odpowiednio dobranych przedmiotów wybudować ją we własnej wersji na świeżym powietrzu. Ba, możliwe jest nawet tworzenie autorskich wzorów, które następnie nałożyć można na nasz ubiór, przedmioty, ściany lub powierzchnie. Przez kwarantannę zaczęliście tęsknić za posiłkiem w jednej z popularnych sieci kawiarni? Zbudujcie ją sami!

Prowadzone przez Blathersa muzeum to malutki ekosystem.

Wolność ta jest potęgowana przez prawdopodobnie największą nowość wprowadzoną przez New Horizons, czyli terraformowanie. Zdolność tę otrzymujemy po zakończeniu wprowadzenia i pozwala niemal całkowicie przebudować strukturę wyspy. Możemy zmienić bieg rzeki, usunąć lub wykopać wyżynę, tworzyć nowe jeziorka i wodospady, budować ścieżki z cegły, piasku, zbitej ziemi, kamieni, a nawet własnego wzoru. Jedynym terenem odpornym na nasze działania są plaże i ujścia rzek. Ta mechanika w połączeniu z wcześniej wspomnianymi elementami oznacza, że praktycznie niemożliwe jest znalezienie dwóch identycznych lub nawet zbliżonych miast.

I po co to wszystko? Dla czystej radości tworzenia. Dzięki wyjątkowości naszej wyspy faktycznie się przywiązujemy do stworzonej społeczności i chcemy doprowadzić każdy jej fragmentu do perfekcji. Potem po prostu możemy się się w niej zrelaksować, zapełnić kolekcję muzeum, posłuchać zebranych płyt K.K. Slidera w wybudowanym parku, spędzić czas w towarzystwie naszych ulubionych mieszkańców czy w końcu zaprosić do odwiedzin innych graczy i pozwolić im na zwiedzanie naszego małego parku, który pielęgnowaliśmy przez ostatnie kilkaset godzin.

Nie wszystkie zwierzaki muszą być antropomorficzne.

System multiplayer jest dosyć podstawowy. Wyspę każdego gracza może odwiedzić maksymalnie siedem innych osób przez internet lub sieć lokalną lub trzy, jeśli mówimy o kooperacji na jednej konsoli. Przybysze docelowo otrzymują mocno ograniczony dostęp do zasobów wyspy, więc nie trzeba się martwić, że ktoś nieznajomy zniszczy owoce naszej wielogodzinnej pracy. Dopiero oznaczenie innego gracza jako najlepszego przyjaciela sprawia, że może on pozwolić sobie na więcej. Komunikować się możemy się za pomocą emotek i prostego chatu tekstowego – voice chat jest niestety wciąż zarezerwowany dla aplikacji Nintendo Switch Online.

Społeczność gry ekspresowo udowodniła, że jest bardzo oddana idei integracji New Horizons z prawdziwym życiem. Niemal natychmiast po premierze na Facebooku i Discordzie znaleźć można było grupy i kanały, na których gracze umawiali się na wspólne odwiedziny, udostępniali ciągle zmieniające się ceny rzep i wymieniali zdobytymi itemami. Powstał nawet nieoficjalny sklep internatowy o wiele mówiącej nazwie Nookazon, na którym znaleźć można oferty sprzedaży i kupna przedmiotów za wewnętrzne waluty gry. Stworzyło to w praktyce własną, oderwaną od samego tytułu ekonomię, która pokazała prawdziwą wartość najbardziej pożądanych dodatków.

Kupując New Horizons, bierzecie tytuł, w którym możecie spędzić lata. I choć zdecydowanie nie obraziłbym się za kilka zmian w quality of life, tak ciężko wskazać mi jakąś poważną wadę gry. No dobra, jest jedna – system zapisów.

Znalezienie ulubionego mieszkańca naprawdę nie jest trudne.

Rozpoczynając grę, do naszej konsoli zostaje przypisana jedna wyspa, nad którą pełną kontrolę przejmuje jeden profil. Jeśli więc inna osoba w Waszym domu również rozpocznie grę na swoim koncie, jej zabawa zostaje ograniczona do poziomu odwiedzin wyspy głównego gracza. Tak, jeśli członek waszej rodziny będzie chciał utworzyć własną wyspę, musi kupić drugą konsolę (i grę, jeśli preferujecie dystrybucję cyfrową). Pomysł ten jest tak absurdalny, że nie jestem w stanie pojąć stojącego za nim toku myślowego twórców (chociaż gdy nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, o co chodzi). Argument, że w poprzednich grach serii wyglądało to podobnie jest dla mnie niewystarczający, gdyż dawniej wynikało to z ograniczeń sprzętowych starszych konsol. Ba, nawet w New Leaf na 3DS-ie drugi gracz mógł po prostu zakupić dodatkową kopię gry, aby założyć własne miasto. Teraz wymagany jest zakup drugiego Switcha.

Poza tym jest to kolejna gra Nintendo, która nie wspiera zapisywania danych w chmurze. W Animal Crossing: New Horizons bez problemu można spędzić setki lub tysiące godzin i stracenie zapisu w wyniku błędu lub zniszczenia konsoli z pewnością byłoby dewastujące dla sporej liczby graczy. Co prawda Nintendo obiecało, że gra otrzyma własny, niezależny od subskrypcji online system odzyskania zapisu w razie utraty konsoli, lecz póki co nie poznaliśmy nawet szczegółów jego działania. Sam spędziłem w grze już ponad sto godzin i nagła utrata całego postępu wywołałaby u mnie rezygnację.

Nawet krótka celebracja otwarcia kolejnego sklepu potrafi poprawić humor na resztę dnia.

Jednak nawet pomimo dużej wady związanej z kontami na jednej konsoli (jeśli ktoś gra sam, to możne na to przymknąć oko), Animal Crossing: New Horizons pozostaje jedną z najlepszych gier Nintendo wydanych na Switcha. To mały świat zamknięty wewnątrz konsoli i pozbawiony problemów życia codziennego, do którego z chęcią wracam codziennie rano. Nawet po miesiącu gra wciąż potrafi zaskakiwać i wszystko wskazuje na to, że dzięki regularnym aktualizacjom, będzie to robiła przez jeszcze bardzo długi czas. Polecam, ale nie biorę odpowiedzialności za ewentualne uzależnienie.


Ocena: 9/10


Producent: Nintendo
Wydawca: Nintendo
Data wydania: 20 marca 2020 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 6,4 GB
Cena: 259,80 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *