Dungeon of the Endless

Sztuka w gotowaniu polega na odpowiednim połączeniu składników. Czasami niecodzienne mieszanki potrafią zaowocować przepysznym daniem (na przykład pizzą z ananasem), a czasami ohydną aberracją (na przykład pizzą z ananasem). Amplitude Studios projektując Dungeon of the Endless postanowiło natomiast połączyć ze sobą dwa, na pierwszy rzut oka diametralnie różne, gatunki – tower defence i roguelike. I finalnemu daniu zdecydowanie bliżej do obiadu w uznanej restauracji niż abominacji tworzonej przeze mnie o trzeciej w nocy.

Dungeon of the Endless to trzecia części serii zapoczątkowanej przez Endless Space z 2012 i zadebiutowała na komputerach osobistych w 2014. Rodzi to zasadniczo trzy pytania. Po pierwsze, jak dużo elementów z każdego gatunku udało się zamieścić w tytule? Po drugie, czy Dungeon of the Endless to dobra gra? Po trzecie, jak dobrze poradzono sobie z przeniesieniem rdzennie pecetowej gry na konsolę?

Pixelartowy artstyle cieszy ostrością, szczególnie na ekranie konsoli, a dodatkowo towarzyszy mu świetna minimalistyczna ścieżka dźwiękowa.

Jeśli chodzi o stronę roguelike’ową, to znajdziemy tutaj praktycznie wszystkie najważniejsze elementy gatunku. Po wybraniu dwójki bohaterów, których kapsuła ratunkowa rozbiła się na niebezpiecznej planecie, gra wrzuca nas do serii losowo generowanych korytarzy. Choć jednokrotne przejście gry od początku do końca zajmuje od trzech do czterech godzin, nasi bohaterowie giną na stałe, a gdy wszyscy członkowie naszej drużyny wyzioną ducha, gra natychmiast się kończy i całą przygodę musimy rozpocząć od nowa. A śmierci naprawdę tutaj nie trzeba szukać, bo poziom trudności jest zdecydowanie wysoki, niezależnie od wybranego trybu.

A co znajdą tutaj fani tower defense? Oczkiem w naszej głowie jest kryształ, który znajduje się w centralnej części każdego z kilkunastu poziomów. Jest on nie tylko głównym celem ataków zwierzających w jego kierunku potworów, ale też zasila pomieszczenia, które zdecydujemy się oświetlić. To pozwala natomiast wybudowanie w nich konstrukcji zapewniających nam stały dopływ zasobów, a także wieżyczek ofensywnych automatycznie atakujących przeciwników.

W praktyce jednak gra nie polega jedynie na budowie umocnień mających na celu odparcie kolejnych fal ataków. Celem gry nie jest bowiem stricte ochrona kryształu, lecz dotarcie z nim do wejścia windy, która przeniesie naszych bohaterów do kolejnego piętra kapsuły i bliżej wolności. Haczyk polega na tym, że wejście to jest ukryte, a my musimy przeczesać spowitą w ciemnościach mapę w jej poszukiwaniu. Otwarcie kolejnych drzwi oznacza jednak respawn potworów w każdym wcześniej odkrytym i nieoświetlonym pomieszczeniu. Nasz kryształ przechowują natomiast ograniczoną, choć zwiększającą się wraz z postępami, ilość energii. Oznacza to, że możemy pozwolić sobie tylko na oświetlenie najbardziej strategicznych i sąsiadujących ze sobą pomieszczeń, a następnie uzbrojenie ich w taki sposób, aby mogły wyeliminować przeciwników zwierzających w kierunku kryształu.

Jednocześnie tworzymy wtedy też ścieżkę prowadzącą do wspomnianej windy. Kiedy ją już odkryjemy, musimy przenieść do niej nie tylko bohaterów, ale też sam kryształ. Do noszenia go wytypować musimy jednego członka drużyny, który zostanie przez to mocno spowolniony i narażony na ataki. Wyjęcie kryształu ze stacji natychmiast aktywuje alarm przyciągający ogromną i niekończącą się falę wrogów – zdani jesteśmy wtedy całkowicie na wcześniej utworzone fortyfikacje.

Wszystko to daje grę polegającą na powolnym analizowaniu ryzyka i dostępnych narzędzi. Po odnalezieniu wyjścia w dalszym powinieneś otwierać resztę poziomu, co zagwarantuje dodatkowe surowce, ale też zwiększy liczbę ataków? Na co z kolei powinniśmy spożytkować te surowce? Za czerwone części możemy budować wieżyczki i generatory, albo wymienić je w nielicznych punktach za tajemniczy inny surowiec. Jedzenie pozwala na levelowanie członków naszej drużyny, ale też ich leczenie. Czy gdy ich życie zacznie spadać, zdecydujemy się natychmiast uzupełnić ich pasek zdrowia, czy jednak postanowimy zaoszczędzić licząc, że uda im się przeżyć. Punkty nauki da się wykorzystać do tworzenia projektów nowych budowli lub ulepszania tych już istniejących, lecz do wyboru zawsze mamy tylko cztery losowe ulepszenia. Zdecydujemy się na jedno z nich czy zaktualizujemy listę za małą opłatą?

A przecież czasami spotkamy NPC-ów gotowych odsprzedać nam elementy ekwipunku w zamian za jeden z surowców – w tym czasami nawet zasilanie. Albo innych rozbitków, których możemy dodać do naszej drużyny, w zamian za nieco jedzenia. Jednak drużyna składa się maksymalnie z czterech postaci. Czy wymienimy więc jedną z nich na bohatera o nieco innych statystykach, czy ograniczymy się do znanej już strategii?

Takie wybory w Dungeon of the Endless musimy podejmować praktycznie co kilka sekund. Dzięki temu rozgrywka jest dynamiczna, szalenie taktyczna, a co najważniejsze – wciągająca. Jeden zły ruch doprowadzić może to końca zabawy. I choć na początku zdarza się, że gdy sytuacja zmienia się z opanowanej do tragicznej w kilka sekund, wyłączałem konsolę i sfrustrowany kładłem się w łóżku, natychmiast przed snem zaczynałem się zastanawiać, gdzie popełniłem błąd, i obmyślałem strategię na kolejny dzień. Spora liczba grywalnych postaci o różnorodnych umiejętnościach i odblokowujące się powoli nowe typy kapsuł ratunkowych skutecznie zachęcają do dalszej gry, nawet po pierwszym zwycięstwie.

Przy wyborze poziomu trudności deweloperzy pokusili się o mały żart. Poziom “łatwy” to w praktyce odpowiednik “harda”, a “zbyt łatwy” zdecydowanie nie jest zbyt łatwy. Dlatego za pierwszym razem nie wzbraniajcie się przez wybraniem tej łatwiejszej opcji.

Mam natomiast kilka zastrzeżeń do samego portu. Choć Dungeon of the Endless nie wymaga szczególnej precyzji manualnej, czuć że to gra stworzona z myślą o myszce. Sterowanie kontrolerem jest przez to na początku nieco koślawe, choć idzie się do niego przyzwyczaić. Dostępna jest również opcja kontrolowania gry dotykiem w trybie handheld, choć z dwojga złego preferuję guziki. W trakcie przemierzania ostatnich pięter kampanii gra potrafi się strasznie ciąć i wiesza się na ułamek sekundy praktycznie w każdej interakcji przeciwników lub bohaterów. Jest to prawdopodobnie spowodowane zadyszką CPU, które musi w locie wypluwać całą masę obliczeń determinujących siłę ataków i RNG. Na szczęście nie wpływa to drastycznie na rozgrywkę, ponieważ akcję w każdym momencie możemy zastopować, aby na spokojnie przeanalizować sytuację na mapie, zmienić ekwipunek i wydać polecenia bohaterom. Niemniej cięcia są lekko irytujące i nie obraziłbym się, gdyby zostały szybko naprawione. Muszę też wspomnieć o tym, że w trakcie zabawy napotkałem kilka crashy, które zmusiły mnie do restartu i w praktyce pozbawiły całego postępu w danej grze. Twórcy zapewniają jednak, że wiedzą o tym problemie i planują go naprawić w nadchodzącym patchu. W wersji na Switcha nie znajdziecie też gościnnych postaci z Team Fortress 2, ale wynika to z oczywistych powodów. Najbardziej boli jednak całkowite pozbycie się kooperacyjnego trybu multiplayer, który stanowił jedną z mocniejszych stron wersji PC.

Bez trybu wieloosobowego Dungeon of the Endless to tytuł wciąż jak najbardziej kompetentny. Roguelike wymagający analizy każdego ruchu i wwiercający się w głowę na tyle mocno, że nowe taktyki obmyślać będziecie jeszcze długo po wyłączeniu konsoli. Eksperymentalne danie wyszło doskonale, ślę gratulację do szefa kuchni i poproszę o dokładkę.


Ocena: 8,5/10


Serdecznie dziękujemy Playdigious
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Amplitude Studios, Playdigious
Wydawca: Playdigious, Sega
Data wydania: 15 maja 2020 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1.7 GB
Cena: 80 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *