The Legend of Zelda: Skyward Sword HD

Powrót do przeszłości.

Przez ostatnie 10 lat Skyward Sword niezbyt dumnie nosiło tytuł czarnej owcy serii. Choć grze udało się zebrać naprawdę dobre recenzje, z czasem gracze zaczęli zwracać uwagę na problemy produkcji oraz całej formuły The Legend of Zelda. Seria nie przeszła praktycznie żadnych drastycznych zmian od czasu wydania Ocarina of Time w 1998 roku. Gameplay Zeldy zaczął czerstwieć, co nie umknęło uwadze samego Nintendo. A Link Between World na 3DS-a wprowadził masę znaczących zmian w modelu rozgrywki, aby kilka lat później Breath of the Wild mogło niemal całkowicie ją porzucić i przeinterpretować markę.

Wpływ Skyward Sword na cykl jest więc niezaprzeczalny – nawet jeśli nie do końca zamierzony. Dlatego od lat żałowałem, że choć w 2011 roku posiadałem Wii, to w Skyward Sword nie zagrałem. Zapowiedź wersji HD bardzo mnie ucieszyła, choćby przez to, że w końcu pozwoliła mi ona na wyrobienie sobie własnej opinii na temat jedynej “dużej” Zeldy, której jeszcze nie przeszedłem.

No i cóż, choć Breath of the Wild jest jedną z moich ulubionych gier wszechczasów, Skyward Sword sprawiło, że zatęskniłem za starą formułą Zeldy. Na pewno nie jest to gra idealna, może nawet nie zasługuje na miejsce w pierwszej połowie mojego rankingu gier z serii (jeśli takową kiedykolwiek bym postanowił zrobić). Jeśli coś tutaj jednak działa dobrze, to działa NAPRAWDĘ dobrze.

Skyward Sword to według zapewnień Nintendo chronologicznie pierwsza część serii. Gra tłumaczy między innymi powstanie Master Sworda, pochodzenie Triforca, a nawet początki specyficznej relacji między Linkiem, Zeldą i Ganonem. Szczerze mówiąc nigdy nie czułem, aby ulepiony na kolanie oficjalny timeline Zeldy miał dla mnie szczególne znacznie (zresztą Nintendo zaczęło chyba podzielać tę opinię), ale na szczęście fabuła stoi też na własnych nogach.

Dopiero przy ogrywaniu Skyward Sword dotarło do mnie, że we wszystkich poprzednich odsłonach Legendy Link i Zelda są sobie całkowicie obcy. Tutaj natomiast już od pierwszych momentów wiemy, że para bohaterów to przyjaciele od dzieciństwa z nadziejami na coś więcej. Dwójka żyje sobie spokojnie w położonej między chmurami wiosce Skyloft. Mieszkańcy wiodą tutaj spokojnie życie nie zdając sobie nawet sprawy, że wiele kilometrów pod ich stopami istnieje zupełnie inny świat. Zmienia się to, gdy Zelda zostaje porwana (szok!), a Link odkrywa prawdę przepełnionej życiem i florą powierzchni. Odważny młody rycerz wyrusza więc na ratunek przyszłej księżniczce przy wsparciu zaklętej w prototyp Master Sworda sztucznej inteligencji/duszy o imieniu Fi.

Scenariusz nie jest może szczególnie ambitny i pomimo ciekawego wstępu z czasem zauważyć w nim można wiele znanych już fanom elementów. Historię na swoich barkach trzymają głównie postacie. W sumie to samo można powiedzieć o większości innych gier z serii, choć Skyward Sword może się pochwalić najlepszą grupą bohaterów w jej historii. Mowa nie tylko o dwójce głównych bohaterów, ale też o postaciach drugo- i trzecioplanowych, jak cudownie ekspresywnym złoczyńcy Ghirahimie, czy rywalizującym z Linkiem o uwagę Zeldy osiłeku Groosie. Nawet tak z pozoru niewielka rzecz, jak wspomniana rozwinięta przyjaźń między Linkiem i Zeldą sprawia, że przygoda wydaje się być bardziej osobista. Link co prawda dalej nie wypowiada ani jednego słowa, ale jego mimika mówi nam wszystko.

Świat gry jest podzielony w sumie na cztery obszary – trzy krainy położone na powierzchni oraz przestworza pełniące rolę hubu. Zwiedzanie przyszłego Hyrule odbywa się w sposób, do którego przyzwyczaiły już poprzednie Zeldy. Eksploracja jest dosyć liniowa, na zmianę przeplatana zagadkami przestrzennymi oraz walką. Co jakiś czas oczywiście musimy też zwiedzić dungeon testujący nasze nowo nabyte umiejętności. Zdecydowanie mamy tutaj bardziej do czynienia z ewolucją niż rewolucją. Dungeony Skyward Sword potrafią zaskoczyć absolutnie genialnymi pomysłami. Wind Waker i Twilight Princess zaliczyły moim zdaniem regres w tym aspekcie. Skyward Sword powraca jednak z ciekawymi projektami poziomów, zmuszającymi nas do myślenia poza pudłem. Szczególnie w pamięć zapada zabawa czasem na pustyni. Nie chcę zdradzić zbyt wiele, ale cały ten obszar to jeden z najbardziej błyskotliwych w historii całego Nintendo. Warto też wspomnieć o naprawdę ciekawych i pomysłowych potyczkach z bossami.

Skyloft i reszta otaczających go wysp pod względem struktury przypomina nieco ocean Wind Wakera. Teoretycznie otrzymujemy tutaj całkowitą wolność pod względem eksploracji, choć szybko okazuje się, że skarby poukrywane w różnych fragmentach mapy odblokowują się dopiero po odnalezieniu na powierzchni specjalnych skrzyń. Z jednej strony zachęca to do regularnego zwiedzania niebios, szczególnie, że mieszkańcy Skyloft często oferują Linkowi całkiem przyjemne zadania poboczne. Po kilkunastu godzinach latania w te i we w te eksploracja niebios zaczyna być jednak nużąca. To ciekawy i wybijający się na tle reszty serii obszar, w którym bardzo wyraźnie widać zalążki nieskrępowanej wolności Breath of the Wild. Nintendo niestety uznało, że jest on dobrym narzędziem do sztucznego wydłużenia gry, która tego w żadnym wypadku nie potrzebowała.

Ukończenie Skyward Sword HD zajęło mi mniej więcej 34 godziny. Mowa tutaj nie tylko o samym dotarciu do napisów końcowych, ale też wykonaniu niemal wszystkich zadań opcjonalnych (przed ukończeniem gry na 100% powstrzymuje mnie tylko wzmocnienie u kowala kilku itemów). Co ciekawe, według How Long To Beat, średni czas ukończenia oryginalnej wersji na Wii wynosił od 38 do 58 godzin.

To dobitnie uzmysławia jak z pozoru niewielkie zmiany wpłynęły na tempo zabawy w remasterze. W oryginalne napisy w oknach dialogowych były ślamazarne, w wersji HD możemy je znacząco przyspieszyć. Wcześniej Fi co chwila zawracała dupę gracza oczywistościami pokroju “Czy wiedziałeś, że możesz użyć Rupii do kupowania przedmiotów?” lub poradami, które całkowicie zdradzały rozwiązania części zagadek. Teraz pojawia się tylko, gdy ją o to poprosimy. Jak wspomniałem, choć na papierze zmiany te mogą nie wydawać się aż tak ważne, w praktyce znacząco upłynniają zabawę.

Niestety, nie oznacza to, że całkowicie niwelują problemy z tempem, które miał oryginał. Końcowe etapy wciąż potrafią męczyć i zmuszają nas to powtórnego zwiedzania znanych już obszarów w poszukiwaniu MacGuffinów. Dodanie rozwiniętego systemu szybkiej podróży może nieco zamaskowałoby ten problem, ale jego całkowite naprawienie wymagałoby przebudowania 1/3 gry. Remaster został przygotowany nie przez samo Nintendo, lecz australijskie Tantalus, które wcześniej pomagało wydawcy przy Twilight Princess HD na WiiU. Znaczące ingerowanie w konstrukcję Skyward Sword wychodziłoby już poza ramy remastera.

Pod względem technicznym sprawa jest dosyć prosta. Gra działa teraz w natywnym 1080p lub 720p, jeśli gramy w trybie handheld. Tantalus zaktualizował też rozdzielczość tekstur, dzięki czemu gra wygląda znacznie wyraźniej. Wciąż nie da się ukryć, że mówimy o grze wydanej na Wii, ale imitujący akwarelowe obrazy styl graficzny zestrzał się naprawdę solidnie. Skutkiem tej decyzji jest też poprawa frameratu. Skyward Sword HD działa teraz w stałych 60 klatkach na sekundę, co jest poprawą nie tylko w porównaniu do oryginału, ale też dwóch poprzednich remasterów (Wind Waker HD i Twilight Princess HD na WiiU działały w 30 FPS).

Na poprawie płynności zdecydowanie zyskuje system walki. Skyward Sword było projektowane w całości z myślą o sterowaniu ruchowym. W trakcie pojedynków gra stara się przenieść ruchy Joy Cona na ruchy miecza dzierżonego przez Linka, a kluczem do zwycięstwa jest celowanie w odsłonięte części ciała wroga. Do tego modelu kontroli zdecydowanie trzeba się przyzwyczaić, szczególnie jeśli w przeszłości nie trzymaliśmy w ręku Wii Mota. Z czasem jednak sterowanie klika i sam czerpałem z machania kontrolerem niemal dziecięcą radość, której nie czułem od czasu walk na miecze w Wii Sports.

Szkoda jednak, że Skyward Sword HD zmusza gracza to wyboru między sterowaniem ruchowym i nowododanym sterowaniem przyciskami. O ile machanie kontrolerem spodobało mi się w samej walce, w innych miejscach zdaje się być dodane bardzo na siłę. Dobrym przykładem jest latanie Loftwingiem, którym również sterujemy poprzez wychylanie kontrolerem. Podobnie sprawa wygląda z nurkowaniem. Jest to rozwiązanie męczące i mało dokładnie. Jeśli chcemy w tych segmentach korzystać jedynie z przycisków, zmuszeni jesteśmy za każdym razem do wchodzenia w ustawienia i zmiany całego modelu sterowania.

Miłym dodatkiem byłaby jednak lista opcji, która pozwalałaby na włączenie lub wyłączenie motion controls w konkretnych elementach gry. Póki co możemy tak zrobić tylko z celowaniem przy korzystaniu z procy i łuku. Po cichu liczę, że Tantalus zdaje sobie sprawę z tych problemów i wcześniej czy później odpowie na nie odpowiednim patchem. Tak czy inaczej osobom preferującym granie w trybie TV polecam zacisnąć zęby i grać z włączonym sterowaniem ruchowym.

Sprawa komplikuje się jednak, jeśli preferujemy granie w trybie handheld. Sterowanie przyciskami… działa. Koślawo, ale działa. Tak, wspomniane sterowanie Loftwingiem i kilka innych sekwencji zdecydowanie zyskuje na klasycznym modelu sterowania. Sterowanie ruchowe jest jednak nierozerwalnie zżyte na przykład ze wspomnianą walką. Nintendo postanowiło obejść ten problem przypisując sterowanie mieczem do prawego drążka analogowego. Po włączeniu sterowania ruchowego prawy analog odpowiada jednak za sterowanie kamerą. Rozumiecie już problem?

Więc tak, po przejściu sprzed telewizora na łóżko z konsolę w dłoniach pamięć mięśniowa zmuszała mnie do machania mieczem co kilka sekund. Niech posiadacze Switcha Lite mnie źle nie zrozumieją. Sterowanie przyciskami nie jest najlepszym sposobem na doświadczenie Skyward Sword, ale mimo wszystko działa i w trybie handheld z gry także można czerpać przyjemność. Jeśli jednak tak jak ja lubicie się regularnie przełączać między trybami handheld i TV, Skyward Sword HD wprowadzać was będzie w straszny dysonans. W trybie handheld kamerą wciąż możemy sterować przytrzymując przycisk L na lewym Joy Conie. Rozwiązanie to przypomina zamierzchłe czasy PSP, ale przyznam, że ciężko mi wymyślić lepszą metodę obejścia tego problemu. Powtórzę się, ale dodatkowe opcje dostrojenia sterowania do włąsnych preferencji były bardzo mile widziane.

The Legend of Zelda: Skyward Sword HD to solidny remaster. Choć szata graficzna nie doczekała się takich usprawnień jak chociażby Xenoblade Chronicles: Definitive Edition, niepozorne zmiany QoL znacząco usprawniły i naprawiły sporą część największych problemów gry. Czy jest ona teraz pozbawiona wad? Zdecydowanie nie. Jeśli nie przypadła wam do gustu w 2011, to nie jestem w stanie was zapewnić, że po zakupie wersji HD wasza opinia zmieni się o 180 stopni.

Ja jednak Skyward Sword lubię. Być może nawet doceniam nieco mocniej przez świadomość, że już nigdy więcej możemy nie otrzymać od Nintendo zupełnie nowej Zeldy w klasycznej formule (o kolejne remastery i remaki raczej nie ma co się martwić). Kocham Breath of the Wild i wyczekuję sequela jak drugiego nadejścia mesjasza. Skyward Sword przypomniał mi jednak, że w klasycznej, nieco bardziej liniowej formule serii wciąż kryje się mnóstwo potencjału. I liczę, że również Nintendo sobie o tym kiedyś przypomni.


Polecamy


Producent: Nintendo, Tantalus
Wydawca: Nintendo
Data wydania: 16 lipca 2021 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 7.0 GB
Cena: 249,80 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *