The Outer Worlds

Czy prawie dwa lata po premierze warto w końcu wydać pieniądze na ten “niemożliwy” port?

Sukces Switcha zdecydowanie zmienił obraz platform Nintendo w oczach zachodnich producentów 3rd party. Przez prawie pięć lat na rynku konsola doczekała się setek (bardziej i mniej udanych) portów, które pozwoliły na zapoznanie się z seriami, które od zdecydowanie zbyt długiego czasu omijały konsole Nintendo. I choć sytuacja z roku na rok jest coraz lepsza, w bibliotece Switcha wciąż znajduje się kilka luk czekających na wypełnienie. Jedną z nich jest z pewnością przenośny Fallout.

Po udanej premierze Skyrima w 2017 roku większość fanów uznała, że przeniesienie na hybrydę drugiej największej marki Bethesdy jest tylko kwestią czasu. Może oczekiwano niekoniecznie konwersji dosyć wymagającego Fallouta 4, ale przeniesienie mającego już swoje lata Fallouta 3 lub New Vegas nie powinno być trudne, prawda? Niestety, seria do tej pory nie zawitała na konsolę Nintendo, a biorąc pod uwagę wykupienie Zenimax przez Microsoft, możliwe, że jest na to już za późno.

Chociaż fani klasycznych części serii od Interplay mogli otrzeć łzy za pomocą chociażby Wasteland 2, tak przez lata luka po trójwymiarowych Falloutach pozostała niewypełniona. Nie dziwi mnie więc, że Obsidian Entertainment postanowił wykorzystać tę sytuację. The Outer Worlds miało w końcu przyciągnąć do siebie sieroty po bethesdowych Falloutach, które marzyły o powrocie serii do swoich stricte role-playowych korzeni.

A więc tak, The Outer Worlds to dosłownie Fallout: New Vegas w kosmosie. Oznacza to ambitne i ogromne RPG, silnie stawiające na wolność wyboru oraz zróżnicowane opcje rozwiązania niemal każdego konfliktu. Już przy tworzeniu naszego awatara postawieni zostajemy przed wyborem profesji i atrybutów postaci, które mają następnie wpływ na całą przygodę. Wszystko to w otoczce uniwersum łączącego w sobie sci-fi z postapo i małą domieszką steampunka.

Miejscem akcji jest Halcyon – układ planetarny będący jedną z wielu kolonii założonych przez ludzi podczas podboju kosmosu. Nie mówimy jednak o rozwiniętym i zorganizowanym społeczeństwie, które radzi sobie z zaspokojeniem potrzeb mieszkańców. Halcyon to pogrążona w chaosie dystopia, w której porządek stają się zaprowadzić megakorporacje walczące z rebeliantami, bandytami, fanatykami religijnymi, organizacjami starającymi się uzyskać niezależność i niezadowalającą sprzedażą dietetycznej pasty do zębów. Mnóstwo tu groteski, parodii i humoru (którego zresztą nie brakowało też w Falloutach), ale scenarzystom udało się znaleźć złoty środek między absurdem, a dramatem.

Gra absolutnie w żaden sposób nie ogranicza gracza w wyborze ścieżki, którą chce podążać. Decyzja o tym, czy zostaniemy przykładnym korporacyjnym pieskiem sumiennie wykonującym obowiązki narzucone przez skorumpowany Zarząd, piratem o dobrym sercu starającym się pomóc mieszkańcom i zaprowadzić pokój w regionie, czy psychopatyczną maszyną do zabijania, która po dotarciu do miasteczka zacznie strzelać do cywilów, zależy wyłącznie od nas. Jeśli chcemy, aby jakaś postać oddała nam potrzebny do progresji przedmiot, możemy wykonać dla niej jakieś zadanie, oczarować ją charyzmą, zastraszyć, okraść lub po prostu wpakować kulę w mózg i przeszukać ciało.

Właściwe zadania, zarówno te obowiązkowe jak i poboczne, również można zwykle wykonać na kilka sposobów. Gra regularnie stawia przed graczem nieoczywiste wybory moralne powiązane z barwną obsadą postaci i nieraz musiałem się poważnie zastanowić nad ewentualnymi konsekwencjami moich poczynań dla mieszkańców kolonii. Zwykle wybory te mają też wpływ na naszą reputację we frakcjach rządzących kolonią. Jeśli wyrządzimy zbyt dużo szkód dla wybranej organizacji, przy spotkaniu możemy się spodziewać, że jej członkowie zaczną natychmiast strzelać w naszym kierunku.

Oczywiście świat The Outer Worlds poznajemy nie tylko poprzez dialogi i znalezione po kątach Kindle. Eksploracja i wymiana ognia wciąż odgrywa kluczową rolę. Świat gry jest wypełniony pomieszczeniami czekającymi na splądrowanie, ekwipunek szybko zapełnia się prawdopodobnie bezużytecznymi przedmiotami, które “mogą się jednak kiedyś przydać”, a wcześniej czy później będziemy musieli sięgnąć w kierunku kabury i podziurawić kulami miejscową faunę lub agresywnych bandytów.

Sama mechanika strzelania jest zrealizowana w porządku. To mimo wszystko wciąż bardziej RPG niż FPS, więc nie spodziewałem podnoszących ciśnienie i wymagających dużej zręczności starć – od tego mam Dusk i Dooma. SI jest raczej tępe i przeciwnicy sami wchodzą pod celownik, a poziom trudności nie powinien nikogo odrzucić od konsoli – sam wszystkie moje zgony mógłbym pewnie policzyć na palcach jednej ręki. Jednocześnie ogólnie uczucie strzelania jest jednak satysfakcjonujące i broni się w porównaniu do Falloutów (powiedzmy sobie szczerze, gry Bethsedy nigdy nie słynęły z imponującej mechaniki walk). Naturalnie wciąż dostajemy sporą dowolność w rozwoju konkretnych zdolności związanych z walką. Odpowiednie inwestowanie punktów rozwoju w konkretne umiejętności zadecyduje o tym, czy staniemy się snajperem o sokolim wzroku, który serwuje headshoty z bezpiecznej odległości, komandosem odważnie wbiegającym w tłum rzezimieszków ze strzelbą bądź karabinkiem, czy skrytobójcą eliminującym wrogów po cichu za pomocą broni białej.

Ciekawe jest też podejście The Outer Worlds do roli kompanów. Nasza załoga pomieścić może sześciu członków, którzy następnie bezpośrednio wspierają gracza w trakcie walki. Nie mówimy tutaj jednak o kartonowych NPC, lecz pełnoprawnych i charyzmatycznych postaciach i czuć w związku z tym inspiracje pewną space operą od Bioware. Świat gry zwiedzać możemy z maksymalnie dwoma sprzymierzeńcami u boku. Pomagają oni nie tylko przy wymianie ognia, ale też lubią wtrącić swoje trzy grosze podczas rozmów z mieszkańcami Halcyon (zawsze ze świadomością kontekstu rozmowy, co sugeruje, że scenarzyści przygotowali setki różnych linii dialogowych dla każdej sytuacji).

The Outer World to naprawdę udana nieoficjalna kontynuacja New Vegas, którą bezpiecznie mogę polecić każdemu fanowi nieliniowych RPG. Gra jest też zaskakująco krótka jak na zachodniego roleplaya – przejście go nie powinno zająć więcej niż 35 godzin, lecz ten krótki playtime wydaje się być idealny dla tego typu zabawy. To tytuł, który wręcz błaga o kilkukrotne przejście i nie trzeba spędzić przy konsoli setek godzin, aby sprawdzić na jakie inne sposoby mogłaby się rozwinąć historia.

No ale pozostaje jeszcze jedna kwestia – czy z tą działającą na Unreal Engine 4 grą RPG warto zapoznać się na Switchu?

Cóż, na to pytanie zdecydowanie trudniej byłoby odpowiedzieć w momencie premiery. Za port odpowiedzialne jest studio Virtuos i w czerwcu 2020 roku wersja na Switcha trafiła do sklepów w dosyć opłakanym stanie. Ogromne cięcia graficzne w porównaniu do innych platform, bardzo niestabilny framerate, tekstury doczytujące się na oczach gracza. Jeśli chcecie zobaczyć, jak gra prezentowała się w dniu premiery, polecam zerknąć do materiału Digital Foundry z tamtego okresu.

Trzeba więc pochwalić Virtuos za to, że nie porzucili projektu. Po premierze konwersja doczekała się kilku znaczących aktualizacji nie tylko poprawiających stabilność, ale też dodających do gry kilka usuniętych wcześniej efektów, jak na przykład depth of field. Z produkcją zapoznałem się w wersji 1.0.5. i cóż… na pewno jest lepiej, ale wciąż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że The Outer Worlds to gra nieco zbyt duża dla niewielkiego Switcha.

Cięcia są najbardziej oczywiste w przypadku grafiki. Nie ma co owijać w bawełnę – The Outer Worlds w wersji na Switcha dalej wygląda niezbyt imponująco. Tekstury są przez większość czasu rozmazane i doczytują się na naszych oczach, choć czuć wyraźną poprawę w porównaniu do wersji 1.0.0. Pozbyto się też mnóstwa elementów otoczenia, z którymi gracz nie może wejść w bezpośrednią interakcję. Najlepszym przykładem na to jest pierwszy odwiedzony przez nas obszar. Z pozoru może się wydawać, że Emerald Vale nie wygląda aż tak źle – po prostu pustynne pustkowie. Dopiero po spojrzeniu na rozgrywkę na innych platformach dotarło do mnie, że to pustkowie powinno być porośnięte trawą i wypełnione wysokimi drzewami. W wersji na Switcha niemal całkowicie pozbyto się roślinności, aby poprawić wydajność. Oczywiście nie ma to bezpośredniego wpływu na samą rozgrywkę, lecz wygląd portu zdecydowanie mija się tutaj z oryginalną wizją grafików Obsidianu.

Lepiej bronią się za to wnętrza budynków i zamknięte pomieszczenia, w których mimo wszystko wciąż spędzamy znaczącą ilość czasu. Nie jest to duże zaskoczenie, ale upewnia w przekonaniu, że Switch ma problemy z wyświetlaniem otwartych przestrzeni głównie przez niewystarczającą ilość RAM-u. Nie ma też tragedii, jeśli chodzi o rozdzielczość – obraz pozostaje czytelny w obu trybach i The Outer Worlds daleko do katastrofy, jaką było chociażby ARK: Survival Evolved.

Ze stabilnością klatek jest różnie. Tutaj także czuć poprawę w stosunku do wersji 1.0.0, lecz nie we wszystkich regionach. Gra nadal najlepiej radzi sobie w zamkniętych obszarach, gdzie silnik raczej bez problemu wyświetla docelowe 30 FPS. Po przejściu do otwartego świata zdecydowanie dalej czuć lekkie cięcia wynikające z doczytywania kolejnych elementów mapy, lecz rozgrywka pozostaje wystarczająco responsywna. Prawdziwym testem dla frameratu są jednak miasta. Ilość NPC i szczegółów w każdej osadzie sprawia, że Switch natychmiast zaczyna się poważnie krztusić, a ilość klatek na sekundę dramatycznie spada.

Przy okazji framerate’u trzeba też poruszyć inną, mniej oczywistą kwestię. Jak już napisałem, The Outer Worlds to gra stawiającą na sporą wolność w podchodzeniu do każdego zadania i budowanie relacji z NPC. Przez stabilność gracz preferujący eliminowanie bandytów z ukrycia i po cichu może się spodziewać znacznie bardziej komfortowej rozgrywki niż osoba preferująca otwarte potyczki przyciągające uwagę nawet kilkunastu wrogów jednocześnie. Jeśli do tego chcemy wcielić się w rolę renegata urządzającego strzelaniny w centrum miasteczek, to spodziewać należy się naprawdę częstych pokazów slajdów.

Dla mnie największą bolączką portu są jednak czasy ładowania. Na świat The Outer Worlds składa się kilka planet, które zwykle zawierają jeden duży obszar łączący ze sobą kilkanaście mniejszych sektorów, takich jak właśnie miasta czy wnętrza bardziej rozbudowanych budynków, które z perspektywy silnika są zupełnie oddzielnymi obiektami. Podróż między nimi zawsze oznacza więc ekran ładowania. I niestety na Switchu ekrany te prawie zawsze trwają około minuty. Nie zaskoczę chyba nikogo pisząc, że ładowanie wyrywa z doświadczenia, a wykonywanie większości zadań pobocznych staje się bardzo uciążliwe. Grę kupiłem w eShopie, więc możliwe, że w wersji pudełkowej czasu ładowania są jeszcze gorsze.

Pomimo wszystkich tych problemów technicznych ukończyłem grę w całości i bawiłem się przy niej bardzo dobrze. Jednocześnie nie mogę jednak przymknąć oka na bardzo ewidentne problemy portu. Dlatego waham się przed jednoznacznym poleceniem lub odradzeniem zakupu wersji na Switcha. Jeśli możecie zagrać w The Outer Worlds na jakiejkolwiek innej platformie, lepiej mimo wszystko zdecydować się na PS4, Xboxa One lub PC. Jeśli jednak Switch to wasza jedyna platforma lub bardzo wam zależy na graniu przenośnym, nie powinniście jej skreślać.


Trudno powiedzieć…

 


Producent: Obsidian Entertainment, Virtuos
Wydawca: Private Division
Data wydania: 6 czerwca 2020 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 17.2 GB
Cena: 249 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *