Aztech Forgotten Gods

Tak się złożyło, że Aztech Forgotten Gods wpadł nam na miesiąc przed premierą, a to nieczęsto się zdarza. Niestety twórcy zbytnio się pospieszyli.

Gra zwróciła moją uwagę podczas pierwszej zapowiedzi w którymś z nindyczych directów. Nieczęsto zdarzają się tytuły, które skupiają się na azteckiej mitologii, więc to był pierwszy ciekawy punkt. I rzeczywiście, akcja dzieje się w azteckim mieście przyszłości, co widać po jego infrastrukturze. Ważniejszym aspektem nawiązującym do tej kultury są jednak potężne i wielkie istoty, które są wzorowane na bogach ludu z Amazonii. Po tysiącach lat od poprzedniej walki z Tezem, czyli skrzydlatym wężem, i jego partnerką, która dzierżyła specjalną rękawicę, budzą się ponownie. Winna jest temu młoda Achtli, która na życzenie matki chwyciła za wspomnianą już, dawno nieużywaną rękawicę. Po fuzji z nią sięgnęła do przedmiotu magazynującego energię, co doprowadziło do swego rodzaju wybuchu i w następstwie przebudzenia wrogich potężnych istot. Dialogów jest dość sporo, właściwie mogę stwierdzić, że zajmują nawet połowę gry, ale, niestety, nie są zbyt wciągające. Protagonistka przypomina mi Daxtera, głównie z powodu mimiki, i w ogóle cała gra ma vibe drugiej części Jaka i Daxtera. Szkoda tylko, że nie jest tak dobrze przygotowana. Brakuje dubbingu, ponieważ padające co chwilę westchnięcia trochę irytują, podobnie zapętlone, niezborne ruchy rozmawiających osób. Achtli, jako bohaterka, nie jest specjalnie interesująca, tak samo jej problemy. Twórcy starali się też dodać humor do dialogów, ale nie mogę stwierdzić, żebym był ubawiony.

Skoro już coś o grafice wspomniałem, to pociągnę temat. Na trailerze gra wyglądała naprawdę dobrze. Mulaka, czyli poprzednia produkcja studia Lienzo, była w miarę prosto zrobioną produkcją 3D, ale miała potencjał, więc myślałem, że Aztech bez problemu będzie cieszył moje oczy. Niestety większość czasu gry na początku spędziłem w trybie handheldowym i to, co zobaczyłem, jest dość brzydkie. Obraz jest wyprany z koloru, widać zrzut jakości w postaci nierównych krawędzi, piskelozę i inne rozmycia. Najgorzej jest podczas lotów, wtedy też gra gubi najwięcej klatek. Przejście na grę w doku dało sporą różnicę w jakości grafiki. Kolory od razu były żywsze, modele bardziej dopracowane, gra po prostu wyglądała całkiem dobrze, nie widziałem też tylu spadków fps-u. W każdej ogrywanej opcji jest masa błędów związanych z kolizją z otoczeniem, w tym nawet przebijanie się przez tekstury. Śmiesznie jest w scenkach, gdy zmieni się fryzurę i jej elementy świrują. Niestety długo się nie nacieszyłem tym obrazem, o czym więcej  poniżej. Jest też problem z audio. Muzyka, jeśli już ją słychać, wydaje się w porządku. Niestety przez większość czasu jest prawie niesłyszalna… Włącza się głośniej dopiero w niektórych scenkach i podczas potyczek z bossami. Przypuszczam, że akurat tego buga twórcy załatają jeszcze przed premierą.
EDIT: do czasu zejścia embarga na reckę pojawiły się dwa pady. Gra wygląda i pracuje trochę lepiej w trybie handheldowym, ale problem z poziomami głośności elementów audio nadal nie został naprawiony.

Rozgrywka niestety też nie jest odpowiedniej jakości. Koncepcja latania po mieście na silniku odrzutowym jednej ręki byłaby dość w porządku, gdyby nie gonienie nas na siłę po nim w te i z powrotem pod pretekstem fabuły. Eksploracji dokonuje się przy okazji docierania na miejsce walki z bossem. Jednak też nie ma za bardzo czego zwiedzieć, bo nie można stwierdzić, żeby miasto było jakoś szczególnie ciekawie.  Poza tym jedyne, co możemy znaleźć, to i tak zaznaczone na mapie specjalne miejsca, w których są wyścigi  (tragicznie zrobione przelatywanie przez okręgi na czas), walki (rozwalić wrogów w jakimś tam czasie) i tablice do rozwalenia (są tam tablice kolekcjonerskie). Walka ma jakiś potencjał, ale tylko jeśli mowa o bossach. W przypadku mobów jest to tylko wciskanie Y. Przy dużych przeciwnikach trzeba się już bardziej postarać, żeby ich pokonać, bo wymagają wykonania konkretnej sekwencji działań, żeby odsłonić ich słabe punkty. Potyczki zostały ciekawie zaprojektowane, nie powiem, ale poruszanie się na rękawicy, żeby dostać się często w wysokie partie wroga, w połączeniu z szalejącą wtedy kamerę, bywa naprawdę uciążliwe. Jednak pokonałem tak trzech bossów i wysiadłem dopiero przy czwartym (z sześciu czy siedmiu). I, co zabawne, nie dobiło mnie sterowanie, a głupia koncepcja walki. Po wejściu do ogrodu botanicznego najpierw trzeba biegać w ciemno po labiryncie zrobionym z zestawu pomieszczenia z czworgiem drzwi. Dopiero gdy uda nam się w końcu wydostać z tego galimatiasu, podchodzimy to walki z bossem. Gdy zabierzemy mu jedną trzecią życia, znowu trzeba latać bo tym dziadowskim labiryncie. Przy drugiej sekwencji należy jeszcze za każdym razem niszczyć trujące pnącza. Po co najmniej piętnastu minutach biegania w ciemno przez kolejne drzwi w końcu porzuciłem tę grę.

Pora na podsumowanie Aztech: Forgotten Gods. W skrócie mógłbym określić tę grę jako zawód. Myślałem, że Lienzo po kilku głównych problemach Mulaki wyciągnie wnioski i da w następnej grze bardziej dopracowaną rozgrywkę. Niestety wymyślili sobie do zrobienia coś znacznie trudniejszego i, po prostu, nie podołali. Założenia zabawy są ciekawe, pomysł na wykorzystanie azteckiej mitologii też, a w doku gra nawet ładnie wygląda. Szkoda tylko, że całość wypada blado z powodu wielu niedociągnięć. Przypuszczam, że część z nich zostanie z czasem załatana, więc nie będę w pełni odradzał tej gry. Sugeruję jednak poczekać dobrych kilka miesięcy, aż zostaną nałożone poprawki. Może nawet promocja nie będzie wtedy potrzebna? Cóż, okaże się.


Trudno powiedzieć


Serdecznie dziękujemy Lienzo
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Lienzo
Wydawca: Lienzo
Data wydania: 10 marca 2022 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1,8 GB
Cena: 114,99 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *