Never Alone: Arctic Collection

Od czasu premiery Limbo, najeżone zagadkami dwuwymiarowe platformówki wyrastają jak grzyby po deszczu. Oczywistym jest więc, że w tym morzu klonów na powierzchnię mają szansę wypłynąć tylko pozycje albo wybitne, albo też czymś się wyróżniające. Never Alone: Arctic Collection należy do jednej z tych grup.

Spokojne życie jednego z innuickich plemion przerywa pojawienie się niezwykle srogich mrozów sprzymierzonych z niewidzianą nigdy wcześniej permanentną zawieją. Na poszukiwanie przyczyny tych plag wyrusza najlepsza myśliwa eskimoskiej społeczności Nuna. Jej nieprzeciętne łowieckie zdolności na nic się jednak zdają w starciu z żywiołem oraz napotkanym już na początku wyprawy mało sympatycznym niedźwiedziem polarnym. Nunę od niechybnego dołączenia do zaświatów ratuje niezwykle odważny biały lis, który z miejsca staje się jej towarzyszem w długiej i upstrzonej niebezpieczeństwami wyprawie.

Fabułę poznajemy dwójnasób: poprzez animowane wstawki (z lektorem czytającym w mowie Innuitów!) oraz głos narratora w trakcie właściwej rozgrywki. Historia, mimo że dość prosta, jest ciekawa oraz jednocześnie potrafi zaskoczyć, więc do napisów końcowych może się naprawdę podobać nawet największym malkontentom. Na uznanie zasługuje również warstwa audiowizualna. Udźwiękowienie wprawdzie nie wprawia w zachwyt, ale zwykle prezentuje się bardziej niż poprawnie. Grafika jest za to bardzo miłym zaskoczeniem. Przystępując do recenzji Never Alone: Arctic Collection spodziewałem się bezkresnych połaci śniegu i wszędobylskiej, bijącej po oczach bieli. Otrzymałem jednak różnorodne miejscówki, w dodatku ukazywane w różnych porach dnia i nocy. Jeśli już na którymś z etapów podróży za tło będzie robić śnieżna pustynia, to monotonię przerywa jakiś sprytny efekt wizualny, np. winieta. Niby drobiazg, ale znacząco poprawiający doznania płynące z ogrywania tytułu.

Niestety podobnych superlatyw nie można powiedzieć na temat samej rozgrywki. Jak już sygnalizowałem, szkielet gameplayu Never Alone: Arctic Collection garściami czerpie z Limbo i tytułów jemu pochodnych. Podążająca w prawą stronę ekranu bohaterka musi więc omijać pułapki oraz co rusz stawiać czoło napotykanym komplikacjom. Innowacją jest tutaj jednak druga grywalna postać. Oboje protagonistów posiada oczywiście inny zasób umiejętności. Przykładowo, Nuna do wspinaczki wykorzystuje linę, z kolei nasz śnieżnobiały kompan potrafi się na nie wdrapywać, a w razie potrzeby od skalnych nawisów nawet odbijać. Dziewczyna sprawnie korzysta też z typowej dla swojego plemienia broni (jest nią bola – połączony sznurkiem zestaw ciężkich kul, który w ruch wprawia się podobnie jak lasso), zaś czworonóg posiadł zdolność kontaktowania się z duchami, bez których pomocy dalszy rozwój wypadków nie będzie możliwy. Jeśli do tytułu zasiądziemy w pojedynkę, to przyjdzie nam się samodzielnie przełączać pomiędzy postaciami. Wprawdzie gdy kierujemy jednym z bohaterów, to konsola prowadzi drugiego, ale czyni to na tyle nieudolnie, że w trakcie kluczowych sekwencji albo zachodzi konieczność ogarnięcie w locie obu postaci, albo też poszczególne sekcje przychodzi parokrotnie powtarzać, co może z kolei przyprawiać o frustrację.

Kłopot ten oczywiście znika, jeśli na kanapę zaprosimy współtowarzysza. Co ważne, nie musi on mieć jakiegokolwiek doświadczenia jeśli idzie o komputerową rozrywkę. Zarówno sterowanie, jak i zaimplementowane w grze zagadki są tak proste, że Never Alone: Arctic Collection jawi się jako doskonała propozycja dla osób stroniących na co dzień od gier video. Amatorom nie powinien nawet przeszkadzać mój największy zarzut wobec tego tytułu – dość szybko zaczynające się powtarzać łamigłówki, które już po godzinie gry przestają stanowić wyzwanie oraz czynią rozgrywkę nieco monotonną. Na domiar złego, grę cechują niedopracowane sterowanie oraz rozliczne glitche. Jest to szczególnie zastanawiające jeśli weźmie się pod uwagę, iż recenzowany tytuł jest niczym innym niż konwersją gry, która na rynku zadebiutowała w roku… 2014. Twórcy Never Alone: Arctic Collection zapowiadają wprawdzie patche, ale jakoś ciężko mi uwierzyć, że szybko poradzą sobie z problemami nierozwiązanymi od prawie 8 lat…

Posiadający tyle niedoróbek tytuł trudno więc uznać za wybitny. Z przynajmniej jednego powodu jest jednak produktem wyróżniającym się. Tym elementem jest zawartość dodatkowa, odblokowywana po zlokalizowaniu ukrytych w grze sów. Są nimi krótkie mini filmy dokumentalne poświęcone rdzennym mieszkańcom najmroźniejszych części Ameryki. Ze świetnie zrealizowanych materiałów dowiemy się mnóstwa ciekawostek z życia Eskimosów, poznamy ich kulturę, tradycję, wierzenia czy też podejście do życia. Ponad 20 dokumentów wideo to prawdziwa kopalnia wiedzy o niezwykłych ludziach, która pozwala kompletnie odmiennie spojrzeć na naszą rzeczywistość. Szkoda tylko, że wzorem wersji na komputery nie pokuszono się o przetłumaczenie produkcji na język polski. Obawiam się, że z powodu braku polonizacji młodzież nawet nie spojrzy w stronę efektów ciężkiej pracy twórców Never Alone: Arctic Collection.

Postanowiłem, że o ostatecznej ocenie tytułu zadecyduje jego cena. Niestety, 60 zł za raczej jednorazową produkcję bezproblemowo przechodzoną w trzy godziny, w dodatku niepozbawioną wad, to w mojej opinii trochę wygórowana cena. Sytuację nieco ratuje fakt, że w pakiecie otrzymujemy DLC o podtytule Foxtales, z kosmetycznie przemodelowaną rozgrywką, która zapewni nam dodatkową godzinę zabawy. Jeśli więc szukacie dla siebie i swojego towarzysza w graniu nieskomplikowanej rozgrywki nacechowanej pewną dozą emocji, to możecie sięgnąć po Never Alone: Arctic Collection. W innym wypadku wstrzymałbym się z zakupem do czasu pojawienia się solidnej promocji.


Trudno powiedzieć…


Serdecznie dziękujemy Upper One Games
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Upper One Games
Wydawca: E-Line Media
Data wydania: 24 luty 2022 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 1,3 GB
Cena: 60 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *