THE HOUSE OF THE DEAD: Remake

Czy Joy Con może zastąpić light guna?

Era ekranów CRT minęła bezpowrotnie. Choć entuzjaści kineskopów do dzisiaj z nostalgią wspominają czasy idealnych kontrastów i zerowej latencji, trudno się dziwić, że większość graczy zrezygnowała z grubych pudeł na rzecz smukłych i seksownych panelów LCD, które nie zajmują połowy powierzchni biurka i nie wymagają czterech sesji na siłowni tygodniowo, aby móc je przenieść. Śmierć CRT spowodowała też (albo przynajmniej przyspieszyła) zmierzch niegdyś bardzo popularnego gatunku light gunowych strzelanek na szynach.

Duck Hunt na NES-a, Time Crisis na pierwsze PlayStation, czy w końcu The House of the Dead na Saturnie – w zamierzchłych latach 90. wszystkie te tytuły pozwalały na nadzwyczajny poziom imersji dzięki plastikowym pistoletom wykorzystującym sposób działania ekranów CRT do niemal idealnego rejestrowania punktu, w który celuje gracz. Wraz z upadkiem kineskopów gatunek ten stał się wyłącznie domeną salonów arcade, które również z roku na rok zaczęły tracić na znaczeniu. Czy to koniec dla tego typu doświadczeń na domowych konsolach?

Forever Entertainment najwidoczniej uznało że nie. Dlatego drugą zapomnianą marką Segi, którą polska firma postanowiła odświeżyć, zostało wspomniane The House of The Dead – wydane najpierw na automatach w 1996 roku, a następnie na Saturna i PC w 1998 roku. Efekt? Od strony technicznej to zdecydowanie lepsza i bardziej dopracowana gra niż remake Panzer Dragoon z 2020, a mimo to trudniejsza do polecenia.

The House of The Dead: Remake to remake bardzo wierny oryginałowi. Twórcy za główny cel postawili sobie całkowite zrekonstruowanie oryginalnej rozgrywki arcadowego hitu za pomocą współczesnej technologii – a dokładniej silnika Unity. Tak więc jako agent specjalny Thomas Rogan podjeżdżamy z piskiem opon pod ośrodek badawczy Dr. Curiena, aby odkryć, że cała rezydencja została opanowana przez żywe trupy. Uzbrojony wyłącznie w pistolet bohater niewiele myśląc podejmuje więc próbę powtrzymania złego naukowca, uratowania jak największej liczby pracowników i ubicia armii nieumarłych.

Pierwsze wrażenia nie nastrajają optymizmem. Dziedziniec posiadłości wygląda dosyć paskudnie, straszy niedalekim rysowaniem obiektów i prymitywnym oświetleniem. Na szczęście grafika ulega znacznej poprawie już kilka minut później. Reszta gry w zdecydowanej większości dzieje się wewnątrz budynku, a korytarze po których biega Thomas zostały wymodelowane z odpowiednią ilością szczegółów. Współczesne oświetlenie nadaje oprawie głębi i charakteru, a tekstury (zazwyczaj) nie straszą pikselami.

Pochwalić należy ten główne danie The House of The Dead, czyli same zombie. Trupy są serwowane pod celownik w wielu odmianach i wszystkie cieszą odpowiednią ilością obrzydliwych szczegółów. Czuć też że sporo wysiłku włożono w system stopniowego niszczenia zgnilizny. Trafione części ciała w satysfakcjonujący sposób odrywają się od kości, a amputacja kończyn jest dodatkowo nagradzana. Dobrze trzymają się też animacje, które pozostają czytelne, co jest szczególnie ważne podczas walk z bossami.

Wierność oryginałowi objawia się też jednak w zawartości. The House of The Dead składa się zaledwie z czterech epizodów, a całość ukończyć można w nieco ponad pół godziny. Remake nie dodaje żadnych nowych poziomów, choć stara się nieco urozmaicić już istniejące areny kilkoma poziomami trudności, dwoma systemami podliczania wyników oraz nowym trybem hordy znacznie zwiększającym liczbę zombie znajdujących się na ekranie. Warto mieć to na uwadze przy rozważaniu zakupu, choć – dla jasności, nie jest to dla mnie wada. Jak na automatowy rodowód przystało, w założeniu grę powinniśmy przechodzić wielokrotnie w celu uzyskania jak najwyższego wyniku. No i tutaj leży pies pogrzebany.

Nie ważne ile minut spędziłem w menu opcji, nie ważne ile razy kalibrowałem kontrolery, nie ważne ile razy naciskałem Y aby szybko wycentrować celownik. Brak punktu odniesienia, dzięki któremu konsola byłaby w stanie zarejestrować dokładne położenie kontrolera, oznacza, że celowanie jest całkowicie uzależnione od czujników ruchu wbudowanych w Joy Cona lub Pro Controller. A te nie są niestety wystarczająco dokładne, aby zapewnić precyzję porównywalną do light gunów lub nawet Wii Remote’ów (dla niewtajemniczonych – do każdego Wii dołączany był również sensor bar, który stawiało się nad lub pod telewizorem).

Remake próbuje to maskować asystą celowania, ustawieniami czułości na różnych osiach, czy nawet możliwością przełączania się między sterowaniem ruchowym i “drążkowym” w locie. Nawet po dostrojeniu wszystkiego do własnych preferencji, nigdy nie czułem, że mam pełna kontrolę nad celownikiem. A responsywne sterowanie to niestety podstawa w grze nastawionej na ciągłe szlifowanie umiejętności i dającej często zaledwie ułamek sekundy na reakcję. Regularnie też musiałem po prostu wstrzymywać grę na parę minut, aby pozwolić odpocząć nadgarstkom. Oczywiście możemy też sterować samym drążkiem analogowym, ale działa to dokładnie tak okropnie jak się domyślacie – szczególnie na grzybkach Joy Conów.

Przez problemy licencyjne remake otrzymał zupełnie nowe udźwiękowienie, ale spokojnie – voice acting jest dokładnie tak samo absurdalnie zabawny co w 1996.

Wcześniej chwaliłem też warstwę techniczną, ale jest tutaj dosyć spory haczyk. Na standardowych ustawieniach graficznych gra co prawda wciąż celuje w 60 FPS (30 FPS w trybie handheld), ale spadki płynności są bardzo częste i wyczuwalne. Lekarstwem na tę dolegliwość jest tryb wydajnościowy, ale efekt uboczny to znaczące cięcia w efektach – do tego stopnia, że wybuchające czerwone beczki… nie wybuchają. To znaczy wybuchają, bo znajdujące się wokół nich zombie otrzymują obrażenia, ale nie towarzyszy temu żadna eksplozja. Cięcia w oświetleniu całkowicie zmieniają natomiast estetykę niektórych pomieszczeń.

Czuć że The House of The Dead: Remake to efekt pasji i miłości do materiału źródłowego. Niestety największym przeciwnikiem deweloperów okazały się być ograniczenia sprzętowe. Wierne odwzorowanie wymagającego gameplayu musi iść w parze z wiernym odwzorowaniem sterowania, a Joy Cony wracają z tej walki na tarczy.

Póki co The House of The Dead: Remake jest tytułem ekskluzywnym dla Switcha. Mam jednak szczerą nadzieję, że z czasem gra trafi także na PC. Light guny bowiem tak naprawdę jeszcze nie wyzionęły ostatniego ducha. Dowodem jest na przykład Sinden Lightgun, który działa z ekranami LCD dzięki wykorzystaniu kamery. Jeśli jesteście lub staniecie się posiadaczem takiego gadżetu, a ewentualna pecetowa wersja The House of The Dead od MegaPixel Studio otrzyma odpowiednie nieoficjalne (albo jeszcze lepiej – oficjalne) wsparcie, będzie to zakup obowiązkowy.

A Switch? Cóż, dla części fanów nieprecyzyjne sterowanie może nie być aż tak odpychające, więc gry nie musicie od razu wyrzucać z listy życzeń. Lepiej jednak poczekać na przecenę (albo jeszcze lepiej – wersję demo), bo cena sugerowana to jednak nieco zbyt duże ryzyko. Sprawia jest znacznie mniej skomplikowana jeśli posiadacie Switcha Lite – wtedy omijajcie The House of The Dead: Remake z daleka.


Trudno powiedzieć


Serdecznie dziękujemy Forever Entertainment
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: MegaPixel Studio
Wydawca: Forever Entertainment
Data wydania: 7 kwietnia 2022 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 2.7 GB
Cena: 99,99 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *