Final Fantasy IX
Od dawna byłem fanem serii Final Fantasy. Czy oznacza to że już nie jestem? W zasadzie tak. Powodów zmiany mojego spojrzenia na tą ongiś do bólu klasyczną i mającą swój urok serię jRPG nie będę tu przytaczać. Sygnalizuję tylko, że należę do grona osób, które z trudem przełknęły zmiany, które miały miejsce w XII części ostatecznej fantazji.
Recenzję napisał Michał Piwnicki
Final Fantasy IX to tytuł stary, więc dla porządku nadmienić muszę, że znam go bardzo dobrze i przechodziłem go po wielokroć na PSX, PS2 (wsteczna kompatybilność), PS Vita i w końcu na Switchu. Polecić mogę również wersję na Steamie, która poprzez Moguri Mod do upscalowania tła, sprawia, że jest to niejako wydaniem ostateczne. Steamowe wydanie zasługuje również na uwagę wszystkich zainteresowanych ogrywaniem tytułu z wyżej wymienionym modem na SteamDecku, bo, uwaga, działa! Wszystkie wydania na współczesne platformy (XBOX, PS4/5, Switch, Steam) mają zaimplementowany szereg usprawnień znanych z innych gier remasterowych przez Square Enix w ostatnim czasie (wyłączanie losowych starć, przyśpieszanie walki i wiele innych cheatów).
Recenzowany dzisiaj tytuł jest nietuzinkowy, gdyż z całą pewnością Final Fantasy IX nie miałaby prawa teraz powstać. Nie tylko dlatego, że obecnie seria spod znaku dwóch F to zupełnie “inna bajka”, ale także dlatego, że zespoły takie jak Tokyo RPG Factory czy nawet Team Asano nie są w stanie stworzyć gry będącej tytułem AAA, choć próbują zbliżyć się do tego poziomu.
Ta gra wydana pierwotnie 30 sierpnia 2000 roku na konsole PlayStation to esencja tego, czym były jRPG w złotej erze gatunku czyli latach 90-tych i wczesnych dwutysięcznych. Stąd też masa nawiązań do innych gier Square tego okresu, także z powodu tego, że FFIX to pożegnanie z pierwszym PlayStation. W grze obok ludzkich bohaterów jest cała masa humanoidalnych zwierząt, co odnosi się do Legend of Mana. Główny bohater 9-tki posługuje się zarówno sztyletem, jak i Swallow czyli bronią, z której korzystał Serge z Chrono Crossa. Kuja – czarny charakter – ma siwe włosy w nawiązaniu do Sephirotha z FFVII. Odniesień do dwóch pozostałych „fajnali” jest więcej, a jednym z oczywistych jest zdanie wypowiedziane przez głównego bohatera FFIX na teatralnej scenie („No cloud, no squall, shall hinder us”, czyli „Żadna chmura czy żaden szkwał nam nie przeszkodzi”) i również jest to ester eggowy ukłon dla Clouda z Final Fantasy VII, gdy podczas wizyty w jednym sklepie z orężem pada komentarz doń nawiązujący. Jest tego cała masa. Pisanie o systemie walki, znakomitej muzyce czy ciekawej fabule, gdy mowa o tak starym tytule, to truizm. Mówimy tu o arcydziele, które nie tylko daje olbrzymią przyjemność z samego gameplayu, ale przede wszystkim pozwala grającemu przenieść się do innej rzeczywistości. Co umożliwia tę podróż? Nie jakaś szalenie oryginalna fabuła, ale postaci, których wachlarz i różnorodność są zdecydowanie pierwszym, co przyciąga jak magnes, by jeszcze raz chwycić kontroler i usiąść do tego tytułu z wielką przyjemnością.
Głównym bohaterem jest Zidane, złodziej planujący wraz z grupa Tantalus porwać księżniczkę Garnet Til Alexandros. Zidane to przykład lekkoducha o dobrym sercu, chętnego do pomocy innym, kieruje się emocjami oraz nie stroni od towarzystwa kobiet. Porwana przez niego księżniczka staje się istotną częścią drużyny i przejdzie podczas gry pewną przemianę. Towarzyszy im też dowódca rycerzy Pluto, Adelbert Steiner. Jest bezgranicznie oddanym królewnie służbistą, więc ciągle wdaje się w komiczne spory z Zidanem. Dzięki tej przygodzie zderzy się ze światem i na nowo będzie musiał zdefiniować, co znaczy dla niego lojalność i zasady. Diamentem pośród protagonistów jest mały czarny mag Vivi Ornitier, którego historia to pytania o sens życia i odnajdywanie w sobie odwagi, by stawić czoła nieuchronnemu. Nie można zapomnieć też o Freyi Cresent – burmecjańskiej Dragonce, która poszukuje swojej zaginionej miłości i której lojalność względem ojczyzny także daje o sobie znać podczas naszej wielkiej przygody. Pozostałe główne postacie to: poszukująca rozmaitych smaków hermafrodytyczna Quina, która robi w grze za Blue Maga (pożerając potwory uczy się ich zaklęć) oraz wprowadza element satyryczny; oschły i początkowo polegający tylko na sobie Amarant czy samotna mała summonerka Eiko Carol, która nie chce być już więcej sama.
Krytycy i znawcy Final Fantasy IX zauważają, że gra nie poświęca uwagi wszystkim postaciom w sposób jednakowy. To prawda i uważam, że był to zabieg celowy. Mimo że część naszej drużyny ma swoje pięć minut, to jednak jest to pięć minut zrealizowane w bardzo dobry sposób. Krytycy płytkości niektórych wątków zapominają jak genialnie w grze opowiedziano i wykreowano inne drugo-, a nawet trzecioplanowe postacie, takie jak choćby członkowie grupy Tantalus z Baku z Cinną i Blankiem na czele, regenta Cida czy wielu, naprawdę wielu innych postaci.
Samoświadomość produkcji znajduje także odzwierciedlenie nie tylko w sposobie opowiadania historii, ale także w jednej z zaimplementowanych do gry mechanik, a mowa o ATE (Active Time Events). Polega ona na tym, że gdy docieramy do nowej lokacji nasz drużyna rozchodzi się po niej i doświadcza różnych zdarzeń. My zaś możemy przełączyć się pomiędzy poszczególnymi członkami drużyny i podejrzeć to, co aktualnie porabiają lub czego są świadkami. Implementacja tego systemu utwierdza tylko w przekonaniu, że Twórcy 9-tki doskonale wiedzieli co jest najmocniejszym elementem produkcji i że warto związać nasze postrzeganie świata przez “filtr” doświadczeń bohaterów.
To właśnie postaci i chemia pomiędzy nimi, ich spory, różne środowiska pochodzenia oraz szereg doświadczeń życiowych sprawiają, że scenariusz mógłby być mniej dramatyczny lub całkowicie łamać kanony, a nie, jak wiemy, rozpoczynać tę wielką przygodę od porwania księżniczki i pościgu za nią. Czytając dialogi, mamy w pewnym momencie wrażenie, że przewracamy kolejne strony książki fantasy, której bohaterowie mają do powiedzenia rzeczy ważne mimo czasem prostej tematyki. Historia, choć stanowi pretekst, nie jest trywialna czy pozbawiona zwrotów akcji oraz tajemnic. Te naturalnie odkrywamy z jej biegiem aż do wielkiego finału, ale nie dotrwalibyśmy do niego, gdyby nie zżycie się z bohaterami.
Final Fantasy IX to historia drogi, gdzie obok rozmów i turowo prowadzonych potyczek przyjdzie nam eksplorować nowe lokacje. Te zaś w czasach telewizorów CRT wyglądały fenomenalnie. Obecnie nie jest już tak dobrze, choć zaznaczyć należy, że wersja na Switcha oraz wydanie cyfrowe z PS Vita (nie jest to remaster) z racji małych ekranów stanowią dobry sposób na zapoznanie się z tym nieśmiertelnym klasykiem. Na NS stare modele postaci zostały zastąpione nowymi w znacząco wyższej rozdzielczości. Niestety podobny los nie spotkał wspomnianych teł poszczególnych lokacji. Nie jest to może wielka wada, zwłaszcza że szybko przyzwyczajamy się do takiego stanu rzeczy, ale zobowiązany jestem to odnotować. Biorąc powyższe pod uwagę SteamDeck jawi się obok Switcha jako najlepszy sprzęt do ogrywania FFIX (mały ekran i ostre tła dzięki modom), bo zapewnia, podobnie jak switchowe wydanie, także możliwość doświadczenia gry na dużym ekranie.
Muzyka Nobuo Uematsu to coś, czego przede wszystkim proponuję posłuchać Wam osobiście. Utwory takie jak „A Place To Call Home”, które otwiera nam ekran z grą czy też znakomity „You’re Not Alone”, a także piękna pieśń „Melodies of Life”, która wieńczy historię to dzieła ponadczasowe. Co więcej, przyjemnie słucha się ich poza grą ALE właśnie usłyszawszy je po raz pierwszy w grze podczas konkretnych momentów wywołują w nas ogromny ładunek emocjonalny. Dlatego mogę teraz wypisywać peany pochwalne na cześć uzdolnionego japońskiego kompozytora, ale gdyby nie użycie tego materiału w odpowiedni sposób, sfera muzyczna nie miałaby takiego oddziaływania. Każdy, kto choć raz ukończy tę przygodę i puści sobie OST z FF IX, po zamknięciu oczu przeniesie się do Alexandrii, Treno, na wszystkie odwiedzane kontynenty, do Wioski Czarnych Magów czy będzie ponownie świadkiem wewnętrznej walki Zidane’a.
System rozwoju postaci opiera się na prostym założeniu – nasi bohaterowi dzierżą bronie, zbroje i akcesoria, które dają im dostęp do konkretnych umiejętności. Po określonej liczbie potyczek umiejętność taka zostaje wyuczona przez herosa i ekwipunek możemy wymienić na inny bez utraty przypisanej do niego umiejętności. Wraz ze wzrostem poziomów doświadczenia herosi zyskują przypisane do siebie kryształy, które następnie możemy umieścić w sloty reprezentujące umiejętności wyuczone wcześniej z elementów ekwipunku. Taki zabieg sprawia, że dana umiejętność jest aktywna i, na przykład, postać może dokonać kontry po fizycznym ataku. Spod konieczności „wykupu” za kryształy umiejętności zwolnione są czary i ich pochodne, zaś wspomniany „counter” lub inne pasywne zdolności wymagają „ulokowania” w nich kryształów. Brzmi skomplikowanie? Na szczęście takie nie jest i łatwo ten system opanować. Co więcej, daje on pewną dozę swobody buildu konkretnych postaci. Oczywiście kryształów zwykle jest za mało, by aktywować wszystkie cenne dla nas umiejętności. Dlatego też konieczne jest, zwłaszcza na początku przygody, rozsądne decydowanie, jaka umiejętność będzie nam najbardziej potrzebna. System wymusza ciągłe udoskonalanie naszej drużyny i próbę optymalnego zagospodarowania kryształów przed kolejną walką.
Walki, jak już wspomniałem, przebiegają w systemie turowym i bywają wymagające. Oczywiście nie jest to poziom Shin Megami Tensei, ale niektórzy przeciwnicy potrafią napsuć krwi. W związku z tym Final Fantasy IX (o ile nie korzystamy z ułatwień remastera) to gra, która nie przejdzie się sama. Mimo pewnej powtarzalności sterowanie naszą czteroosobową drużyną sprawa sporo frajdy. Podczas walki mamy dostęp do technik, magi białej, czarnej i niebieskiej oraz szeregu innych umiejętności, których to użycie najczęściej konsumuje MP.
Poza postępami fabuły, walką i podróżami oraz rozmowami z naszymi kompanami tytuł oferuje szereg aktywności pobocznych: możemy wraz z Quiną łapać żaby w rozsianych na mapie świata bagnach, bawić się w „ciepło/zimno” z Mene (moogle) i Choco (chocobos) i tym samym wykopywać skarby w kilku lokacjach i na mapie świata; wreszcie możemy grać w karty i wygrywać aukcje rzadkich i potężnych przedmiotów. Mimo że grę ukończyłem już wielokrotnie, to zwłaszcza zabawa z Mene i Choco należy do moich ulubionych. Owszem bywa momentami frustrująca, ale frajda, którą daje, oraz unikatowe przedmioty, to wystarczająca motywacja.
Final Fantasy IX powstawało pod presją czasu. Co prawda nie był to crunch, ale jednak nie była to taka sielanka, jakby się mogło wydawać. Ekipa tworząca grę przebywała na Hawajach, gdyż to miejsce Hironobu Sakaguchi uznał za idealne do jej tworzenia. Wpłynęła na to głównie bliskość USA, gdzie mieścił się jeden z partnerów, tj. SkyWalker Sound i przebywał wtedy także Nobuo Uematsu oraz część amerykańskich talentów współpracujących ze Square przy grze. Warto nadmienić, że po premierze gry niedawni nowicjusze trafili w objęcia wielkich branży: Brian Beppu trafił do Naughty Dog, Veronique Gracia zaczęła pracę przy Dead Space, Paul Moyer ostatnio pracował przy Psychonauts 2, Francisco Cortana zaangażował się w szereg growych projektów, z których ostatni to Days Gone, Eric Pavey pracował przy marce Call of Duty. Reszta ekipy znalazła zatrudnienie przy duży projektach filmowych, jak seria „Matrix” czy serialach produkowanych dla Netflixa. Wspominam o tym, ponieważ to właśnie Final Fantasy IX było częstokroć punktem zwrotnym w karierach tych zachodnich twórców. Miks talentów z całego świata, doskonały Japoński team oraz Hawaje sprawiły, że w grze pojawia się także sporo ester eggów, a jednym z nich są możliwe do zdobycia Aloha-Tshirt, które nawiązują do miejsca powstania gry. Co więcej, ekipa została przez Squaresoft nawet pogoniona do zwiększenia tępa prac… i tu wracamy do porównania ze współczesnymi grami gatunku. W przeciwieństwie do „współczesnych klasyków” od Pana Asano należy zauważyć, że FFIX to nie jest gra tworzona szablonowo – jest pełna sekretów, wspomnianych easter eggów i ukrytych questów, których nie widzimy w postaci wykrzyknika na mapie świata. Zanurzywszy się w pełni w ten świat dostrzegamy olbrzymią pasję twórców, którzy chcieli dodać jak najwięcej zawartości i smaczków, które sprawią, że ten skończony świat będzie miał zawsze jakąś tajemnicę, która może nas miło zaskoczyć. Zestawienie nowych produkcji z 9-tką, zwłaszcza po remasterze, daje dopiero świadomość, jak wydmuszkowymi produkcjami są często współczesne jRPG-i. Nie zrozumcie mnie źle, są tam perełki, które lubię, ale poczucie niedosytu po ich ukończeniu towarzyszy mi niemal zawsze właśnie dlatego, że miałem do czynienia z dziewiątą fantazją.
Granie na Switchu należy do przyjemnych i godnych polecenia czynności, a hybrydowa natura urządzenia idealnie nadaje się do jRPG-ów. Uspokajam także obawy, w zestawieniu z innymi wersjami gry nie mamy do czynienia z wersją gorszą, jeśli chodzi o jakikolwiek aspekt – wyłączając sygnalizowane zalety opcji steamowej. Jeśli więc nie masz SteamDecka, to wydanie na Switcha mogę z całego serca polecić jako wiodące wśród współczesnych sprzętów. Zachęcam także do ostrożności z zakupem wydania fizycznego. Rodzima dystrybucja zapewnia wyłącznie kod w pudełku, zaś import, mimo że droższy, gwarantuje nam całą grę na karcie. Jeśli nie jesteście kolekcjonerami, to warto poczekać na jedną z przecen w eShopie i w ten sposób – taniej, zapoznać się z grą, którą będąc fanem jRPG znać po prostu trzeba.
Final Fantasy IX nie jest grą idealną – może jednych odrzucić od niej styl graficzny, innych liniowość fabuły i stosunkowo mała swoboda przez większość pierwszego dysku. Niemniej jest to historia bardzo dobrze opowiedziana. Przy odrobienie otwartości nie będziecie się czuli, jakbyście ogrywali tytuł retro, ale zwyczajnie dobrego jRPG-a. Najlepszą z odsłon Final Fantasy jest najprawdopodobniej część VI, do której piszący te słowa też ma ogromną słabość. Niemniej jednak są też tytuły, które wywarły na nas wpływ i zapisały się w naszych sercach, choć nie są perfekcyjne i taki jest recenzowany tytuł. Natomiast zawarta w nim fabuła przyjemnie opowiada o tym, jak przyjaźń i miłość mogą przenosić góry, choć to naiwne. Pokazuje też, że czasem prawdziwa siła to nie jednoosobowy heros okładający wielkim mieczem potwory, tylko motywacja, jaka wynika ze współpracy i postępowania „jak należy”. Bo to w końcu opowieść o dobru i złu, której uniwersalny charakter zasługuje na poznanie.
Może Final Fantasy VI to najlepsza odsłona serii, ale moją ulubioną na zawsze pozostanie Final Fantasy IX.
Producent: SQUARE ENIX
Wydawca: SQUARE ENIX
Data wydania: 14 lutego 2019 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 5,1 GB
Cena: 89 PLN
Screeny zapożyczyliśmy z galerii dostępnej na GameFAQs.
Najnowsze komentarze