The Holy Gosh Darn
Oto trzecia część wtorkowej trylogii zagłady!
Był jeden taki wtorek, w którym różne przypadki sprawiły, że trzeba było ratować świat na trzech frontach. Pierwszy został nam przedstawiony w Manual Samuel, a drugi w Helheim Hassle. Jeżeli nie znacie tych gier, ale zainteresował Was teraz recenzowany The Holy Gosh Darn, wtedy obowiązkowo musicie nadrobić poprzednie pozycje. Tak, można grać w trzecią część wtorkowej trylogii bez znajomości dwóch pozostałych, ale tytuły te przenikają się wystarczająco mocno, że straci się wiele zabawnych smaczków.

Taka już rola anioła, a wyroki boskie niezbadane.
Tym razem przyjdzie nam ratować niebo, które zostaje zalane przez falę widm. Ponieważ nie powinny istnieć, ich obecność w Królestwie Bożym prowadzi do paradoksu, a co za tym idzie, jego zagłady. Jedyną nadzieją na uniknięcie klęski jest użycie artefaktu „The Holy Gosh Darn”. Sęk w tym, że pół godziny to za mało na wydobycie go ze skarbca… Jak dobrze, że Śmierć pojawia się na ratunek! Chociaż ratunek to za dużo powiedziane, skoro to jego wina. W każdym razie zagaduje do archanioła Castiela, by mu pomógł ogarnąć ten bajzel, yo! I w ten sposób zyskujemy aż sześć godzin na wszystkie czekające na nas zadania, bo oczywiście że nie wystarczy pójść do skarbca odpowiednio wcześnie. Poza tym ta 1/4 dnia to zdecydowanie za mało, na pokonanie wszystkich kolejno piętrzących się przeszkód.
W dużej mierze twórcom z Perfectly Paranormal udało się uzyskać efekt ciągłego pośpiechu dzięki mechanice gry. Ale w świetny sposób przekazali to też w dialogach. Po prawie każdej kolejnej takiej samej interakcji anioł dostosowuje swoje wypowiedzi, dzięki czemu dobitnie przekazuje swoją irytację, znużenie, zmęczenie i pośpiech. Moim ulubionym przykładem tego jest wielokrotne mijanie woźnego, który zawsze próbuje zagaić. Gdy miniemy go kilka razy, możemy już w biegu mu przerwać, a przy okazji usłyszeć kilka różnych zbyć, jakie Castiel rzuca w jego stronę. I za każdym razem ta sama odpowiedź woźnego tak samo bawi. To prowadzi nas prosto do jednej z największych zalet nie tylko tej gry, ale całej trylogii – humoru. Podstawowe przejście fabuły to raptem pięć godzin, ale jest to czas bardzo intensywny, w którym nie dość, że mimo ciągłych powtórzeń sześciogodzinnej pętli, no stop są nam dostarczone nowe wydarzenia i masa żartów (od klozetowych po religijne). Tak dobrze bawiłem się przy tej pozycji, że gdy okazało się, że to koniec, byłem zawiedziony, że jak to, nie ma więcej! No niestety nie ma. Ale, po pierwszym dotarciu do napisów końcowych dostajemy dostęp do nowej gry plus, gdzie nadal przechodzi się to samo, ale dzięki sprawniej działającemu zegarkowi do cofania czasu i zachowanym zdolnościom, możemy porobić dodatkowe rzeczy, na które nie było wtedy czasu. Gdyby nie niekończący się strumień gier do zrecenzowania, nawet bym się w to pobawił.

Nikt tej Dupie w piekle nie podskakuje.
Jak poradzić sobie z brakiem czasu? Naturalnie cofając go tyle razy, ile będzie trzeba! Powtarzanie tych samych działań, tylko szybciej i pod coraz większą presją czasu z zasady jest irytujące i tu również się to odczuwa. Ale, o ile nie wypełnia się oraz piąty formularza w urządzenie (świetnie oddana symulacja!) czy śledziu Ducha Świętego, nawet kilka powtórzeń tego samego właściwie za każdym razem przynosi ze sobą jakieś nowości, czy to dialogowe, czy wizualne, więc trudno w tym zapieprzu się nudzić. The Holy Gosh Darn można spokojnie uznać za przygodówkę, tylko na znacznie przyspieszonych obrotach. W związku z tym czeka nas sporo łamigłówek do rozwiązania – komu co przynieść, jak się gdzieś dostać, w jakiej kolejności coś zrobić. Właściwie wszystko z tego można ogarnąć osobiście, jeśli lubi się przeglądać kieszenie we wszystkich posiadanych spodniach i zwraca uwagę na rozmowy. Mam jednak wrażenie, że rzeczy do zrobienia są jednak zbyt uwydatnione. W opcjach gry są dwa pola z ułatwieniami do łamigłówek, które są domyślnie włączone. Próbowałem się bawić z wyłączaniem obu i każdego osobno, ale mam wrażenie, że nie dało to zbyt wiele. Plus jest taki, że trudno na dłużej zaciąć się w pętli oraz nie można zablokować sobie postępu całkowicie, więc odpada część stresu, który i tak buduje walka z czasem. Większe pole do popisu w wykorzystaniu cofającego czas zegarka da wspomniana wcześniej gra plus. Mając więcej opcji z końca gry oraz nowe do odblokowania, można wejść bardziej w główkowanie, jak zrobić coś wydajniej, czy zrobić coś, na co wcześniej nie było czasu (zjeść piekące się kilka godzin ciasteczka lub nagrać piosenkę). Ale to dla chętnych, naprawdę szkoda, że podstawowa gra nie jest trochę dłuższa.

Gobliny są twarde, szybko otrząsają się z brutalnego przesłuchania.
W pełni rysowana oprawa wizualna kontynuuje kreskówkowy trend z poprzednich dwóch części wtorkowej trylogii. Sprawdza się świetnie w tej komediowej konwencji i nieustannie cieszy oczy przeróżnymi detalami, więc warto wszystkiemu się przyglądać. Jeśli miałbym się już czegoś czepiać, to animacji ruchu Castiela, chociaż mam wrażenie, że to jednak bardziej efekt troszkę topornego sterowania przy dashu i podwójnym skoku. Grafikę idealnie dopełnia audio. Muzyka dobrze oddaje sytuacje, a dodatkowo twórcy zrobili kilka piosenek z przezabawnymi tekstami. Jak rzadko oglądam napisy końcowe w grach, tak tu po utworze instrumentalnym wchodzą dwa kawałki, dzięki którym nawet czytanie listy psów twórców nie nudzi. Jednak część dźwiękowa The Holy Gosh Darn najbardziej lśni dzięki genialnemu dubbingowi! Wszystkie głosy są idealnie dobrane i zagrane, co dodatkowo podbija towarzyszący grze pośpiech. Można nawet wyłapać znajome z innych mediów głosy.
Gra niemal bez problemu śmiga na Steam Decku z Protonem 9. Przy ustawieniu TDP na 5W leci na stabilnych 60 klatkach na sekundę, a mechanika przewijania ustawiona na wysoką jakość działa sprawnie. Jeden bug jest związany z usypianiem handhelda. Dwa razy zdarzyło mi się, że gra tak się wykrzaczyła, że zawiesiła Decka do czarnego ekranu (brak obrazu, samo podświetlenie ekranu było widoczne). Jedynie wymuszenie zamknięcia systemu z przycisku jest wtedy opcją. Pierwszy raz zdarzyło się to po spokojnie dziesięciu wybudzeniach. Za drugim po pierwszym albo drugim, ale byłem dalej w grze. Na szczęście auto save robi się często, poza tym przed uśpieniem i tak pewnie każdy robi manualny save, a problem pojawia się zaraz po powrocie do gry, więc jest to bardziej niedogodność niż problem.

Polscy urzędnicy są jednak milsi niż niebiańscy.
Co tu dużo mówić, The Holy Gosh Darn jest bardzo sprawnie przygotowaną komedią w formie gry. Scenariusz, dialogi i oprawa audiowizualna są świetnie przygotowane. Przygodówkowy gameplay podany w trybie pośpiechu również wypada bardzo dobrze, choć, jak wspomniałem, rozwiązania są trochę za bardzo podane na tacy. Szkoda też, że więcej smaczków do wyciągnięcia zostało przerzucone w nową grę plus, a sama fabuła aż prosi się, żeby była dłuższa o jeszcze jeden akt. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to pozycja bardzo dobra i polecam ją wszystkim, którzy lubią zabawne gry. Oczywiście, dla przypomnienia, radzę najpierw sięgnąć po Manual Samuel i Helheim Hassle!
Serdecznie dziękujemy Yogscast Games
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry
Producent: Perfectly Paranormal
Wydawca: Yogscast Games
Data wydania: 26 września 2024 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 2 GB
Cena: 91,99 PLN (Steam)
Platformy: PC, Nintendo Switch, PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series X|S
Najnowsze komentarze