Shadow Warrior

­Początek sagi Lo Wanga.

Od dupy strony podszedłem do trylogii Shadow Warrior. Tak wyszło, że zacząłem od trójki, potem była dwójka, bo trochę sensowniejsze było dla mnie cofnięcie się o jedną część niż dwie. Jako że ciąg fabularny jest tu oczywisty, nawet jeśli z jakiegoś powodu mielibyście zacząć od  dwójki czy trójki, to nie róbcie tego. Taka zabawa odkrywania zmian i historii wstecz jest na swój sposób ciekawa, ale w ostatecznym rozrachunku nie warta świeczki.

Nie dziwię się, też przed dłuższy czas nie wiedziałem, skąd ta cała demoniczna drama.

Podobnie jak w trzeciej odsłonie, fabuła została opowiedziana w formie liniowej. W dwójce mamy dostęp do mapy z misjami głównymi i pobocznymi, pewnie dla urozmaicenia formuły serii, ale też dobrze to pasuje do rzeczywistości, w jakiej znalazł się nasz azjatycki zabójca z niewyparzoną gębą. Tu zobaczymy, jak Lo Wang zostaje wciągnięty w intrygę, która szybko okazuje się dość zawiła z racji popieprzonych relacji demonów. Co to oznacza dla protagonisty? A tyle, że musi wyrżnąć całą masę piekielnych poczwar i żołnierzy byłego zleceniodawcy, a także uratować świat, bo czemu nie. W historii nie ma nic odkrywczego, ale zdecydowanie bawi i trzyma w zaciekawieniu. Głównym powodem są powalone teksty, jakie notorycznie rzuca Lo Wang. Zdecydowanie nie jest to pozycja dla osób przeczulonych na przekleństwa i ogólnie pojęte chamstwo. Natomiast reszta spędzi tu przyjemny czas. Problematyczne mogą być jednak animowane wstawki, które kilka razy pojawiają się po albo przed bossami. Dużo tam efektów i dużo słów ze średnio czytelną czcionką i średnio wyraźnym dubbingiem, więc w trakcie pierwszych trzech za cholerę nie wiedziałem, o czym one są… Dopiero bliżej końca gry, gdy Hoji tłumaczy pewne rzeczy, załapałem, o co chodziło. Tak czy inaczej, pomysł na tę historię, połączenie świata zabójców i demonów oraz ogólny lore zostały dobrze przemyślane i początek tej historii spokojnie sprawi, że będziecie chcieli poznać dostępny ciąg dalszy.

Jak widać nie bez przyczyny reckę wstawiłem w ramach halloweenowego tygodnia.

Gdy pisze się o kolejnej odsłonie danego cyklu zwykle już tylko wskazuje się różnice bez opisywania szczegółów, a że to trzeci mój tekst o Shadow Warriorze, to i tak będzie tym razem, mimo że to jedynka. Używanie katany i broni przez Lo Wanga stało się bazą dla dalszych części serii. Jednak to w jedynce, mam wrażenie, został położony największy nacisk na używanie miecza. W dwójce też jest bardzo istotny, szczególnie że mamy kilka różnych do znalezienia, w trójce już jednak ważniejsza jest broń palna. W związku z tym trafi się tu na niejedną sytuację, w której prościej będzie wyciągnąć z pochwy katanę niż pruć ołowiem do wrogów i jest to zajebiste! Co prawda perspektywa pierwszej osoby nie jest idealnym wyborem do takich zabaw, ale szatkowanie wrogów bez pełnego pola widzenia daje ciekawy rodzaj satysfakcji. Poza tym dostępne są nie tylko zwykłe cięcia, ale też ataki specjalne. Niestety wiąże się to też z największym zgrzytem w gameplayu. Aby wykonać specjalne ataki, czy to mieczem, czy magiczne, trzeba przycisnąć jeden z przycisków grzbietowych i wyprowadzić analogiem odpowiedni kierunek dwa razy… Nie wiem, na ile mi to tak kulawo szło, a na ile problemem były analogi Legiona Go, ale część ruchów zbyt często nie wchodziła… W następnych częściach system ten został ulepszony, bo nie pamiętam, żebym miał do niego uwagi.

Bossowie są wielcy i efektowni, ale nie są jakimś szczególnym wyzwaniem.

Przejście Shadow Warriora zajęło mi jakoś dwanaście godzin. Spokojnie można by to było zrobić sprawniej, ale kilka rzeczy wpłynęło u mnie na ten stan rzeczy. Głównym powodem było sterowanie na kontrolerze. Co prawda gra ma dla niego pełne wsparcie, ale tu wyraźnie celowanie nie szło tak sprawnie, jak w dwójce (w obu przypadkach grałem bez żadnego wspomagania). Gyro ułatwiłoby sprawę, ale cóż, nie sprzęcie Lenovo ssie, a przez to, że przemapowałem sobie przyciski, nie chciało mi się już ponownie z tym bawić na Steam Decku. Sama gra nie jest jakoś specjalnie trudna (są poziomy, wybrałem normal) i każdy sobie poradzi, choć są miejsca, które zajmują zdecydowanie zbyt dużo czasu. Kurna, mniej roboty miałem z wszystkimi bossami niż z pewnym typem dużego moba, który jedyny czuły punkt ma na plecach. Drań nie dość, że jest w cholerę wytrzymały, to jeszcze potrafi zabrać dużo zdrowia i bliżej końca gry czasem trzeba ubić dwóch takich! Całe szczęście, że w każdej chwili można zrobić zapis… więc robiłem po kilka w trakcie każdej takiej walki…

Z innych zarzutów, trochę tu za dużo łażenia po kątach, żeby znaleźć kasę i amunicję, co psuje flow strzelania. Z drugiej strony czasem warto pokręcić się po mapie, bo można trafić na sekrety dające opcję ulepszenia różnych zdolności i parametrów Lo Wanga. W tej części cały ten proces był dość irytujący, ponieważ średnio widoczne są oznaczenia, co już się odblokowało, jest dużo skakania między kartami i ich zawartością. Poza tym ulepsza się też broń, więc jest jeszcze więcej grzebania w tym całym menu. Poza tym nie wiem, na ile to wina Legiona, a na ile gry, ale czasem cały ten system się psuł, coś się rozmywało, coś zamulało i generalnie uch… Poza tym zdecydowanie przydałaby się tu większa różnorodność przeciwników, bo szybko zaczynają się powtarzać. Jednak mimo tych różnych upierdliwości i niedostatków generalnie dobrze się bawiłem.

Wybicie takiego zestawu chwilę zajmuje, a obstawię, że to jeszcze niepełna grupa.

Shadow Warrior studia Flying Wild Hog ma w dniu pisania recki jedenaście lat, a to przy grach 3D może być i sporo, i mało. W tym przypadku produkcja wciąż trzyma się dobrze, choć widać, szczególnie przy modelach ludzkich przeciwników, że produkcja nowa nie jest. Czy to przeszkadza? W żadnym wypadku, bo rzeźnia, jaką fundujemy wrogom, i same lokacje wciąż cieszą oczy i bardzo łatwo wejść w ten azjatycko-demoniczny klimat i poczuć się jak w domu. Muzyka, efekty dźwiękowe i angielski dubbing też w tym zdecydowanie pomagają. I mimo że grałem od najlepszej wizualnie części do niby najsłabszej, tak nie miało to żadnego znaczenia, bo widać, że rodacy za każdy razem starali zrobić się jak najlepszą robotę.

Na Legionie Go przy ustawieniu TDP na 15W bez problemu można mieć stałe 60 fps przy 1080p bez SRS. Większość ustawień grafiki można sobie wrzucić na wysokie, i tylko jakieś pojedyncze dać na średnie, gdyby komuś zależało na tym, by bateria działała więcej niż 2,5 godziny. Obraz wygląda więc bardzo dobrze i wszystko działa płynnie. Jeśli chodzi o sterowanie, analogi Go bez żyroskopu i wspomagania dają radę, choć, jak wspomniałem, gra sama w sobie nie ma zbyt precyzyjnego sterowania przy takim celowaniu. Jednak właściwie jedyny moment, gdy bardzo to odczułem, był przy wspomnianych bydlakach z wrażliwymi plecami, a to też przez to, że nie dawali zbyt wiele czasu na przycelowanie w dość niedużą powierzchnię. Dodatkowo pomaga opcja przemapowania sobie przycisków. Jeśli chodzi o opcję usypiania/hibernacji sprzętu z grą, to w przypadku Shadow Warriora działa to bez większych problemów. Dopiero po kilku takich działaniach gra zwalnia i wtedy trzeba ją zresetować. Często przy wychodzeniu z hibernacji, jak i powrocie po przeskoczeniu do Windowsa, kontrolery mogą nie działać, wtedy wystarczy dotknąć ekranu i powinny zaskoczyć.

Co prawda miałem też grę sprawdzić na Steam Decku, ale po przejściu jej i od razu wskoczeniu w następne tytuły kompletnie nie chciało mi się już z tym bawić. Dobre wieści są jednak takie, że Shadow Warrior jest zweryfikowany przez Valve. Czasem jednak, nawet mimo zielonego znaczka weryfikacji w grach bywają jakieś problemy, ale, jako że w dwójce i trójce nie trafiłem na żadne awarie i generalnie grało się w nie dobrze na Decku, to myślę, że spokojnie możecie brać tę grę z myślą i o tym sprzęcie.

Gdy coś się czasem psuje w grze, wtedy ciężko przechodzi się przez menu, bo zamula strasznie, napisy są nieczytelne itd. Poza tym na początku ilość tych kart i opcji przytłacza. Później zresztą też irytują, bo na każdy znaczek trzeba najechać, żeby zobaczyć, co tak właściwie oznacza.

Co tu dużo mówić, Shadow Warrior po pierwszej odsłonie nie bez powodu dostał dwie kolejne, które były jeszcze fajniejsze. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się w krwawą jatką i uszczypliwym językiem Lo Wanga, to zdecydowanie pora nadrobić tę serię. Chyba jedynie osoby, które nie lubią plugastwa wszelkiej maści powinny odpuścić tę pozycję, cała reszta będzie się bawić co najmniej dobrze. Ja się cieszę, że po trójce zdecydowałem się wskoczyć w dwie pozostałe, bo dały mi sporo frajdy. Jest tu kilka minusów, o których wspomniałem, ale ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne i dla tej części, i dla całej trylogii, więc bardzo Was zachęcam do zabrania się z nią. Dodatkową zachętą niech będzie to, że seria została stworzona przez Polaków (tak, wiem, że bazą była produkcja 3D Realms z 1997 roku) oraz że często pojawia się w niskich cenach na wyprzedażach!


Polecamy!


Producent: Flying Wild Hog
Wydawca: Devolver Digital
Data wydania: 26 września 2013 r. (PC)
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 15 GB
Cena: 138,99 PLN
Platformy: PC (Windows, Linux), PlayStation 4, Xbox One

Polecamy również recenzje drugiej i trzeciej części Shadow Warrior!

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *