I*CHU: Chibi Edition

Hi-fi Superstar, czyli o wątpliwej przyjemności obcowania z produktem wyrobniczym przystosowanym do rytmicznego klikania.

 

Po ostatnim doświadczeniu z idolami w grze B-Project stwierdziłam, że w sumie jestem gotowa kontynuować karierę menadżerską i zacząć zajmować się czymś więcej niż tylko odbieraniem telefonów i odpisywaniem na SMSy. Teraz moje kompetencje poszerzyły się o „dyrygowanie” występami za pomocą gry rytmicznej. Okazało się jednak, że wejście w świat szołbiznesu jest równoznaczne ze wstąpieniem do świątyni hazardu… Udawanego hazardu. I*Chu to tak naprawdę przeniesiony na Switcha mobilniak z elementami gatchy, ale pozbawiony mikropłatności, więc możne zastanawiać, jak sprawdza się ta formuła.

Można od razu zauważyć skrojenie rozgrywki pod telefony. Wyskakujące jeden po drugim okienka, których zawartość można by zmieścić w jednym, ale są przystosowane pod wyświetlanie na mniejszym ekranie; rozbijanie i tak krótkich scenek fabularnych na trzy mikrofragmenty, które człowiek zdąży przeczytać choćby i na klopie; odblokowywanie piosenek pojedynczo (w głównej bazie na początku nie ma nic, trzeba przeklikiwać się przez historyjki, żeby je zobaczyć). Krótko mówiąc, po wycięciu potencjalnych mikropłatności i przez specyfikę komórkowego grania zieją ogromne dziury, których nikt za bardzo nie starał się zaszpachlować, przez co granie w I*Chu na Switchu sprawia raczej dziwne wrażenie. No dobrze, ale może i tak potrafi sprawić przyjemność?

W trakcie sekcji rytmicznych jak najbardziej tak. Przyznam, że na początku trochę się zdziwiłam, ponieważ po wylosowaniu pierwszej partii kart idoli zobaczyłam na nich… różne poziomy i statystyki. Przecież to tylko klikanie w kółka, więc chyba liczy się zręczność, a nie jakieś statystyki? Okazało się, że oznaczają one dopasowanie do konkretnego typu muzyki i im „lepszy” dany idol jest w danym gatunku, tym bardziej jest punktowany, jeśli wybierzemy go do zespołu. Formowanie zespołów odbywa się przed występem, więc można przygotować ich kilka i dopasowywać do aktualnej piosenki. Nie jest to jakieś szczególnie innowacyjne rozwiązanie, bo jak pokazał mi szybki research, tak robiło się w idolowych grach rytmicznych już od 2005 roku w zapoczątkowującym nurt IDOLM@STERowi.

Sama mechanika gry rytmicznej jest raczej prosta i standardowa – nutki spływają po kole, a gdy dotrą na dół, należy wcisnąć odpowiedni przycisk. Nowości są dwie – po pierwsze, każda nutka przypisana jest konkretnemu piosenkarzowi, co wiąże się ze wspomnianym już systemem statystyk. Po drugie, samo skoncentrowanie się na idolowych piosenkach jest raczej rzadko spotykane, zwłaszcza na Zachodzie, gdzie ta konwencja nie jest aż tak popularna, a gry rytmiczne stawiają raczej na różnorodność brzmień. W I*Chu brzmienia są utrzymane w stylistyce J-popu i spięte z fabułą – piosenki wykonywane są przez fikcyjne zespoły, których członków poznajemy w fabularnych historyjkach. Każdy z zespołów ma trochę inny styl: RE:Berserk gra muzykę gotycką jak gothic lolita, Lambert czerpie z europejskich tradycji (np. ma piosenkę bazowaną na flamenco), a Twinkle Bell specjalizuje się w electropopie, który potrafi nawet zabrzmieć jak Depeche Mode. Piosenki są na ogół przyjemne i z chęcią poznawałam kolejne. Zdziwiłam się tylko, gdy usłyszałam taką, która centralnie brzmiała jak Za tobą pójdę jak na bal Krawczyka… Tutaj link – znajoma melodia powinna pojawić się od 49 sekundy, chyba że to tylko moje wrażenie, haha.

Sama fabuła jest mało warta uwagi. To przeróżne perypetie grupy 32 idoli w 9 zespołach (na szczęście wprowadzanych powoli i stopniowo, więc nie ma krytycznego zderzenia z masą męską). Pierwszy jest narwany Aido ze Stanów, który męczy wszystkich przytulasami i swoim dziwnym marzeniem o byciu idolem-samurajem. Najnowszy narybek piosenkarski nie zasługuje sobie jednak jeszcze w pełni na miano idoli, do którego ma dorosnąć dopiero dzięki edukacji w szkole szołbiznesu prowadzonej przez dziwnego misia (flashbacki z Danganronpy…). Na razie nazywają się I-Chu i zajmują się przede wszystkim wygłupianiem oraz przekomarzaniem. Głównym problem historii to rozbicie jej na mikroscenki, podczas gdy płynniej i sensowniej byłoby je ze sobą scalić w choć trochę dłuższe rozdziały; co za tym idzie, problemem staje się też kwestia odblokowywania piosenek. Wymaga to przeklikiwania się przez niezwykle mierne dialogi obyczajowe, które być mooooże kogoś zabawią. Po trzech takich trzeba przejść piosenkę, żeby odblokować ciąg dalszy historii. Gra od razu przenosi nas do wyboru piosenki, co jest wygodne. Niestety, zmusza nas też do pierwszego przechodzenia utworu na poziomie easy; nie można sobie odpalić choćby normala. Łatwy jest wręcz zbyt łatwy (praktycznie za każdym razem dostawałam full combo), a potem jeszcze do dalszej części fabuły nie przenosi automatycznie. Teoretycznie można pominąć scenki, ale jednak budują jakieś przywiązanie do postaci. Zresztą łatwo jest pominąć je omyłkowo, bo ta akcja jest przypisana do przedniego triggera, a gra nie pyta o to, czy na pewno chcemy to zrobić. Na szczęście jest jeszcze pewna pula piosenek w „eventowych” kategoriach pozwalających zdobyć nagrody oraz uciułać więcej płyt potrzebnych do losowania nowych idoli.

Wydanie I*Chu sprawia wrażenie bardzo niedbałego. Byle jakie tłumaczenie, brak jakiejkolwiek estetyki w kwestii umieszczenia tekstu w ramce, niedostosowanie gry do formy konsolowej. Do tego wycięcie wątków romantycznych, które ponoć występują w wersji oryginalnej. Ogólnie pod względem fanserwisu jest słabo. Aż prosi się o jakieś „karty postaci” z ciekawostkami (inne niż te losowane do gry) czy o udostępnienie obrazków z okładek piosenek (które potrafią być naprawdę ładne) w wyższej rozdzielczości w jakiejś osobnej galerii. Graficznie produkcja też wygląda biednie, zwłaszcza pod względem teł. Dziwi mnie również zabieg polegający na powierzeniu każdego zespołu innemu artyście – wyglądałoby to w porządku na kartach, ale w części visual novelkowej jest bardzo wybijające z rytmu. Oprawa graficzna do piosenek jest zaprojektowana tak, by powodować instant przebodźcowanie: napaćkane tła, miniaturki idoli na nutkach, chibi idole pośrodku grają na instrumentach i się kręcą, efekty specjalne przy aktywowaniu się skilli. I chociaż jest to dość standardowe w grach rytmicznych, tutaj twórcy mogli sobie trochę odpuścić, zwłaszcza że przez to, że nutki lecą po bokach, a potem znowu do środka, trudno objąć je wszystkie wzrokiem, a w centrum są nie aż tak potrzebne miniaturki postaci.

Krótko mówiąc, od biedy można zagrać, zwłaszcza gdy lubi się gry rytmiczne i J-popowe klimaty. Ale czy warto? Nie sądzę. Lepiej sobie odpalić Osu na komputerze i pościągać lubiane pioseneczki.


Omijać z daleka


Serdecznie dziękujemy PQube
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Opera House
Wydawca: PQube
Data wydania: 3. października 2024
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 6,8 GB
Cena: 120 PLN
Platformy: Nintendo Switch

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *