RWBY: Grimm Eclipse – Definitive Edition
Czyszczenie Switcha – część trzynasta.
Trzynastka to ponoć pechowy numer, więc aby przesąd był wciąż żywy, musiałem trafić na naprawdę kiepską grę akurat w tym momencie cyklu czyszczenia. RWBY: Grimm Eclipse kupiłem, ponieważ z postaciami z tego uniwersum spotkałem się w kopaninie BlazBlue Cross Tag Battle. Generalnie kojarzyłem wtedy, że pochodzą z jakiegoś serialu rysunkowego zrobionego w stylu anime przez kanał Rooster Teeth (a tych to znam tylko z serii „Rage Quit”). Biorąc pod uwagę, że marka stała się dość znana i kilka gier już w tym uniwersum jest, nie sądziłem, że kupię takie badziewie.
Tekst ten nie będzie standardową recenzją, ponieważ z tą RWBY spędziłem może godzinę. Pierwsze podejście zrobiłem solo, choć gra jest przeznaczona na multi. Wiadomo, nawet jeśli gra powstaje z myślą o kilku graczach, to zwykle coś samemu można zrobić. Tu wygląda na to, że dostępna jest cała kampania, ale problemem jest niedorzeczne podbicie trudności już na normalu, natomiast easy jest za łatwy. Co prawda gdy się zginie, nie traci się całego postępu na planszy, ale, kurna, już w pierwszej planszy padałem co chwilę. Nie pomagało też to, że postać prowadziło się dość dziko, kamera świrowała, a momenty pomiędzy walkami składały się ze strasznie nużącego biegania z punktu A do punktu B. Niby w tle jakiś facet opowiadał historię chyba szkoły? W każdym razie było to kompletnie nieciekawe. W końcu zirytowany niedorzecznymi walkami z mobami w drugiej planszy stwierdziłem, że dobra, poczekam, aż będę miał z kim zagrać.
Okazja nadarzyła się kilka miesięcy później, gdy pojechałem do rodziny. Odpaliłem grę wraz z dziewięcioletnim siostrzeńcem i mieliśmy dość tej produkcji już po kilkunastu minutach… Granie we dwóch na jednym ekranie to katorga! Nie ma splitscreena, więc obie postaci lecą na jednej kamerze. Problem w tym, że jest ona przypisana do gracza numer 1, a że młody nim był, co rusz się rozdzielaliśmy. Moja postać potrafiła polecieć gdzieś w cholerę daleko i widać było tylko jej znacznik; nawet kierunek, w którym jest obrócona, trudno było określić, więc zwykle zamiast biec w stronę drugiej postaci, cisnąłem na ślepo jeszcze dalej od niej. Gra wydawała się prostsza przy grze we dwóch, ale walka wcale nie była ciekawsza. Młody właściwie spamował jeden atak dystansowy, żeby nie paść, bo moja postać była już gdzieś głęboko w planszy zaciukana. Natomiast gdy mieliśmy już z głowy jakąś grupkę wroga, to od razu rzucało się, jak niezainspirowane jest to całe bieganie od walki do walki. O gadającym w tle facecie już nawet nie będę wspominał.
Teraz widzę, że RWBY: Grim Eclipse był tworzony z myślą o co-opie online dla nawet czterech osób. To by tłumaczyło wyższą upierdliwość mobów oraz skopaną kamerę przy wspólnej grze na jednym ekranie (dla maks dwóch osób). Jednak po tym, co widziałem podczas tych dwóch krótkich podejść – solowym i z siostrzeńcem – za cholerę nie chciałoby mi się w to grać z kimś przez sieć. Zasadniczo nie przepadam za taką zabawą online, ale też potrafię ją docenić, bo kilka godzin miło spędziłem przy Soul Sacrifice i Toukidenie. Tak więc po godzinie z RWBY: Grimm Eclipse po prostu Wam ją odradzam – szkoda na nią nawet kilku złotych w promce.
Producent: Rooster Teeth Games, Aspyr
Wydawca: Aspyr
Data wydania: 13 maja 2021 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 3,54 GB
Cena: 100,80 PLN
Platformy: Nintendo Switch, PC, PlayStation 4, Xbox One
Najnowsze komentarze