Enter the Gungeon

Co najgorszego może nas spotkać w grach? Na pewno to, że bywają niegrywalne z powodu bugów. Tragedią jest też jakiś etap, którego za cholerę nie potrafimy przejść. Jest też inny motyw, który właśnie napotkałem, czyli gra jest zajebista, ale za trudna…

Chcieliście kiedyś naprawić jakiś błąd z przeszłości? W realu jest to często niemożliwe, ale od czego są gry, i właśnie Gungeon daje śmiałkom szansę na to! Ale najpierw na przestrzeni czterech lochów, przy czym każdy ma kilka pięter, trzeba sobie wystrzelać drogę do przeszłości, a następnie ją zabić (oczywiście na tym się nie skończy). Do dyspozycji na start dostajemy czworo bohaterów, każdy różni się podstawowymi cechami. Dla przykładu, Żołnierz ma pancerz, który jednorazowo chroni przed otrzymaniem obrażeń, a Łowczyni towarzyscy piesek wyspecjalizowany w szukaniu sekretów i atakowaniu. Poza tym istotne są też startowe bronie, np. Skazana dodatkowo nosi obrzyna. Przydatne bywają również przedmioty, jak wytrych, który nosi Pilot. Dostępną postacią jest też Kultyska, lecz tylko w co-opie, poza tym po przejściu gry możemy odblokować parę dodatkowych śmiałków. Gdy już zdecydujemy się, kim grać, możemy wskoczyć do lochu treningowego (warto) lub od razu do piekła kul!

Zasady są proste – przemierzamy kolejne komnaty lochu aż trafimy na przejście do bossa. W między czasie musimy zastrzelić każdego przeciwnika, aby móc iść dalej. I na tym kończy się prostota tej gry… Nie ma co owijać w bawełnę, jeżeli rouglike’owy system będzie dla nas niekorzystny (a często jest), już nawet w pierwszym pomieszczeniu możemy trafić na niezły rozpierdol, a im głębiej w loch, tym oczywiście gorzej. Twórcy nie cackali się z potencjalnymi graczami i wykazali się sporą pomysłowością w kwestii przeciwników. Już w pierwszej „krainie” czeka na nas z dziesięć typów przeciwników, którzy pojawiają się w różnych konfiguracjach i potrafią posłać w nas ogromną liczbę kul. Ale oczywiście nie wszyscy tylko strzelają, pojawiają się też granaty kamikaze czy super szybkie naboje atakujące swoim ciałem. Z wszystkich wrogów, których zdołałem zobaczyć na przestrzeni dwóch typów lochu najbardziej życie uprzykrzyła mi żelazna dziewica. Wszystko dlatego, że zranić ją można tylko wtedy, gdy otworzy swoje drzwiczki. Do tego wypuszcza pociski na całą szerokość komnaty, które potem zawracają. Oczywiście często nie występuje sama… Jaja są też z bossami. Z trzech, których zdołałem zobaczyć, najgorszy był Król Kul, tylko raz udało mi się go pokonać. Z bliźniakami i ptaszyskiem z minigunem było troszkę łatwiej.

Skoro już wiadomo, że lochy są baaardzo nieprzyjazne, pora powiedzieć, co może nam pomóc sobie w nich poradzić. Jeśli chodzi o ruchy, to przede wszystkim nasza szybkość, spostrzegawczość oraz dobre wykorzystanie otoczenia. Poza chodzeniem mamy do dyspozycji tylko skok z przeturlaniem się i opanowanie go jest wręcz niezbędne. Odpowiedni timing w wykonaniu tego ruchu pozwala uniknąć kuli, ale tylko jednej, ewentualnie dwóch, jeśli lecą zaraz po sobie. Jeśli jakaś będzie dalej, czyli gdy już wylądujemy na podłodze, stracimy kawałek życia. Wspomniane otoczenie wiąże się z używaniem stołów jako osłon, ale najpierw musimy je przewrócić. Czasem pojawią się wybuchowe beczki czy opcja zrzucenia żyrandola, ale to też broń obusieczna, bo sami możemy sobie zrobić nimi krzywdę.

Naturalnie, w ogromnej mierze będziemy polegać na broni. Poza podstawowymi pistoletami z nieograniczoną liczbą nabojów w pomieszczeniach co jakiś czas natrafimy na skrzynie, które wymagają klucza. Znajdziemy w nich przeróżne pukawki, ale ponieważ ich opis zająłby dużo miejsca, tylko nadmienię, że w znacznej liczbie przypadków mają określoną liczbę wystrzałów, więc bywa, że trzeba racjonować ich użycie. We wspomnianych już skrzyniach trafimy też na przeróżne przedmioty. Dzielą się na pasywne, czyli np. buty zwiększające szybkość czy plaster miodu z pszczołami do obrony; oraz aktywne, jak zrzut napalmu czy zwolnienie czasu. Ostatnią już formą obrony są ślepaki, których aktywacja rozrzuca przeciwników i niszczy nadlatujące kule.

W trakcie latania po pomieszczeniach nie będziemy tylko zabijać. Czasem trafi się jakiś sekret do znalezienia, zwykle ukryty za ścianą. Dostępny jest też zawsze sklepikarz, który ma randomowe przedmioty do opylenia. Czasem trafią się klucze, serca, ślepaki, ale też przedmioty i bronie, oczywiście za odpowiednio wysoką cenę. W jego pokoju często jest też krata w podłodze ze śmiesznym stworkiem, który chce kupić od nas rzeczy. Zdarzy się też, że pojawi nam się pomieszczenie z minigierką w zestrzelenie celów. Próba jest płatna, ale warto, bo jeśli trafimy chociaż raz, wpadnie coś ciekawego. I takich różnych opcji jest więcej! Jeśli już o płatnościach wspomniałem, uiszczamy je łuskami, które co jakiś czas wypadają z trupów. Zwykle uda się ich uzbierać dość, by coś kupić w sklepie. Zbieramy także dodatkową walutę, którą wykorzystamy u specjalnych sklepikarzy, ale z jej dostępnością nie jest już tak kolorowo. Ostatnią opcją urozmaicenia zabawy jest co-op. Udało mi się go sprawdzić wraz z Arstem. Graliśmy, mając po jednym joy-conie, i doświadczenie to było o tyle ciekawe, że celowało się żyroskopem. Na początku nie było łatwo, ale można się przyzwyczaić. Nie jest to jednak najwygodniejsza opcja, bo gra wymaga od nas sporo precyzji, więc do wspólnej zabawy lepiej podchodzić z pełnym zestawem przycisków na głowę.

Oprawa wizualna to pikselowa perfekcja! Areny są różnorodne, bardzo szczegółowe i wypełnione przeróżnymi zniszczalnymi obiektami. Projekty naszych śmiałków, przeciwników i bossów zostały zrobione z jajem i również cechuje duże zróżnicowanie. Nie brakuje też przeróżnych nawiązań do dób kultury czy wszystkiego, co się wiąże z bronią i amunicją – gdy się w końcu zorientowałem, że dwa naboje obrazują serduszko życia, stwierdziłem, że to tak prosty pomysł, że aż genialny. Jeśli chodzi o działanie w trybie handheldowym, mamy w menu do dyspozycji trzy ustawienia: szybkie, standardowe i najładniejsze. Domyślnie grałem na standardowym i tylko czasami pojawiał się jednorazowy, szybko znikający spadek płynności, więc nie przeszkadzało to w zabawie. Część audio jest równie udana jak wizualna. Z przyjemnością słucha się wszystkich efektów dźwiękowych i, przede wszystkim, muzyki, która idealnie komponuje się z rozgrywką. Ważną informację jest też to, że gra posiada porządną polską lokalizację, trzeba ją tylko włączyć w opcjach.

Gra jest po prostu zajebista i warta każdej złotówki! To tak ogólnie w ramach podsumowania. Trzeba to jednak rozszerzyć, bo, niestety, problemem dla części graczy może być zbyt duży poziom trudności. Naprawdę chciałbym być dobry w tę grę, bo każda minuta z nią była bardzo przyjemna, ale po prostu jest za dużo tych kul i to już na początku nawet! O ile nawet sobie radziłem z pierwszym typem lochu, tak następny zabijał mnie zbyt szybko, nawet jeśli miałem porządniejszą broń. Poza tym gra w trybie handheldowym jest średnio wygodna, głównie z racji takich sobie przycisków L i R. Specjalnie spróbowałem gry ze śmiesznym gripem i Słiczem na biurku i muszę przyznać, że było trochę wygodniej i może troszkę lepiej mi szło. Jak to wygląda z Pro Controllerem dowiem się wkrótce, bo Enter The Gungeon w końcu mnie zmobilizował do kupienia go (update o tym zrobię w komentarzu po teście). No nic, oceny końcowej nie wystawię, tak samo jak w przypadku Xenon Valkyrie+, bo poziomu trudności mnie pokonał. Widziałem jednak wystarczająco wiele, żeby stwierdzić, że gra jest świetna i jeszcze do niej wrócę, jak zapowiedziałem, z pro padem. To jest naprawdę smutne, bardzo polubić produkcję i tak bardzo w niej ssać 🙁


Serdecznie dziękujemy Devolver Digital
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Dodge Roll Games, 22nd Century Toys
Wydawca: Devolver Digital
Data wydania: 18 grudnia 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 274 MB
Cena dla Switcha: 53,99 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *