Trine: Enchanted Edition

Niektóre gry są tworzone konkretnie z myślą o współpracy przy ich przechodzeniu. Taki też jest Trine, który w 9 lat po debiucie na PC pojawił się na Switchu.

W tym miejscu powinienem zamieścić opis fabuły, ale, jak zwykle coś z niej pamiętam, tak ten przypadek jest inny. Grę zacząłem z kumplem przy piątym piwie, po tym jak reszta opuściła spotkanie. Pamiętam tylko, że trzy postaci – mag, rycerz i złodziejka – musieli połączyć siły, żeby uratować królestwo. Podejście skończyliśmy na ubiciu pierwszego bossa. Następnie minęły jakoś dwa tygodnie i dopiero ponownie udało nam się usiąść do gry. Podczas tej sesji okazało się, że historia jakoś się rozwija, czasem w trakcie rozgrywki toczą się jakieś krótkie rozmowy, oraz, głównie, narrator mówi o wydarzeniach pomiędzy kolejnymi etapami podróży. Może i jest to ciekawa opowieść, ale główna forma jej podania, czyli widok mapy i narrator, nie zachęcają do jej poznawania, gdy siedzi się w dwie osoby i czeka się na akcję.

Sama akcja została przedstawiona w 2D w formie platformówki logicznej z elementami walki. Do dyspozycji mamy wspomnianą trójkę bohaterów, pomiędzy którymi przeskakujemy wedle potrzeb. To oczywiście dotyczy gry w pojedynkę, ale także przy dwójce. Optymalna liczba graczy to trójka, bo wtedy, teoretycznie, możemy najsprawniej pokonywać plansze. W kwestii samych postaci, każdy odgrywa bardzo ważną rolę. Mag jest niezastąpiony w ułatwianiu dostępu to wysokich półek czy blokowaniu armatek. Rycerz ze swoją tarczą rozniesie każdą grupę atakujących szkieletów, natomiast złodziejka i jej łuk zdejmą trudno dostępne cele. Wszystkie postaci mają też różne zdolności, które potem trzeba będzie wykorzystać, np. płonące strzały rozpalą pochodnie. Dostęp do większości z nich dostaniemy dopiero później po trafieniu na odpowiednie skrzynie. Gdy już je posiądziemy, rozwiniemy je dzięki doświadczeniu zdobywanemu z przeciwników i porozrzucanych wszędzie flaszek. Co jakiś czas znajdziemy także mniej rzucające się w oczy skrzynie, w których znajdują się przedmioty, dające, na przykład, bonus do many czy pozwalające nurkować bez potrzeby zaczerpnięcia powietrza.

Cała zabawa w wykorzystaniu tych postaci polega na tym, by odpowiednio żonglować ich zdolnościami. I, tu dla przykładu, weźmy walkę z bossem, gdzie rycerzem odciągamy uwagę od złodziejki, która w tym czasie strzela w głowę wroga. Poustawiane w różnych miejscach flaszki także są dobrym przykładem – często stoją gdzieś wyżej, więc łuczniczce może udać się tam wskoczyć z liny, ale najlepszą opcją jest mag, który wyniesie tam drugą osobę na stworzonej kostce. Gra została tak rozplanowana, że nie da się jej pokonać jedną postacią, bo np. trzeba łuczniczką zestrzelić kamień, a potem magiem rozwalić nim kamienną ścianę. Trzeba mieć więc na uwadze, że nasze postaci mogą zginąć, czy to z rąk przeciwników, czy z powodu różnych pułapek. Na szczęście w miarę często pojawiają się chceckpointy, które oferują także respawn postaci. Przy tak pomyślanej rozgrywce jest to dobre podejście ze strony twórców, szczególnie że fizyka w grze potrafi nam czasem spłatać figla i np. zrzucimy towarzysza w przepaść, bo deska, na której go transportowaliśmy, zahaczy o coś i przekrzywi się za bardzo.

Wspólnie można grać na kilka sposobów. Pierwszy to jedna konsola i jeden ekran, ale trzeba mieć pełne pady, czyli np. pro pad i dwa joy-cony, które stworzą jeden kontroler. Można również lokalnie połączyć ze sobą konsole i każdy będzie grał na swojej. Ostatnią opcją jest gra przez sieć, ale wymagany jest do tego abonament Nintendo.
Ewentualnie, z ciekawostek, wspomnę jeszcze, że przy solowej grze mag nie może sam się przenosić na kostce.

Pod względem graficznym jest bardzo, hm, magicznie. Średniowieczne klimaty pełne czarów i ogólnie mistycznych cech bardzo dobrze idą w parze z zaproponowaną opowieścią oraz wykonywanymi akcjami. Przemierzymy interesująco wyglądające i czytelne miejsca, jak lasy, jaskinie czy ruiny. Trzeba jednak przyznać, że twórcy wykazali się lenistwem przy projektowaniu przeciwników, ponieważ, poza kilkoma dużymi, atakować będą nas same szkielety. Zabawna za to bywa już wspominana fizyka, ponieważ szkielety czy nawet nasze postacie potrafią za bardzo odlecieć lub dziwnie się zablokować. Na szczęście gra nie zawiesza się czy w inny sposób nie blokuje rozgrywki i ogólnie działa sprawnie. Jeśli chodzi o muzykę, to… jest i wydaje się w porządku i że pasuje. Trudo bardziej mi ją określić, ponieważ gra we dwóch skutecznie zakłóca zwracanie uwagi na ten element.

Tak na dobrą sprawę w co-opie do tej pory przechodziłem tylko jedną grę i był to Wulverblade. Z racji tego, że przed patchem ciężko byłoby grać w to w pojedynkę, wziąłem sobie do serca zapowiedź Szpona, że w Trine lepiej grać z kimś. Ponieważ nadarzyła się okazja, tytuł obleciałem z kumplem i to była właściwa decyzja. Co prawda można tę produkcję przejść samemu, ale ciągłe zmienianie postaci oraz kombinowanie, jak daną część rozwiązać z ograniczonymi ruchami byłoby trudniejsze. A tak, w atmosferze współpracy, śmiechu i ciągłych wpadek, bardzo przyjemnie spędza się wspólnie jakieś sześć godzin. Zastanawia mnie jednak w tym momencie, jak bardzo na rozgrywkę wpływają niektóre zdolności, rozwijanie ich oraz znajdowane przedmioty, bo tak na dobrą sprawę, mimo że staraliśmy się odkryć jak najwięcej, to większości dodatków nie odczuliśmy. Ale, to tylko takie tam gdybanie, bo przy wspólnej zabawie nie zwraca się tak na to uwagi. W związku z tym polecam Wam Trine przede wszystkim do zabawy z jedną, czy dwiema dodatkowymi osobami. Solowo też możecie miło spędzić czas, ale wątpię, żeby był to czas aż tak miły.


Ocena: 7,5/10


Serdecznie dziękujemy Frozenbyte
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Frozenbyte
Wydawca: Frozenbyte
Data wydania: 9 listopada 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa fizyczna (zawiera wszystkie cztery części)
Waga: 2,2 GB
Cena dla Switcha: 60 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *